Katarzyna Skrzydłowska-Kalukin: W okolicach trzydziestego piątego roku życia amerykański filozof Kieran Setiya poczuł niepokój. Z zewnątrz wszystko wyglądało świetnie, miał stabilne życie rodzinne i zawodowe, był profesorem na dobrym wydziale uniwersytetu, w przyjemnym do życia mieście, a jednak perspektywa, że będzie już zawsze robił to samo, a jego życie będzie przebiegać z góry wyznaczoną drogą przez awanse, schyłek kariery do emerytury i śmierci sprawiała, że czuł żal, klaustrofobię i pustkę. Zidentyfikował te uczucia jako kryzys wieku średniego i napisał książkę, w której próbuje zrozumieć i oswoić go za pomocą narzędzi filozoficznych. A jak z kryzysem wieku średniego rozprawia psychoterapia? Czy on w ogóle istnieje? A może to problem dla uprzywilejowanych, którzy nie mają gorszych zmartwień? 

Bogdan de Barbaro: Spotkałem się niedawno z teorią, zwaną – pół żartem, pół serio – „tozależyzmem”. Kiedy pyta pani o kryzys wieku średniego w podejściu terapeutycznym, chętnie zaproponowałbym – także z przymrużeniem oka – teorię zwaną „bywaróżnyzmem”. W sprawie kryzysu wieku średniego nie ma jednego stanowiska czy jednej recepty. Bywa różnie. Rzadko się zdarza, by do gabinetu przyszedł pacjent i powiedział: „Proszę o pomoc, bo mam kryzys wieku średniego”. Na ogół ludzie przychodzą z konkretnymi problemami, na przykład z kryzysem w małżeństwie, depresją, stanami lękowymi czy innymi objawami obniżającymi komfort życia. Kategorię „kryzys wieku średniego” można więc traktować jako zwrócenie uwagi na szczególny kontekst, kontekst egzystencjalny.

Setiya też pisze, że pytania egzystencjalne, które go wtedy dopadły, można stawiać w każdym wieku – jak się ma dwadzieścia lat albo siedemdziesiąt, jednak najczęściej dotyczą chyba ludzi w jego grupie wiekowej. Pisze: „chodzi w nich o życie, którego się pragnęło, a którego się nie ma”.

Kiedy już używa się określenia „kryzys wieku średniego”, to mówimy o latach czterdziestych życia danego człowieka. W pierwszej chwili chciałem powiedzieć „danego mężczyzny”, ale może trafniej będzie powiedzieć „danej osoby”.

Kryzys wieku średniego kiedyś rzeczywiście był przypisywany mężczyznom, teraz ma dwie płcie.

Rzeczywiście, zmieniają się czasy, zmieniają się wzorce kulturowe, a niepokoje dawniej dotyczące mężczyzn coraz częściej dopadają też kobiety. 

Ale, jak wspomniałem, kategoria „kryzys wieku średniego” może coś naświetlić, może nas uwrażliwiać na określony problem, ale to nie jest główny drogowskaz w pracy terapeutycznej. Ta kategoria jest o tyle interesująca, że uwyraźnia silne połączenia między tym, czym się zajmuje psychoterapeuta, a refleksją filozoficzną. 

Bo filozof zgłębia pytanie o sens życia, analizuje lęk przed śmiercią, wnika w istotę niepokoju egzystencjalnego. Natomiast w pracy terapeutycznej – i to być może, byłoby istotnym rozróżnieniem – wnikamy w indywidualne przyczyny objawu, sięgamy po biografię pacjenta, dotykamy tego, co jest jego przeżyciem podświadomym czy przedświadomym. Badamy to, co określamy traumą dzieciństwa, analizujemy traumy z późniejszych okresów życia, zastanawiamy się nad tym, jaka była więź z rodzicami we wczesnym dzieciństwie. 

