Na greckiej wyspie Samos dominują nuty morskie połączone z amalgamatem wielu dziko rosnących ziół, które na co dzień pochłaniamy, kiedy delektujemy się kuchnią śródziemnomorską. Jeżeli przyjechałbym na wyspę w marcu, byłbym jak błąkający się Edyp, który oślepił się w akcie rozpaczy.

Tabuizowana anosmia i rozpacz osmo-kaleki

I ja mogę oficjalnie „wyoutować się” i stwierdzić, że w końcu, po prawie trzech latach dopadła mnie choroba i zmora milionów na całym świecie. Pandemia koronawirusa była dla mnie: zamknięciem, biometrycznym nadzorem, zamaskowaniem (co samo w sobie nie było takim złym doświadczeniem, w takim goffmanowskim performansie dnia codziennego), biopolitycznymi procedurami, szczepieniami (i publicznymi awanturami w tej sprawie), zerwaniem więzi oraz parcelacją/izolacją/kwarantanną i wreszcie rekonwalescencją. Wielu odeszło na zawsze w tym osobliwym czasie; inni stracili część siebie lub swojego zdrowia. W jeszcze innych pozostała obawa przed zakażeniem i do dziś widuje się w komunikacji miejskiej osoby w szczelnych chirurgicznych maskach, choć dzieje się to już niezwykle rzadko. 

Samopoczucie miałem podówczas dobre, bez jakichś szczególnych objawów, ale czerwona dioda zapaliła się we mnie przy porannej toalecie i ablucjach; zupełnie nie czułem moczu, czy też przyjemnego mydła z nutą aloesu. Podczas śniadania nie było mleka, ciemnego chleba, rzepakowego miodu, czy też dżemu z truskawek: wszystko na niby, bez wyrazu, zupełnie bezbarwne i niezachęcające. Brak zapachu i smaku pozbawił fenomen śniadania tożsamości, a choroba wykluczyła najważniejszy element poznania. Za oknem było wówczas to samo, co w głowie: szara marcowa słota dorównywała narastającej we mnie rozpaczy. To jeszcze nie były jej szczyty, ale zmierzałem ku jej wierzchołkom smętnym krokiem, z przerażeniem myśląc o następstwach. Taka niema choroba, która utrąca jeden szczególny zmysł, ale nie odbiera racjonalności myślenia i płynności działania jest bezkonkurencyjnie wredna. Cioran w „Samotności i przeznaczeniu” pisał, że: „Rozpacz odbiera rzeczywistości wszystko to, co powszechnie uchodzi za fascynujące lub uwodzicielskie, a z nieskończonej rozmaitości życia czyni identyczne i pozbawione wyrazu formy jakiejś demonicznej gry” [1].

Aromaty kawy, czekolady i również te intensywne – korzenne zniknęły, a z uwodzicielskiego i pełnego wigoru bukietu, z ciemnymi, dojrzałymi owocami w Porto Ruby od Niepoorta pozostał jedynie czar w dziurawej pamięci i niepokojąca lepkość w ustach. 

Nie było wówczas rozmowy o cechach charakterystycznych Porto, w tym kupażu odmian, z których: touriga nacional, touriga franca, tinto cão, tinta francisca, tinta amarela, sousão, tinta roriz nie istniały i były tylko dalekim wyobrażeniem, co najwyżej dostępnym wizualnie. Miałem ochotę rozbić butelkę beznamiętnej substancji o ścianę, ale zaraz zorientowałem się, że powstałaby wyrwa i rozpryśnięta plama, która przypominałaby zapewne powojenną „Czerwoną Kompozycję” Pollocka. A ja ani nie miałem artystycznych aspiracji, ani nigdy specjalnie nie przepadałem za graffiti. Szukałem ujścia dla swojej narastającej frustracji i w końcu znalazłem. Najbardziej oberwało się Bieńczykowi, którego literacki opis czerwonego bordoskiego Graala z rocznika 1989, we „Wszystkich kronikach wina” zawsze mi imponował: 

„Ta ziemia jest i w zapachu, i w smaku mojego pomerola. Obok zapachu trufli, owoców macerowanych, nutki cynamonu i żywicy wdycham zapach drzewa, najpierw dosłownie zapachowego, bo sandałowego, lecz w chwilę potem, w oddali, drzewa butwiejącego i butwiejących, wsiąkających w ziemię liści – tak jakbym za każdym wdechem schodził z jakiejś wysokości coraz niżej […] Podobna gradacja – w skali od najlżejszego do najcięższego – w ustach: gdy miną już pierwsze wrażenia cierpkości, delikatnej, wstępnie drażniącej, a za nimi dyskretne smaki owocowe, jagoda i jeżyna przede wszystkim, i po nich coś ze zwierzęcego piżma, pojawi się smak bodaj ostatni, najbardziej natężony: trudno go określić inaczej jak smakiem gliny i kredy, i nutką zgnilizny, smakiem, zdawałoby się, skażonym, lecz stanowiącym o całym złożonym pięknie doznania” [2].

