Katarzyna Skrzydłowska-Kalukin: Czy rodzina w postaci małżeństwa z dziećmi to rzeczywistość, czy model polityczny?
Irena Kotowska: Dla rządzących rodzina to przede wszystkim para małżeńska z dziećmi. A jeżeli para nie ma dzieci, to trzeba ją nakłonić do tego, żeby miała. Dostrzegają samodzielnych rodziców, ale to nie typ rodziny wspierany w polityce rodzinnej. To jest projekt polityczny, nie rzeczywistość.
Demografowie definiują rodzinę jako parę z dziećmi lub bez dzieci bądź samodzielnych rodziców. I ta definicja jest stosowana w statystyce ludności. Zmiany zachowań dotyczących formowania i rozpadu związków i prokreacji stanowią nie tylko jeden z głównych trendów demograficznych w krajach rozwiniętych od lat sześćdziesiątych, w Polsce widoczny po 1990 roku. Prowadzą one do rosnącego zróżnicowania form rodziny – coraz więcej jest związków niemałżeńskich z dziećmi lub bez, rodzin zrekonstruowanych tworzonych przez osoby mające za sobą doświadczenie poprzednich związków i wychowujących dzieci z tych związków oraz wspólne dzieci, rośnie liczba rodzin z jednym rodzicem, a także liczba rodzin homoseksualnych.
A czy instrumenty polityki rodzinnej państwa PiS-u odpowiadają na potrzeby rodzin według demografów – czy tych według projektu politycznego PiS-u?
Jeśli dla polityków partii rządzącej rodzina to para małżeńska z dziećmi, a politykę rodzinną postrzegają jako wsparcie takich rodzin w celu prokreacji, to moim zdaniem, nie uda się zrealizować tego projektu.
Po pierwsze, należy się liczyć z tym, że nie wszystkie małżeństwa będą mogły mieć dzieci i traktowanie decyzji prokreacyjnych jako takich, do których da się pary nakłonić, jest nierealne. Intensywne oddziaływanie na małżeństwa bez dzieci nie uda się także dlatego, że nie wszyscy chcą je mieć. Skuteczniej byłoby sprawdzić, co przeszkadza parom w realizacji ich aspiracji rodzicielskich.
Druga kwestia jest taka, że rodziny to coraz częściej związki niemałżeńskie. Nie chcę używać sformułowania „związek nieformalny”, bo to brzmi stygmatyzująco. Jeśli to jest „nieformalne”, to nie dlatego, że odbiega od normy, tylko dlatego, że nasze regulacje prawne nie dostrzegają ważnych zmian zachowań dotyczących rodzin.
I dlatego uważam, że sam projekt polityczny rodziny jako małżeństwa z dziećmi jest nieosiągalny we współczesnej sytuacji społecznej. Ignoruje bowiem istotne przemiany społeczne. I jeszcze ma charakter paternalistyczny, to znaczy jest głoszony z przekonaniem, że my, rządzący, wiemy, co dla was, obywateli… nie! – co dla was, narodu, jest dobre.
Jednak demografia to nie jest nauka o tym, co się dzieje z narodem, tylko o tym, co się dzieje z populacją. A zachowania demograficzne, o których mówimy, wynikają z przemian społecznych i jednocześnie tworzą te przemiany.
Czy instrumenty, za pomocą których PiS realizuje politykę rodzinną, takie jak program 500 plus, Maluch plus czyli tworzenie miejsc w żłobkach, Dobry Start, czyli 300 złotych na wyprawkę uczniowską i inne, wspomagają tylko rodzinę z jego projektu politycznego – czy tę z definicji demografów? I czy robią to dobrze?
Mówiąc o rodzinie, do tej pory odwoływałam się do zachowań demograficznych – tworzenia związków, ich rozwiązywania i prokreacji. Ale przemiany współczesnej rodziny to także podział odpowiedzialności. Mówimy więc też o tak zwanym „ekonomicznym modelu rodziny”, to znaczy o podziale odpowiedzialności za dostarczenie środków utrzymania oraz wypełnianie zobowiązań opiekuńczych nad członkami rodziny, w tym głównie nad dziećmi.