W książce Kierana Setiyi nie przypadkiem spojrzenie filozoficzne zatrzymuje się raczej na troskach egzystencjalnych, a nie wnika szczegółowo w to, co się dzieje w dzieciństwie danej osoby. A jednocześnie chociaż podtytuł ma wskazywać, że jest to poradnik filozoficzny, to autor często dzieli się refleksjami psychologicznymi, czy wręcz psychoterapeutycznymi. A więc podejście psychoterapeutyczne jest bliskie filozoficznemu.

Co więc je łączy, skoro różni analiza dzieciństwa? 

Myślę, że to, co wspólne, to – obecny zwłaszcza w podejściu humanistyczno-egzystencjalnym – namysł nad sensem życia i innymi trwogami, z którymi konfrontuje się osoba dorosła. Zwłaszcza wtedy, gdy pojawi się świadomość kruchości i przemijalności życia. Dojrzałość emocjonalna, która bywa, chociażby pośrednio, celem psychoterapii, może być sprzężona z dojrzałością egzystencjalną, której częścią będzie przyjęcie do wiadomości, że kariera, bogactwo, sława, chwała, władza mogą nie wystarczyć do tego, by uczynić życie sensownym. Tak więc perspektywa emocjonalna łączy się tu z perspektywą egzystencjalną.

Aut. Marco Verch, lic. Creative Commons 2.0, źródło: https://foto.wuestenigel.com/man-watching-sunrise/

Setiya, prezentując różne dziedziny, które badają kryzys wieku średniego, odwołuje nawet do podejścia ekonomicznego. Pisze o ekonomii dobrostanu, która proponuje, aby mierzyć rozwój społeczny nie wartością towarów, a możliwością poprawy warunków życia i realizacją ludzkiego potencjału. Potencjał to jest chyba słowo-klucz w tej książce. Setiya opisuje, że kiedyś był drzewem, które miało wiele gałęzi, czyli możliwości życiowych. Został filozofem i reszta gałęzi została ucięta. I tak postrzega kryzys wieku średniego – jako stratę możliwości wyboru na pewnym etapie życia. Czy tak samo widzi to psychoterapia? Przerabia się brak możliwości wyboru?

Na tę redukcję potencjału życiowego pacjenta można patrzeć poprzez namysł nad jego autoportretem i poziomem akceptacji siebie samego. Takie ujęcie prowadzi nas także do akceptacji drogi życiowej i akceptacji własnych ograniczeń. Jeśli uznamy, że życie jest swego rodzaju wędrówką przy zmieniającym się krajobrazie, to wędrowiec uznaje, że wybranie jednej drogi oznacza zarazem rezygnację z innej. Psychoterapeuta pomaga pacjentowi w nadaniu sensu przebytej już drodze i w konstruowaniu dalszej trasy.

Ta przyszłość będzie swego rodzaju projektem, opartym o dotychczasowe doświadczenia, ale także w oparciu o odkrywane zasoby oraz poprzez zbudowanie zgody na to, co przeszłe. Dla kogoś, kto ma życzliwy stosunek do siebie samego, zmieniający się krajobraz nie będzie przeszkodą, tylko pewnego rodzaju źródłem wyzwań i zaciekawień. Krajobraz się zmienia, perspektywa się zmienia, refleksja się zmienia. Być może również – system wartości. 

W tym momencie znów miałbym ochotę sięgnąć po „bywaróżnyzm”. Bo przecież są osoby, dla których zmiana wizji życia pobudza ich do odkrywania nowych wartości, a są też tacy, którym trudno jest pożegnać się z dotychczasową wizją, opartą na iluzjach omnipotencji albo na postmodernistycznym haśle „nic nie musisz, wszystko możesz”. 

W takich sytuacjach filozofowie będą się odwoływać na przykład do stoików czy innych recept na sensowne życie, zaś psychoterapeuci będą pomagać konkretnemu pacjentowi dotrzeć do jego indywidualnej, osobistej i tylko jemu pasującej odpowiedzi na pytanie, jak rozumieć to, co dotąd – i co z tego wynika dla jego przyszłości.

