Polska oczekuje, iż Ukraina przyzna, że jej ruch narodowy popełnił podczas drugiej wojny światowej na Wołyniu ludobójstwo na Polakach. Ukraina pragnie, by Polska uznała, że ukraiński nacjonalizm był wymierzony we wspólnego wroga – Rosję, która jedyna korzysta na rozdrapywaniu dawnych ran.

W 80. rocznicę rzezi wołyńskiej jakaś oficjalna deklaracja Kijowa w sprawie tej zbrodni paść musi – ale niewielka jest nadzieja, że spełni ona choćby minimalne oczekiwania Polaków, czy że zostanie przez Ukraińców uznana za coś więcej niż efekt wymuszenia przez Warszawę. Na rzeczywisty dialog o rzezi wołyńskiej jest i za wcześnie, i za późno, zaś żadna ze stron nie zamierza zrezygnować ze swych poglądów na temat tamtych wydarzeń.

Mord były środkiem do celu, a nie celem samym w sobie

Użycie słowa „ludobójstwo”, przy czym obstaje i rząd polski, i polska opinia publiczna, i szanowani historycy, tacy jak profesor Grzegorz Motyka, nie jest uzasadnione prawnie, a politycznie jest dla Ukrainy nie do zaakceptowania. Nie wydaje się, by ukraińscy nacjonaliści działali z zamiarem „wymordowania w całości lub części” wołyńskich Polaków, czy wręcz narodu polskiego w całości. Chodziło im o to, by wymordować tak wielu, by zmusić pozostałych do ucieczki za San – co się zresztą UPA udało. Mordy były środkiem do celu, a nie celem samym w sobie.

Tymczasem stosowna ONZ-owska Konwencja czyni z udowodnienia istnienia takiego zamiaru warunek niezbędny do uznania popełnionej zbrodni za ludobójstwo. Zamiar taki przyświecał władzom III Rzeszy, gdy mordowały Żydów, czy władzom ZSRR, gdy podczas Hołodomoru mordowały Ukraińców. Jest rzeczą zrozumiałą, że Ukraińcy nie chcą się znaleźć w tym towarzystwie, zaś materiał dowodowy nie każe ich tak klasyfikować.

Rzecz jasna, przy przyjęciu innej definicji ludobójstwa – a funkcjonuje ich w obiegu historycznym ponad 50 – ocena ulec może zmianie. Ale tylko definicja zawarta w Konwencji ma za sobą sankcję międzynarodowoprawną. W tej sytuacji można mówić raczej – podobnie jak na przykład w przypadku późniejszych czynów bośniackich Serbów – o zbrodniach przeciw ludzkości, podczas których mogło dochodzić – jak w Srebrenicy dokładnie 28 lat temu czy w Hucie Pieniackiej – do pojedynczych aktów ludobójstwa.

Zbrodnia nie ma usprawiedliwienia

UPA istotnie kierowała się, podobnie jak polscy „żołnierze wyklęci”, teorią dwóch wrogów, która dla obu ruchów narodowych mogła mieć sens, ale w kontekście wojny z Osią oznaczała zdradę celów Aliantów. Nawet gdyby było inaczej, i mimo wspólnego przez część Polaków i Ukraińców uznania ZSRR za wroga takiego, jak Rzesza, czy wręcz groźniejszego, bo zwycięskiego, nie może to w żadnym stopniu usprawiedliwiać zbrodni. Ani rzezi wołyńskiej, ani nieporównanie mniejszego polskiego odwetu, ani późniejszej akcji „Wisła”. Nie ma po prostu takiej moralnie, prawnie czy politycznie usprawiedliwionej formuły, która pozwala osłabić potępienie zbrodniarzy, bo oprócz zbrodniczych mieli także intencje, które uznano za słuszne. Po obu stronach istnieje tego świadomość, ale jest ona udziałem jedynie mniejszości.

