To film nakręcony przez uznanego reżysera, Christophera Nolana. Opowiada historię amerykańskiego naukowca J. Roberta Oppenheimera i jego roli w stworzeniu bomby atomowej. Czyli film biograficzny. Ale zarazem to okazja, aby powiedzieć o czasach, w których żyjemy, a które zaczęły się od Projektu Manhattan (Manhattan Engineering District) i wynalezienia broni jądrowej. 

Czasy broni jądrowej

Niestety, broni atomowej użyto na froncie. Taki był jej cel, choć najpierw myślano o niemieckim wrogu, dopiero po kapitulacji o Japończykach. Ataków dokonały Stany Zjednoczone. Bomby zrzucono z samolotu 6 i 9 sierpnia 1945 roku na Hiroszimę i Nagasaki [1] [2]. Szczęśliwie, nigdy potem ich nie użyto. Jednak później wynaleziono broń termojądrową i dopracowano rakiety. Dziś wyznaczają one nasz horyzont możliwości militarnych. Ciągle grozi nam wojna atomowa, o której tyle mówiono w czasach zimnej wojny. 

Jest to bez wątpienia genialny wynalazek. W rozwój broni i systemów jej przenoszenia zaangażowali się najwybitniejsi uczeni epoki. Ale to zarazem dowód siły naszej autodestrukcji. Są oczywiście także zalety. Przy okazji powstała elektrownia atomowa, dziś, w czasach katastrofy klimatycznej, przydałaby się elektrownia termojądrowa. Głównym celem zawsze było jednak wynalezienie nowej broni. I tego nagannego celu nie można pomijać.

Oczywiście, niektórzy mówią, że dzięki istnieniu tej broni udało się długo utrzymać pokój. Koszmar wojny termojądrowej przerażał polityków. Czy rzeczywiście było tak dobrze? Wojny „zastępcze” toczyły się często. Zgoda, nie było kolejnej wojny światowej. Może przerażenie to jedyny skuteczny sposób postępowania z naszym prymitywnym gatunkiem.

Dziś mamy wiele gorących punktów. Są kraje, o których wiemy, że mają broń jądrową, choć się tym nie chwalą (Izrael). Inne kraje nie są połączone efektywnym systemem wzajemnego odstraszania (Pakistan i Indie [3]). 

Broń termojądrowa zrosła się z kulturą. Istnieje wiele wyobrażeń na jej temat, które zaowocowały stworzeniem tekstów naukowych i kultury popularnej. Nie tylko w erze zimnej wojny, ale także później, myślenie o broni termonuklearnej określiło uniwersum kulturowe. Oczywiście, nie zawsze te wyobrażenia są sensowne. Przykładem, o jak głębokich pokładach kultury mówimy, może być katastrofa w Czarnobylu, która zrodziła całe uniwersum „S.T.A.L.K.E.R.”. Są to głównie liczne powieści (pomińmy gry komputerowe), które dzieją się w zamkniętej strefie wokół elektrowni, oczywiście, biegają tam potwory. Choć katastrofa w żadnej mierze nie była podobna do wybuchu broni atomowej, wielu pisarzy powtarza tę szkodliwą plotkę. Powstały też wybitne dzieła na ten temat [4].

Każdy film zatem, który traktuje o broni jądrowej, mówi coś ważnego o kulturze. Nawet nierealistyczne kino superbohaterskie można czytać w ten sposób. To, że powstało takie kino, jest zresztą dowodem, jak ważny to symbol, który wykorzystywany jest w różnych kontekstach. O wielości nawiązań do broni jądrowej z przeszłości i współczesnych można by długo pisać [5] [6].

Filmowa biografia

Na wstępie trzeba wspomnieć, że scenariusz filmu powstał w oparciu o nagrodzoną Pulitzerem biografię Roberta Oppenheimera, autorstwa Kai Birda i Martina J. Sherwina pt. „Oppenheimer. Triumf i tragedia ojca bomby atomowej”.

Materiały prasowe filmu „Oppenheimer”

To długi film (180 minut), co ogranicza grono odbiorców. Jednak dzięki temu może on się swobodnie rozwijać. Oppenheimer to postać bardzo ważna, która obrosła wieloma tekstami w kulturze. Niektórzy nazywają go zbrodniarzem, ale wina naukowców jest zawsze dyskusyjna. To człowiek, który współtworzył nowoczesność i nadał kształt czasom, w których żyjemy. Już dawno powinien powstać kasowy film na temat jego życia.

Bez wątpienia film jest popisem gry aktorskiej. Główny aktor, Cillian Murphy, osiąga szczyty. Takie filmy są okazją, by podziwiać kunszt aktorów, którzy zwykle zarabiają w gorszych produkcjach. 

Film jest bardzo dobry. Doskonale pokazuje meandry myślenia geniusza, czego wielu z nas nigdy nie doświadczy (przykro mi, ale to prawda). Pięknie pokazuje wewnętrzny świat Oppenheimera. Można te chwyty uznać za znane, ale układają się w atrakcyjną opowieść. 