A może kryzys wieku średniego jest po prostu kryzysem, który zawsze może się przydarzyć? Poczucie, że straciłam możliwości, nie mam wyboru, może pojawiać się zawsze, kiedy ktoś jest w złej sytuacji życiowej. Przyczyny kryzysów mogą być różne i jeżeli przywiążemy się do myśli, że jest to kryzys wieku średniego, możemy je lekceważyć. 

Bliskie jest mi przesłanie autora tej książki, że kryzys wieku średniego może być rozumiany jako zakwestionowanie dotychczasowego pomysłu na życie. Czy frustracja będzie dotyczyła dwudziestolatka, trzydziestolatka czy sześćdziesięciolatka, to jej wspólnym mianownikiem będzie odkrycie, że dotychczasowa droga już nie dostarcza satysfakcji, nie daje spełnienia, przestała mieć sens. 

Taka pogłębiająca się świadomość, że trzeba zmienić sam projekt, trzeba iść inną drogą, może się pojawić nie tylko u osoby czterdziestokilkuletniej. Jeśli tak na to popatrzymy, to ten kryzys wieku – nazwijmy go umownie średnim – jest użyteczny, bo może człowieka udoskonalić, pogłębić. Może dać mu wgląd w to, że dotąd szedł drogą mniej wartościową, niż jest w stanie iść. W ten sposób taki kryzys może być rozwojowy.

W stereotypowym postrzeganiu to jest ten moment, kiedy kupuje się przysłowiowe porsche, młodzieżowe ciuchy i realizuje się potrzeby, których wcześniej się nie realizowało. Czy pan zauważa, że coś takiego rzeczywiście istnieje i ma związek z jakimś etapem? 

Nie trzeba aż XXI wieku i turbokapitalizmu, żeby zauważyć takie sytuacje. Antoni Kępiński, zmarły ponad pół wieku temu krakowski psychiatra wyprzedzający swą myślą epokę, określał to metaforycznie jako „kryzys domku jednorodzinnego”. Ludzie pracowali, pracowali, żeby ten domek zbudować. W końcu zbudowali go i… co dalej? Pojawia się jakaś nieprzyjemna pustka. Bo skoro już ten domek mamy, to właściwie powinniśmy być szczęśliwi. 

Nie wątpię, że w naszych czasach, kiedy hedonizm i konsumpcjonizm mają się świetnie, kryzys wieku średniego ma doskonałe warunki do powstania. Reklamy namawiające do kupowania coraz większej liczby rzeczy i wmawiające nam, że na tym polega nasza wolność, ułatwiają znalezienie się w tej ślepej uliczce. Bo to wszystko w pewnym momencie okazuje się ułudą, jakimś niespełnieniem. Pojawia się wówczas świadomość swojej skończoności, przypadkowości, niespełnienia, przygodności. I wtedy jedni sięgną po refleksję filozoficzną, a inni będą potrzebowali pomocy psychoterapeuty. 

Nawiasem mówiąc, trochę mi żal, że Kieran Setiya rzadko odwołuje się do stoików. W stoicyzmie można znaleźć wiele bardzo przydatnych, niekoniecznie wprost psychoterapeutycznych porad i sugestii, co warto by zrobić z życiem, żeby było ciekawe, godne i sensowne.

Jednak daje rady, jak zaakceptować swoją drogę, zamiast się z nią zmagać. Wspomniał pan o nadchodzącej świadomości skończoności ludzkiego życia. Setiya proponuje oswajać lęk przed śmiercią filozoficznie w ten sposób, aby pomyśleć o tym, co było, kiedy jeszcze nie istnieliśmy. Skoro się tego nie boimy, to nie bójmy się tego, co będzie, kiedy przestaniemy istnieć. Jak psychoterapia oswaja lęk przed śmiercią? To chyba jest najważniejsze zadanie psychoterapii?