Wstąpił we mnie Ubu Jarry’ego i wydzierałem się na Bieńczyka, na jego sensualne doznania, które były mi w tamtym momencie niewyobrażalnie obce. Czyniłem to zapewne z czystej zazdrości, ponieważ czułem się wówczas prymitywnym osmo-kaleką, który nie odróżniłby – w degustacji w ciemno – albariño z Rias Baixas od gewürztraminera z Alto Adige, ani tymianku od oregano, ani truskawki od pomidora. 

Nie byłem jedynym osmo-kaleką, ponieważ w „New York Timesie” przeczytałem o przypadkach enolożek, sommelierów, którym w trakcie COVID-19 plany zawodowe pokrzyżowała anosmia, czyli utrata węchu lub jego znaczące zaburzenie pod wpływem czynników chorobowych. Dla wielu w Polsce takie zawody będą niezwykle niszowe, a sama dolegliwość okaże się niczym przy milionach zgonów na całym świecie. Warto jednak zwrócić uwagę, że węch, to dla wspomnianych osób być albo nie być; właściwie sens życia i praca, w której często odnoszą znaczące sukcesy, szczególnie w krajach o wysoce rozwiniętej kulturze winiarskiej. W tych zawodach szkolony przez wiele lat nos urządza karty win i menu w gwiazdkowych restauracjach, podpowiada konsumentom wybory, zgodnie z ich gustami albo – jak w przypadku enologów i enolożek – jest kluczowy na każdym etapie produkcji trunku.

Wspomniani specjaliści od wina skarżyli się na zanik węchu, zaburzenia, w których dla przykładu krewetki mogły pachnieć jak orzeszki ziemne, ale także niezwykle interesującym zjawiskiem był fantomowy zapach spalenizny, utrzymujący się przez wiele godzin. Chorym dotkniętym anosmią towarzyszył strach przed trwałym paraliżem zmysłu węchu, a także obawa przed utratą autorytetu, pracy i jakiś rodzaj wstydu. Swoją chorobę starali się ukryć, ponieważ anosmia jest często powszechnie tabuizowana, co może dziwić, gdyż bezpośrednio przekłada się na jakość i styl życia. Chciałoby się wręcz powiedzieć, parafrazując Ciorana, że rozpacz stała się intymną nutą ich egzystencji.

Nabłonek w konfrontacji z COVID-19

Kognitywistka Ann-Sophie Barwich, w wydanej niedawno po polsku książce „Węch. Co nos mówi umysłowi” ukazuje złożoną historię węchu w kulturze. W swojej rozprawie przypomina wielki przełom, którym dla badań nad powonieniem było w 1991 roku odkrycie przez Lindę Buck i Richarda Axela genów receptorów węchowych; w 2004 roku za badania nad układem węchowym wspomniani naukowcy dostali Nobla w dziedzinie fizjologii lub medycyny.

Barwich utrzymuje, że poznanie jest ortonosowe, w którym podczas wdechu lotne cząsteczki wdzierają się do warstwy na szczycie jamy nosowej – nabłonka i dalej sygnał dociera przez neurony do cebulki węchowej w mózgu. Węchowe neurony są najbardziej wystawione na ataki z zewnątrz, w tym przede wszystkim na infekcje spowodowane koronawirusem. Badaczka wskazuje również, że drugim rodzajem poznania jest kierunek retronosowy – ściśle powiązany z tym pierwszym, ponieważ pożywienie i picie nabiera smaku (i znaczenia) poprzez receptory zapachowe w nosie. Cząsteczki podczas spożywania wędrują tylną ścianą gardła do nosa. Te doświadczenia zmysłowe mogą się od siebie znacząco różnić, ponieważ czym innym może być smak francuskiego sera pleśniowego, a czym innym jego intensywna woń. Dla ortonosowej góry zapach może być nie do wytrzymania, ale dla retronosowego dołu – smak może być cudowny, taki paradoks, godny zapisania na kartach antropologii zmysłów. 