Film pokazuje stworzenie broni atomowej i późniejsze śledztwo komisji, które ukazuje skalę amerykańskiej podejrzliwości. Pewne kwestie nie są opowiedziane (np. zmiana systemu międzynarodowego), ale nie byłyby to możliwe w tym czasie. Film zasadza się na wyborze i nigdy nie może pokazać wszystkiego.

Skupienie się na amerykańskim śledztwie, a raczej uprzedzeniach amerykańskich urzędników i polityków jest ważną puentą filmu. W dramatyczny sposób pokazuje, z czym musieli zmagać się naukowcy. I nie jest żadnym usprawiedliwieniem to, że w ZSRR nie było lepiej. Uprzedzenia żałosnych urzędników i dzisiaj określają życie publiczne. Trzeba mieć odwagę, aby się im przeciwstawić. Ten film jest także o odwadze. Wygodnie nam oglądać te zmagania z bezpiecznych czasów. Ale kiedyś nikt nie był bezpieczny. Trzeba o tym pamiętać.

Ciekawie pokazano też relację tytułowego bohatera z generałem Lesliem Grovesem (gra go Matt Damon). Przypomnijmy, że był to generał porucznik, szef projektu Manhattan. Miałem gorsze wyobrażenie na temat tego wojskowego, film go w zasadzie ociepla. Projekt skonstruowania bomby atomowej był bez wątpienia gigantycznym przedsięwzięciem i generał mu podołał. Choć zarazem nie był lubiany przez wielu naukowców, bo myślał jak wojskowy i ograniczał wolność naukową w imię bezpieczeństwa. 

Scena, w której padają słowa ze świętej księgi hinduizmu „Bhagawadgity”: „[…] i stałem się śmiercią, niszczycielem świata”, porusza czułe struny, ale także wywołała protest obywateli Indii. Nie ulega wątpliwości, że to przypis do kwestii postkolonialnych, bo nie jest przypadkiem, że tego cytatu użył uprzywilejowany białoskóry obywatel USA (chodzi oczywiście o to, że cytatu religijnego używa się bez znajomości kulturowego kontekstu). 

Można podnieść wiele postkolonialnych stereotypów, ale ten film się broni. Bo to jednak Zachód – z jego logiką – wynalazł broń atomową i stworzył system wzajemnego odstraszania. Nie da się zapomnieć, że ci ludzie zafundowali nam taki świat. Prostackie mówienie o „atomowym rasizmie” nic nie zmieni. 

Oczywiście, scenariusz to wybór. Pewnie chętnie poznalibyśmy inne postacie tej historii. Tak jest z filmem opartym na faktach, który musi podołać innym wyzwaniom niż całkowita fikcja. Ale to dzieło totalne, która tworzy wręcz cały kosmos. 

Co ważne, ten film wspaniale łączy różne sztuki. To nie tylko atrakcyjne operowanie kamerą, lecz także wybitna muzyka. W zasadzie trudno byłoby mi mówić o słabych momentach. Co ważne, film łączy płynnie różne plany i daje widzowi zintegrowany dyskurs. 

Może nie jestem typowy, ale film mi się nie dłużył i mógłby jeszcze trwać. Jest dobry w różnych scenach, nawet w uniwersyteckich salach czy w Los Alamos. Chętnie poznałbym kolejne opowieści reżysera, nie chciałem szybko wychodzić z kina. To największa zaleta filmu, który tworzy swój świat i musi go unieść. Tutaj udaje się to znakomicie. 

Ważny kontekst polityczny

Nie da się zapomnieć, że to film o stworzeniu śmiercionośnej broni i zdobyciu hegemonii przez USA. Kontekst polityczny jest zatem ważny, nie powinien go przesłonić zachwyt nad kunsztem filmowym i aktorskim. Bez wątpienia ten film mówi o rzeczach najważniejszych. Należy go obejrzeć. Nie jest to prosta biografia współtwórcy broni atomowej, ale ważny głos na temat niezależności naukowców i systemu atomowego. Od tych ludzi oczekujemy odpowiedzialności, a nie tylko dążenia do zdobywania tytułów i pieniędzy. A z tym niestety cały czas nie jest najlepiej, co oczywiście jest winą systemu, a nie ludzi.

Przypisy:

[1] Szerzej o historii: R. Rhodes, „Jak powstała bomba atomowa”, przeł. Piotr Amsterdamski, Prószyński i S-ka, Warszawa 2000.
[2] Por. L.R. Beres, „Apocalypse. Nuclear Catastrophe in the World Politics”, The University of Chicago Press, Chicago, London 1980.

[3] Polecam bardzo dobrą książkę: R. Włoch, „Nowa era nuklearna. Analiza indyjsko-pakistańskiego kryzysu nuklearnego z maja 1998 roku”, Wydawnictwo Adam Marszałek, Toruń 2004.

[4] S. Aleksijewicz, „Czarnobylska modlitwa. Kronika przyszłości”, Wydawnictwo Czarne, Wołowiec 2018.

[5] Por. A.M. Winkler, „The «Atom» and American Life”, „The History Teacher”, 1993, Vol. 26, No. 3, s. 317–337.

[6] Por. P.B. Thompson, „Nuclear weapon and everyday life” [w:] L.A. Hickman (red.), „Technology as a human affair”, McGraw-Hill Publishing Company 1990, s. 223–236.