Najważniejszym zadaniem terapeuty jest pomóc temu, kto przychodzi po pomoc, żeby sięgał po własne myśli, po własne zasoby i żeby go w tym nie ograniczały lęki albo inne traumy. Terapeuta nie ma być ani zwolennikiem chrześcijaństwa, ani antychrześcijaństwa, ani buddyzmu, ani antybuddyzmu. Terapeuta ma pomóc w tym, żeby klient czy pacjent miał wewnętrzne emocjonalne warunki do własnych poszukiwań. Żeby jego poszukiwania nie były sparaliżowane przez lęk, przez konflikt rodzinny czy wewnętrzny, przez cokolwiek, co go cofa lub blokuje w jego poszukiwaniach. Terapeuta nie ma się zamieniać w przewodnika. Ma przyczyniać się do tego, by podróżnik miał warunki do własnych poszukiwań. 

Mówiąc o lęku przed śmiercią, warto go odróżniać od lęku przed umieraniem. Umieranie jest procesem osamotnienia, bólu fizycznego i psychicznego. I to są te strachy, które w sobie nosimy. Zaś namysł nad śmiercią, nie-istnieniem jest w swojej istocie problemem ontologicznym. Terapeuta nie ma podpowiadać rozstrzygnięć ontologicznych, ale ma pomóc usuwać przeszkody w poszukiwaniu tych rozstrzygnięć.

Może być to też lęk przed samotnością?

Przed taką samotnością, która jest bolesna, a więc jest zarazem osamotnieniem. Bo jeżeli używa pani słowa „samotność”, to warto zwrócić uwagę, że wielu z nas ceni chwile bycia samemu. Warto wychodzić z rejwachu, w którym żyjemy, z tego hałasu, który nas oddala od samych siebie. Taka samotność, kiedy mamy czas na siebie samych i która pozwala na spotkanie z samym sobą, może być wzbogacająca. Natomiast bolesne bywa osamotnienie. I rzeczywiście, wtedy może pojawić się lęk egzystencjalny, o którym pisze autor książki, a nad którym pracuje się podczas psychoterapii.

Setiya pisze też, żeby pomyśleć o potrzebach egzystencjalnych, to jedna z jego rad filozoficznych na lęk określany umownie jako kryzys wieku średniego. Czyli nie tylko o tym, co jest konieczne do życia, ale także o tym, co nie jest potrzebne, ale po postu sprawia przyjemność. Może to być gra w karty, obcowanie ze sztuką, co kto lubi, ale jest to jeden ze sposobów na złagodzenie niepokoju. Proponuję też życie tu i teraz. Psychoterapia też to proponuje, by łagodzić lęk, prawda? 

Rzeczywiście, kategoria „tu i teraz” jest popularna, zwłaszcza wśród terapeutów ze szkoły Gestalt. Cenimy sobie sytuację, kiedy potrafimy żyć chwilą, a refleksje filozofów wnoszą tu dodatkową perspektywę. Na przykład święty Augustyn uważa, że właściwie nie ma innego czasu niż teraźniejszy: istnieje czas przeszły teraźniejszy, teraźniejszy teraźniejszy i przyszły teraźniejszy. 

Terapeuci pomagają w dotarciu do „tu i teraz”, bo jest ono okazją do głębszego spojrzenia na siebie i swoje uczucia oraz okazją do zorientowania się, co się dzieje gdzieś w głębi w człowieku. Paradoksalnie, odpowiedź na pytanie, „co teraz czujesz?”, wcale może nie być łatwa. A jednocześnie to poszukiwanie może być bardzo użyteczne. Dodałbym, że niekoniecznie to, co czujemy, czego pragniemy, to, na co mamy ochotę, cały ten obszar emocjonalności czy uczuciowości miałby być głównym, by nie rzec – jedynym drogowskazem. Bo jest jeszcze coś takiego, jak nasz system wartości i nasza decyzyjność. Więc emocjonalne „tu i teraz” jest ważne, ale niekoniecznie ma być naszym dowódcą.