I kiedy mówimy o przemianach modelu rodziny, zwracamy uwagę na to, czy to jest rodzina typu male breadwinner model, czyli taka, w której mężczyzna jest żywicielem, a kobieta jest postrzegana jako ta, która zajmuje się sferą prywatną – prowadzeniem domu i wychowywaniem dzieci. Czy też jest to model, w którym dopuszcza się pracę zawodową kobiet, ale jest ona podporządkowana jej roli w rodzinie. Kobiety są postrzegane jako tak zwane secondary earner, czyli ich rola jako osoby dostarczającej środki jest mniej ważna niż rola związana z prowadzeniem gospodarstwa domowego i opieką. Co więcej, zaangażowaniu kobiet w pracę zarobkową nie towarzyszyła odpowiednia zmiana ról opiekuńczych i podział obowiązków domowych między kobietami i mężczyznami. Coraz więcej rodzin to model z dwojgiem pracujących rodziców i tak zwanym „podwójnym obciążeniem kobiet”. Zmiana tych nierówności płci, dotyczących podziału odpowiedzialności w rodzinie, jest konieczna do przejścia do modelu rodziny określanego jako dual earner – dual career, czyli partnerskiego podziału zobowiązań ekonomicznych oraz pracy domowej obowiązków i opiekuńczych. Oczywiście w różnych fazach życia rodzinnego ten podział zobowiązań jest wynikiem negocjacji i uzgodnień między partnerami. Generalnie chodzi o to, żeby praca zarobkowa kobiet była traktowana jako równie ważna, jak praca zawodowa mężczyzn, ale także o to, żeby mężczyzna stał się opiekunem.
I jak to się wiąże z polityką rodzinną PiS-u?
To, co sugeruje w swoich wyobrażeniach o rodzinie jako o projekcie politycznym PiS, to model, w którym mężczyzna jest postrzegany jako primary earner, czyli jego praca zarobkowa jest najważniejsza. Natomiast kobieta oczywiście może pracować, ale powinny być tworzone warunki do tego, żeby się cieszyła swoim macierzyństwem, jak mówi pani pełnomocnik do spraw polityki demograficznej, Barbara Socha. I mimo poprawy dostępu do żłobków i przedszkoli, PiS proponuje rozwiązania, które zachęcają kobiety do – przynajmniej okresowego – wycofywania się z rynku pracy. Bezpośrednie transfery finansowe sprzyjają, zwłaszcza w grupach o niższych dochodach, utrzymywaniu modelu rodziny, w którym zobowiązania opiekuńcze przypisuje się głównie kobietom i to od nich oczekuje się łączenia pracy zawodowej ze zobowiązaniami opiekuńczymi. Dane statystyczne potwierdzają wzrost luki zatrudnienia między kobietami i mężczyznami wśród osób między 25. a 44. rokiem życia po 2015 roku. Rośnie także odsetek kobiet w tym wieku nieszukających pracy z powodu zobowiązań opiekuńczych wobec dzieci i osób dorosłych.
Ja podkreślam, że to rodzice powinni cieszyć się swoim rodzicielstwem. Nowoczesna koncepcja rodziny wymaga umowy wewnętrznej o łączeniu ról rodzinnych i zawodowych przez oboje partnerów, a nie tylko przez kobiety i narzędzia polityki rodzinnej powinny temu sprzyjać. Stąd urlopy ojcowskie i urlopy rodzicielskie, które zostały wprowadzone przed 2015 rokiem.
To jest właściwa odpowiedź na zachodzące przemiany dotyczące społecznych ról kobiet i mężczyzn, określane przez badaczy jako female revolution albo gender revolution. Innym słowy, są to głębokie przeobrażenia społeczne o fundamentalnym znaczeniu dla rodziny. I co więcej, badania potwierdzają ich kluczową rolę dla decyzji prokreacyjnych – zmniejszanie nierówności płci w sferze publicznej i w rodzinie sprzyja prokreacji. A PiS dąży do zahamowania procesu przejścia do partnerskiego modelu rodziny. I jest w tym skuteczne.
Dlaczego ta polityka działa właśnie w ten sposób. 500 plus mogłoby zatrzymać w domu też mężczyzn. Może sprawa jest głębsza i polega na nierównych zarobkach?