Dzisiejsza wojna obronna, którą Ukraina prowadzi przeciw Rosji, też nie daje prawa do takich moralnych przetargów. Każe wszelako zrozumieć, że w swej obecnej sytuacji Ukraińcy, sami padając ofiarą zbrodni, nie bardzo psychologicznie mogą podjąć ciężar odpowiedzialności za zbrodnie własne. Mało tego: zbrodniarze ci są zarazem ich bohaterami; podobnie Polska traktuje „wyklętych”, nie bacząc na to, co mówią o nich Żydzi czy choćby Ukraińcy właśnie. Każda polska presja będzie odczuwana jako wymuszenie i stanie się kontrproduktywna. Polacy powinni poczekać.

Brak ukraińskiego gestu może skończyć się katastrofą

Ale Polacy czekać nie bardzo mogą. Nie tylko dlatego, że – udzielając schronienia milionom ukraińskich uchodźców – umieli w imponujący sposób wznieść się ponad własne, zrozumiałe uprzedzenia. Cud solidarności nigdy nie trwa jednak wiecznie i coraz bardziej pojawia się zrozumiały – co nie znaczy usprawiedliwiony – resentyment wobec beneficjentów polskiej pomocy. Szukając dla siebie usprawiedliwienia, znajduje pamięć o doznanych krzywdach, żywi się nią i potęguje zarazem. Bez wystarczającego ukraińskiego gestu ta droga prowadzi do katastrofy.

Tym bardziej że polscy wypędzeni, żyjąc w warunkach komunistycznej opresji, nie mogli wcześniej choćby pielęgnować pamięci o utraconej ojczyźnie czy przekazać jej dzieciom. Pod tym względem doświadczenie na przykład ziomkostw niemieckich wypędzonych, jawić się musiało Polakom jako przywilej, którego oni sami zostali pozbawieni.

Zarazem jednak to właśnie ów brak pokoleniowej transmisji pamięci sprawił, że Polacy, inaczej niż Niemcy, nie mieli problemów w ostatecznym zaakceptowaniu, po upadku komunizmu, powojennych wschodnich granic swojego państwa.

Ukraina powinna uznać i potępić zbrodnię, ale teraz nie może

Podobnie wszak było z pamięcią ukraińską, dławioną w ZSRR jako obciążoną nacjonalizmem. A wątki które, jak walka z „polskimi panami”, były doktrynalnie do przyjęcia, przeinaczano i zakłamywano. Historia Polaków na Ukrainie nie zaczyna się wszak w 1943 roku: stoją za nią pokolenia kolonialnej przemocy i wyzysku. Bez tej historii nie sposób zrozumieć, jak rzeź wołyńska była możliwa.

Ukraina winna uznać i potępić bez zastrzeżeń tę zbrodnię – lecz tego właśnie teraz, tocząc wojnę, uczynić nie może. Polska powinna zrozumieć, że celem Ukraińców nie było wymordowanie Polaków, a ich okrucieństwo miało także i polskie przyczyny – ale tego nie może uczynić, jeśli Ukraińcy nie uczynią znaczącego i niewymuszonego gestu jako pierwsi.

Można by uznać, że nie będzie dla niezbędnego przełomu lepszego momentu, niż dziś, gdy Ukraina walczy jak najdosłowniej także i o polską wolność, a Polska Ukraińców bezprecedensowo chroni i wspiera. Ale byłoby to możliwe jedynie wówczas, gdyby po stronie polskiej nie było wymuszania, po stronie ukraińskiej zadufania, po obu zaś stronach – zakłamania. Przyjdzie więc poczekać.

Oba narody mają w takim historycznym rachunku sumienia interes nie tylko moralny, ale i polityczny. Nawet po zwycięskiej wojnie kult zbrodniarzy mógłby zatruć Ukrainę, a uczyni to niewątpliwie, jeśli zwycięstwa nie będzie. Bez ukraińskiego zwrotu pamięci Polsce grozi zaś nawrót wrogości – wobec jedynego sąsiada, który naprawdę nas chroni przed Rosją. Sytuacja ta wymaga od obu narodów rzeczy niemal niemożliwych – i niezbędnych równocześnie.