Dlaczego? Co będzie wtedy z decyzyjnością?

Ważne jest znać, rozumieć i brać pod uwagę sferę uczuć, emocji, pragnień, popędów. Ale oprócz „wewnętrznego dziecka” mamy w sobie jeszcze „wewnętrznego rodzica” i „dorosłego”, a więc taką instancję, która rozstrzyga spory między – w skrócie rzecz ujmując – wartościami a pragnieniami. 

Wierzę, że w dojrzałej wersji naszego życia naturalne skądinąd konflikty między wewnętrznym dzieckiem a wewnętrznym rodzicem rozstrzyga wewnętrzny dorosły. Chodzi więc o to, żebyśmy słyszeli nie tylko to, co mówi dziecko, czego chce, na co ma ochotę, o czym marzy, jakie są jego pragnienia, lęki. I nie tylko to, co trzeba, należy, powinniśmy. To nasz wewnętrzny dorosły powinien być naszym kierownikiem.

Jeśli w pewnym momencie życia żałujemy, że nie mamy już wyboru ścieżek, Setiya radzi zastanowić się, czy na pewno sama możliwość wyboru jest cenna, skoro może to być gorszy wybór. Czy tracę coś przez sam fakt, że nie mogę wybrać już kariery muzyka rockowego, skoro pewnie byłaby gorsza niż ta, którą wybrałem? A jeśli wybraliśmy źle, to co by było, gdybyśmy wybrali inaczej – czy z obecnej perspektywy byłoby to dla nas lepsze? Podaje przykład dziecka, które zdecydowaliśmy się urodzić, chociaż wiadomo było, że będzie miało problemy ze zdrowiem. I ma, ale my nie żałujemy, że zdecydowaliśmy się na nie, bo je kochamy. Podpowiada więc, jak oswajać się z tym, że wybrało się jakąś ścieżkę, zamiast żałować wyboru. Jednak ludzie czasami naprawdę wybierają źle, na przykład ofiary przemocy domowej. Czy to więc jest dobre, by zawsze oswajać się ze swoim życiem i zagłuszać lęk przed tym, że nie jest inne? 

Dla mnie czymś innym jest akceptacja tego, co się było wydarzyło, a czymś innym jest budowanie pomysłu na przyszłość. Innymi słowy, dobrze by było przyjąć do wiadomości przeszłość, uznać jej biologiczne, psychologiczne, społeczne, kulturowe i wszelkie inne uwarunkowania. Uznając je, jednocześnie poznajemy siebie i swoje odpowiedzi na zewnętrzne czynniki.

Zaś myśląc o własnej przyszłości, warto dostrzegać własną sprawczość i poczucie, że przy uwzględnieniu wszelkich uwarunkowań jest jeszcze miejsce na własne wybory. Odpowiadamy na rzeczywistość i w ten sposób realizujemy własną odpowiedzialność. 

Oczywiście nie lekceważę traum i tych doświadczeń, które osłabiają nasze „ja”. Ale wierzę też, że przy „przyszłościowym” nastawieniu mniejsze jest ryzyko, że zanurzymy się w poczuciu krzywdy pomieszanym z poczuciem winy. W wersji rozwojowej przeszłość może być życzliwym nauczycielem, a do jej zgłębiania przydatna może być psychoterapia. Zrozumienie przeszłości ma pomagać w dokonywaniu sensownych i odpowiedzialnych wyborów. Zaciekawienie tym, co nowe, może wówczas pokonać lęk przed tym, co inne. 

W podanym przez panią przykładzie osoby, która była ofiarą przemocy domowej, istotna będzie nie tylko analiza, jak doszło do przemocy i co ją podtrzymywało, ale jaka będzie na tę sytuację odpowiedź dziś i jutro. 

Sądzę, że w tej pracy pomocny może być zarówno Marek Aureliusz, jak i psychoterapeuta.