Tak, tylko problem polega na tym, że nierówności płacowe to element struktury rynku pracy. Oczywiście wpływają na wybory rodziców o pozostaniu w domu albo powrocie do pracy. Jestem za przeciwdziałaniem tym nierównościom. Ale nie są jedynym powodem branym pod uwagę przy tych decyzjach. Jeżeli mężczyźni nie będą brać urlopów ojcowskich i rodzicielskich, zmniejszenie nierówności wynagrodzeń według płci będzie trudniejsze.
Właśnie weszły w życie zachęty do tego, żeby mężczyźni brali urlopy rodzicielskie. Drugi rodzic, może wziąć dziewięć tygodni urlopu, ale nie może przenieść go na rodzica, który już z niego korzysta. Jeśli więc drugi rodzic, w domyśle ojciec, nie weźmie urlopu, ten przepadnie.
Ale te zachęty związane z indywidualizacją uprawnień są wprowadzane bardzo ostrożnie, a ostatnie decyzje pozostają pod naciskiem dyrektywy Unii Europejskiej.
Urlopy ojcowskie były wprowadzone w ustawie z 2008 roku i obowiązującej od stycznia 2009 roku. Pamiętam, ile było wtedy sporów dotyczących wprowadzenia tego trwającego dwa tygodnie urlopu do wykorzystania w pierwszym roku życia dziecka. Ale ojcowie dopiero w 2010 roku mogli wziąć tylko tydzień urlopu, a dwa tygodnie przysługiwało im od 2011 roku. To było bardzo ostrożne.
Urlop rodzicielski z kolei został wprowadzony w 2013 roku i na początku miał się nazywać „urlopem macierzyńskim”. A narracja ma znaczenie. Staraliśmy się przekonać Ministerstwo Pracy, na czele którego stał wówczas Władysław Kosiniak-Kamysz, żeby nazwać ten urlop „rodzicielskim”. Nie było to łatwe. Do tej pory mówi się o zasiłku „macierzyńskim”, a nie „rodzicielskim”. Nie udało się też od razu zindywidualizować tej części urlopu, którą ma do wykorzystania ojciec. Był więc przełom, że wprowadzono urlopy rodzicielskie do wykorzystania przez matki i ojców, ale nie zrobiono tego tak, jak należało, zgodnie z wiedzą, jak sprzyjać upowszechnieniu tego rozwiązania, wynikającą z praktyki w innych krajach.
I w końcu, za sprawą dyrektywy unijnej, zindywidualizowany urlop rodzicielski miał być wprowadzony do sierpnia 2022 roku, ale w Polsce decyzje zapadły później. I nadal brakuje różnych rozporządzeń.
Innymi słowy, rządy PO–PSL mogły zaprojektować to rozwiązanie lepiej. Uważam jednak, że PiS robiło, co mogło, żeby poprawić istniejące rozwiązanie jak najpóźniej. Odbieram to jako sprzyjanie koncepcji rodziny z priorytetową rolą opiekuńczą matki, czyli jako konserwatywne postrzeganie społecznych ról obu płci. A to podejście jest niedostosowane do zmian zachodzących we współczesnych społeczeństwach. I muszę z przykrością stwierdzić, że widzę, iż te prawicowe idee doprowadziły do zahamowania przemian dotyczących ról społecznych kobiet i mężczyzn.
Po czym to widać?
Wspominałam już o statystykach dotyczących aktywności zawodowej. Stosunkowo wolno rośnie korzystanie przez ojców z przysługujących im uprawnień dotyczących urlopów związanych z opieką nad dzieckiem. Badamy, jak wygląda korzystanie z pracy w niepełnym wymiarze. Teraz zachęca się kobiety do tego, żeby pracowały na niepełnym wymiarze po powrocie z urlopu macierzyńskiego [obejmuje je wtedy ochrona i nie można ich zwolnić – przyp. red.]. Takie zachęty powinny być kierowane także do ojców.
