W Karabachu nie ma już Ormian. Pełną historię tego exodusu dopiero poznamy; wiadomo, że dziesiątki osób zmarło w trakcie ucieczki. Nie słychać natomiast o aktach przemocy, jakich mogli by się dopuszczać zwycięzcy Azerowie, choć zapewne musiało do nich dochodzić.
Władze Armenii, gdzie uchodźcy się schronili, przeznaczyły na pomoc dla nich milion dolarów, czyli około 10 dolarów na osobę. Armenia jest biedna, ale chyba nie aż tak? Przypomina to reakcję serbskiego reżimu Slobodana Miloševićia na exodus Serbów z odbitej przez Chorwację Krajiny. W obu tych przypadkach etniczna macierz odmówiła pomocy wojskowej walczącym o przetrwanie rodakom.
Politycznie i militarnie decyzje te były uzasadnione: układ sił nie dawał żadnych nadziei na powstrzymanie klęski. Ale to Belgrad i Erywań zachęcały swych rodaków za granicą do powstania, usprawiedliwionego historycznymi zaszłościami, przeciwko władzy odwiecznych wrogów, by potem rodaków tych porzucić w godzinie nieszczęścia. Przyszłość armeńskiego premiera Nikola Paszyniana rysuje się czarno, a w Armenii przemoc bywała politycznie rozstrzygająca: w 1999 roku zamachowcy zaatakowali parlament i zabili ówczesnego premiera.
Armenia ma wybór: bycie twierdzą albo półkolonią
Zaś sytuacja ekonomiczna uchodźców, pozbawionych wyżywienia i dachu nad głową przed surową w górach Kaukazu zimą, rysuje się dramatycznie, nawet jeśli pomoże im społeczność międzynarodowa i ormiańska diaspora. Jest możliwe, że sięgną po przemoc także przeciwko rzeczywistym sprawcom swego nieszczęścia.
W ormiańskiej świadomości nadal jest żywa pamięć o mścicielach, mordujących po pierwszej wojnie światowej byłych otomańskich urzędników, i o organizacji ASALA, która w ciągu ostatniej ćwiartki minionego wieku zabiła bądź raniła kilkudziesięciu tureckich dyplomatów.
Erywań zaś ma do wyboru albo budowę „Twierdzy Armenia” stawiającej polityczny (a jeśli trzeba, to i militarny) opór zwycięskim Turkom – jednemu, jak głoszą w Ankarze i Baku, narodowi w dwóch państwach – albo kapitulację. W planach zwycięskich sąsiadów, budujących korytarz do „świata tureckojęzycznego” sięgającego od Stambułu po Irkuck, Armenia, jeśli posłuszna, może stać się użyteczną półkolonią. Niczym więcej.
Rosja i Iran w tarapatach
Plany te zagrażają, rzecz jasna, Rosji, która zdradziwszy armeńskiego wasala, umożliwiła podjęcie próby ich realizacji – ale Moskwa, pogrążając się coraz głębiej w wojnie nie do wygrania w Ukrainie, niewiele może im przeciwstawić.
Przed podobnym dylematem stoi też Iran, ostatni sojusznik Erywania. Dla Teheranu karabachska klęska oznacza wzmocnienie północnego sąsiada, który łączy szyizm swych mieszkańców z państwem świeckim, choć równie jak irańskie niedemokratycznym. Azerbejdżan jest również bliskim sojusznikiem wojskowym Izraela, śmiertelnego wroga reżimu ajatollahów.
Co więcej możliwa irredenta irańskiego Azerbejdżanu, gdzie żyje więcej Azerów niż w Azerbejdżanie niepodległym, jest dla Iranu zagrożeniem egzystencjalnym. Do tej pory Iran przeciwstawiał się kategorycznie turecko-azerbejdżańskim planom budowy, poprzez armeńską prowincję Syunik, korytarza łączącego graniczącą z Turcją zewnętrzną eksklawę Azerbejdżanu – Nachiczewań – z Azerbejdżanem właściwym.
Teheran obawiał się i przecięcia prowadzącego do Rosji korytarza północ–południe, o odcięcia granicy z Armenią, jedynego przyjaznego sąsiada Republiki Islamskiej, i ogólnego wzmocnienia tureckich sąsiadów, jakie posunięcie takie musiałoby spowodować.
Ormiański domek z kart
Ale turecki prezydent Recep Tayyip Erdoğan, po szczycie ze swym azerbejdżańskim odpowiednikiem Ilhanem Alijewem w Nachiczewaniu właśnie, twierdzi, że Teheran, w obliczu wojennego triumfu Azerbejdżanu, znacznie złagodził swe stanowisko.
Zaś irańska prasa podaje, że Azerbejdżan gotów byłby przeprowadzić ten korytarz poprzez terytorium Iranu, jeśli Armenia, jak dotąd, nie będzie wyrażać nań zgody. Dawało by to Teheranowi ekonomiczne korzyści oraz pewien poziom politycznej i militarnej kontroli nad tym przedsięwzięciem.
Upadek enklawy jest klęską także dla Indii, które wspierały Armenię, skoro Pakistan, z pobudek islamskiej solidarności, popierał Azerbejdżan. Powinien on natomiast dodać otuchy Cyprowi, którego północna część się oderwała i, jak Karabach, ogłosiła niepodległość.
Witamy w westfalskim piekle
Wziąwszy jednak pod uwagę, że agresję, dzięki której było to możliwe, popełniła pół wieku temu Turcja, Nikozja nie powinna mieć złudzeń: dla Ankary zasada niedopuszczalności zbrojnego separatyzmu obowiązuje wobec Ormian czy Kurdów, ale nie wobec Turków.
Zaś wszystkie inne narody, które, jak choćby Kurdowie, ugrzęzły jako mniejszości w granicach państw im wrogich, muszą wyciągnąć z Karabachu naukę.
Państwa te są w oczach świata właścicielami swych obywateli, a przynajmniej ziem, na których mieszkają, ich zaś zdanie w tej materii jest bez znaczenia. Witamy w westfalskim piekle, tyle że w XXI wieku.