Zajmuję się tą tematyką od 25 lat. O ile do 2015 roku miałam poczucie, że myślenie w kategoriach konieczności dostosowywania się i sprzyjania przemianom ról społecznych było obecne w reformach polityki rodzinnej, to teraz widzę zwrot ku przeciwdziałaniu tym zmianom. Ważną kwestią jest podejście do pracy zawodowej kobiet. Bezpośrednie transfery finansowe, które proponuje PiS, są dość skuteczne w utrzymywaniu bierności zawodowej kobiet, zwłaszcza tych z niższymi kwalifikacjami. Mimo że jestem przeciwna transferom finansowym, rozwiązanie zaproponowane ostatnio przez PO mogę uznać za sprzyjające pracy zarobkowej matek. Dodatek pieniężny na opłatę za opiekę nad dzieckiem pod warunkiem powrotu matki do zatrudnienia może zmienić kalkulacje opłacalności jej pracy zawodowej, zwłaszcza przy niewielkim poziomie wynagrodzeń. Dane Eurostatu dotyczące zatrudnienia kobiet według poziomu wykształcenia wskazują, że u nas zatrudnienie kobiet z tym niższym wykształceniem jest daleko niższe niż w innych krajach, dlatego trzeba je aktywizować.
PiS w związku z powrotem kobiet do pracy chwali się programem Maluch Plus, czyli dofinansowaniem żłobków.
Ostatnie lata przyniosły rzeczywiście poprawę, ale ona nie zaczęła się za czasów PiS-u. I dla ilustracji tego chciałabym przytoczyć pewne dane. Mówiąc o dzietności i polityce rodzinnej, odwołujemy się zwykle do Francji i Szwecji. Porównanie dotyczy pewnych wskaźników z ostatnich 15 lat, kiedy narastało znaczenie zatrudnienia kobiet w dyskursie publicznym nie tylko ze względu na przemiany na rynku pracy oraz względy emancypacyjne i przeciwdziałanie nierównościom płci, ale także coraz bardziej odczuwalnego spadku liczby ludności w wieku produkcyjnym, czyli braku rąk do pracy. Chodzi więc nie tylko o argumenty społeczne, lecz także o funkcjonowanie gospodarki. W związku z tym szczególną rolę nadaje się usługom opiekuńczo-edukacyjnym jako umożliwiającym pracę rodziców, a zwłaszcza matek, oraz jako inwestycjom w kapitał ludzki kolejnych pokoleń.
Dane OECD wskazują, że w 2007 roku wydatki na politykę rodzinną stanowiły we Francji 3,5 procent produktu krajowego brutto, w Szwecji – 3,2 procent, w Polsce – 1,25 procent. Nie dość, że oba kraje przeznaczały znacznie więcej środków na potrzeby rodzin, to ważne jest też, na co wydawały. Z tej puli pieniędzy Francja przeznaczała 46 procent na bezpośrednie transfery finansowe, 33 procent na usługi opiekuńczo-edukacyjne, a 21 procent na ulgi podatkowe. Szwecja nie ma ulg podatkowych, 44 procent z puli polityki rodzinnej kierowano na transfery finansowe, a 56 procent na usługi opiekuńczo-edukacyjne. A w Polsce w tym czasie 59 procent wydatków polityki rodzinnej stanowiły transfery, a 40 procent usługi. Jak jest obecnie? Dane z 2020 roku wskazują, że we Francji wydatki na politykę rodzinną przekraczają nieco 3 procent, w Szwecji nieco wzrosły. We Francji udział transferów finansowych spadł do 39 procent, a udział wydatków na usługi wzrósł do 40 procent, podczas gdy w Szwecji aż 62 procent to wydatki na usługi, a udział transferów finansowych spadł do 38 procent. W Polsce zwiększyliśmy pulę pieniędzy na politykę rodzinną do 3 procent PKB i bardzo się tym szczycimy, głosząc, że dogoniliśmy Szwecję. Jednak aż 67 procent wydatków na politykę rodzinną tworzą transfery finansowe, zaś na usługi przeznaczone jest jedynie 21 procent.
Wzrosły transfery i ich udział, a udział wydatków na usługi zmalał mimo przeznaczania na nie wyższych kwot.
O czym my rozmawiamy? Te rozwiązania polityki rodzinnej spowalniają przejście do nowoczesnego partnerskiego modelu rodziny z dwojgiem pracujących rodziców, który zarówno w teoriach naukowych, jak i w badaniach jest postrzegany jako sprzyjający prokreacji. Nie tylko sprzyja większemu bezpieczeństwu ekonomicznemu rodziny, ale przede wszystkim zmienia korzystnie relacje między rodzicami i dziećmi (ojciec jest bardziej obecny w życiu dziecka) oraz relacje między partnerami.
Jest także ryzyko większej polaryzacji ekonomicznych modeli rodziny. W rodzinach z jednym żywicielem rodziny będą przeważnie osoby o niższym kapitale ludzkim. O ile mężczyznom o niższych kwalifikacjach łatwiej jest osiągnąć wysokie dochody, to jest duże ryzyko, że kobiety z takimi kwalifikacjami zostaną w domu. Ponadto będzie rosła grupa osób, dla których model z dwojgiem pracujących partnerów będzie ważniejszy, bo zmienia się struktura wykształcenia ludności, a zwłaszcza struktura wykształcenia kobiet. Rodziny będą się między sobą coraz bardziej różnić ze względu na kapitał ludzki i kulturowy dorosłych i warunków rozwoju dzieci.
Często mówi się o kryzysie rodziny. Rozpadają się małżeństwa i to jest traktowane jako jedno z zagrożeń społecznych.
Rozpadu związków małżeńskich nie traktuję jako kryzysu rodziny. W wymiarze indywidualnym decyzja o rozstaniu małżonków może świadczyć o kryzysie ich relacji, ale w skali populacji tak nie jest.
Dlaczego?
Małżeństwo przestało być trwałe. Ale to nie znaczy, że jest kryzys rodziny. W części małżeństw czy par niemałżeńskich nie pojawiają się dzieci. I to jest postrzegane jako kryzys. Również postrzegane są tak inne formy rodziny niż małżeństwo. Dla mnie to nie jest kryzys, tylko zmiana form tworzenia związków, a także czasu ich trwania. Żyje się dłużej, w związku z tym mamy dłuższy czas do zagospodarowania. I niekoniecznie jest to czas do pozostawania w tym samym związku. Zmieniły się warunki życia nie tylko w kategoriach ekonomicznych, ale i niematerialnych. Zmienił się system wartości. Zaszły przemiany społeczne i nie można do nich przystawiać ciągle tej samej ramy jak w przeszłości, bo one wykraczają poza nią. Jedne rodziny się rozpadają, powstają nowe tworzone także przez osoby rozwiedzione i niekonieczne na podstawie kontraktu małżeńskiego. Rodzina jako forma relacji między osobami dorosłymi oraz między rodzicami i dziećmi nadal jest ważna w wymiarze indywidualnym i społecznym.
Lata sześćdziesiąte to czas uświadomienia, że należy dopuścić formalny rozpad związków małżeńskich. Bo mimo tego, że związki oficjalnie trwały, partnerzy pozostawali w innych relacjach, żyli w separacji. Rozwiązania prawne reagowały na zachodzące zmiany społeczne. Nieuznawanie rozwodów było utrzymywaniem fikcji.
Teraz oczywiście związki małżeńskie są udziałem około połowy par. Natomiast zawarcie małżeństwa nie jest już warunkiem dla prokreacji. Małżeństwa mogą być zawierane, kiedy dzieci już są, na pewnym etapie życia, jako instytucja, która może być przydatna. Zmieniła się rola małżeństwa, a to sprawia, że formy rodziny są bardziej zróżnicowane. Przekonanie, że rodzina to małżeństwo, w którym jednostka przebywa od zawarcia tego związku do śmierci jednego ze współmałżonków, jest po prostu coraz bardziej iluzoryczne.
W dokumencie zwanym strategią demograficzną powtarza się, że tylko trwały związek, małżeństwo zapewni dobrą prokreację. Przecież na ogół się ludzie nie rozstają się, zwłaszcza jak są dzieci, w ramach fanaberii. Projekt ten jest więc mało realny, a także szkodliwy, ze względu na zachodzące zmiany społeczne.
Jeżeli ludzie decydują się na rozwód i samodzielny rodzic wychowuje dziecko, to nie możemy udawać, że takich rodzin nie ma. A ponieważ w tym przypadku łączenie pracy zawodowej z opieką jest znacznie trudniejsze, to właśnie takim rodzinom potrzebne są pewne udogodnienia. Ale to jest traktowane jako dyskryminacja małżeństw.
Zmiany w rodzinie dotyczą też tego, że coraz więcej nastolatków mówi głośno, że są osobami LGBT. Prezydent Duda określił osoby LGBT jako „ideologię”, a minister Czarnek jako ludzi, którzy „nie są normalni.” Polityka rodzinna PiS-u traktuje je jako zagrożenie dla rodziny. Rzecznik praw dziecka chce kontrolować szkoły przyjazne LGBT. A więc ideologia ma przełożenie na politykę rodzinną.
Mówiłyśmy o rodzinie w kontekście tego, co robią dorośli, a chodzi też o to, jak są traktowane dzieci w rodzinie. Zmiana modelu rodziny to też społeczna zmiana w podejściu do relacji dzieci–rodzice, polega ona nie tylko na znaczeniu „jakości” dzieci, czyli inwestowaniu w ich rozwój, ale także na upodmiotowieniu ich. Ale to się nie dzieje w polityce rodzinnej w Polsce. Ważne jest, żeby dzieci się rodziły, ale potem ich rozwój jest podporządkowany paternalizmowi.
Kolejna sprawa to konserwatywne podejście do seksualności. Nie traktuje się jej jako pewnej sfery życia, ważnej dla rozwoju jednostki, do której trzeba się przygotować. I nie chodzi tylko o to, żeby młodzi wiedzieli, jak zapobiegać niepożądanej ciąży, lecz także, jak nawiązywać relacje bliskości, jaki to ma związek z fizjologią, psychologią i zdrowiem partnerów. Tego nie uczy się w szkołach.
Kolejna rzecz dotycząca dzieci to przemoc w rodzinie. Kiedy umarł chłopiec, nad którym znęcał się ojczym, premier zaczął mówić o karze śmierci. Ale nie o przeciwdziałaniu przemocy, pomocy ofiarom.
Mniej więcej do 2010 roku w dyskusji o polityce rodzinnej dominowała perspektywa dorosłych. Nie mówię tylko o Polsce, ale i o innych krajach europejskich. Mówiło się, co robić, żeby ludzie zakładali rodziny, jak ich w tym wspierać, ale uwaga skupiona była na dorosłych. O dzieciach mówiło się w kategoriach inwestycji, stąd uwaga nadawana jakości usług opiekuńczo-edukacyjnych, rozpatrywanych głownie z perspektywy rodziców, bo to ułatwia łączenie pracy zawodowej z wychowaniem dzieci.
Natomiast od 2009 roku, kiedy OECD opublikowała raport „Doing better for children” dostrzeżono perspektywę dziecka w polityce rodzinnej. To było bardzo ważne i wymagało połączenia perspektyw ekonomicznej, społecznej, psychologicznej i pedagogicznej. Gdy zaczynamy mówić o polityce rodzinnej z perspektywy dzieci, ważna staje się jakość relacji w rodzinie i upodmiotowienie dzieci. A to wymaga także zmian systemowych. U nas takiej polityki nie ma.
A to właśnie byłaby idealna polityka rodzinna?
Tak, chociaż to nie jest łatwe. Bo można wprowadzić instrumenty chroniące dzieci, których stosowanie budzi wątpliwości, jak na przykład w Norwegii.
Niedawno fundacja Dajemy Dzieciom Siłę alarmowała, że w Sejmie leży projekt ustawy, która może zapobiec takim tragediom jak śmierć chłopca zakatowanego przez ojczyma, jednak marszałkini Witek nie nadała mu nawet numeru druku. Dopiero po nagłośnieniu medialnym projekt otrzymał druk sejmowy.
Warto zastanowić się, z czego to wynika. Z tego, że formacja, którą reprezentuje pani marszałek, ma inny projekt rodziny niż organizacje działające na rzecz ofiar przemocy w rodzinie, czy z tego, że to wymaga pewnych kompetencji i wysiłku, ale nie przekłada się na szybki sukces polityczny.
Narzędzia, którymi posługuje się PiS, szybko trafiają do określonej grupy ludzi. Program 500 plus jest prostym i efektownym rozwiązaniem. Natomiast rozwój usług opiekuńczo-edukacyjnych czy przeciwdziałanie przemocy wymagają kompetencji do ich stworzenia, nadzoru nad ich stosowaniem, a więc znacznie więcej profesjonalnego wysiłku i nie dają szybkich rezultatów.
Uważam, że w obecnych działaniach na rzecz rodzin nie chodzi o rozwiązywanie określonych problemów społecznych i reagowanie na potrzeby rodzin. Pojedyncze jej narzędzia są wykorzystywać do realizacji określonych projektów politycznych. A teraz najważniejszym projektem jest zwycięstwo w jesiennych wyborach.