Barwich jest zwolenniczką neurofilozofii, czyli nauki, która łączy zagadnienia filozoficzne z badaniami nad funkcjonowaniem zmysłów i mózgu. Powiada, że „doświadczamy zmysłów jako etykiet percepcyjnych w ogólnym przetwarzaniu poznawczym […] Mózg ma skłonność zapamiętywania zapachów wraz z obiektami i sytuacjami – szczególnie wtedy, gdy te wydają się użyteczne w przyszłych doświadczeniach i porównaniach – by wyróżniać podobne obiekty lub oznaczać pewne okoliczności (przyjemne, nieprzyjemne i odrażające)” [3].

W „Węchu” czytam także, że ludzie kierują się nosem w miłości, ponoć kobiety „preferują pot potencjalnych partnerów o odmiennym typie ludzkiego antygenu leukocytarnego (HLA)” [4], a uczucia do partnera mogą się zmieniać wraz ze zmianą metody antykoncepcji, co ma związek z hormonami. Poza tym istnieją tak zwane „zapachy społeczne”, przez które postrzegamy zagrożenia. Równocześnie Barwich wskazuje, że niezbędne są rozszerzone badania nad tym, w jaki sposób zapachy kształtują ludzkie interakcje.

Węch jest narzędziem diagnozy, a osłabienie takich zdolności rozpoznawania zapachów może wskazywać na rozwijanie się takich chorób jak Alzheimer, otępienie z ciałami Lewy’ego, czy też choroba Parkinsona [5]. W Polsce zaburzeniami węchu zajmuje się dr Katarzyna Resler z Kliniki Otolaryngologii, Chirurgii Głowy i Szyi Uniwersyteckiego Szpitala Klinicznego we Wrocławiu, która sama przyznaje, że jej specjalizacja jest niszowa, a same problemy z powonieniem są przez społeczeństwo bagatelizowane. COVID-19 wszedł w mariaż z anosmią, a utracie powonienia towarzyszyły także takie zjawiska jak: parosmia (niewłaściwy odbiór zapachów) oraz fantosmia, czyli tendencja do odczuwania przez chorego nieistniejących zapachów, w tym wspomnianej spalenizny. Te wrażenia są prawdopodobnie spowodowane procesem regeneracji nabłonka węchowego. Jeśli zaburzenia trwają dłużej niż dwa tygodnie, specjaliści zalecają trening węchowy z użyciem zapachów pomarańczy, eukaliptusa, róży, czy też goździków. Szacuje się, że anosmia dotyka 5 procent ludzkiej populacji.

Zachowałem Grecję w nosie

Zmysł węchu odzyskałem i powrócił też świat, który znałem wcześniej, i ten, który dopiero miałem poznać na Samos. Doznania z dzieciństwa wróciły w woni ziół rosnących wolno, pod wyspiarskim niebem. Było to doświadczenie zgoła inne od maczanej w herbacie magdalenki, którą opisywał Proust w pierwszej części swojego siedmioksięgu; i zarazem doznanie nowe, ponieważ w zwyczajnym mocno schłodzonym białym samoskim muszkacie (Psiles Korfes 2021) czułem na podniebieniu te zioła i figi rosnące przy szosie otulonej przez wyżynny krajobraz. Jak pisał Proust, ta „esencja nie była we mnie, ale była mną. Przestałem czuć się miernym, przypadkowym, śmiertelnym” [6].

Antropolożka zmysłów (i z pochodzenia Greczynka) Nadia Seremetakis zauważyła, że: 

„Pamięć zmysłów porusza się przeciwnie do społeczno-ekonomicznych prądów, które traktują przedmioty i osobiste doświadczenia materialne jako pył. Pył jest wytwarzany przez każdą formę percepcji, która przemierza w pośpiechu świat przedmiotów, ślizga się po jego powierzchni, traktuje go jako pozbawiony znaczenia, niepozostawiający śladów na naszych ciałach, nieprzywołujący żadnych wspomnień w naszej pamięci” [7].

Jak wspaniale, że nie jestem ekonomistą.

Przypisy:

[1] Emil Cioran, „Samotność i przeznaczenie”, przeł. A. Dwulit, Aletheia, Warszawa 2020, s. 245.
[2] Marek Bieńczyk, „Wszystkie kroniki wina”, Wielka Litera, Warszawa 2018, s. 155.
[3] Anne-Sophie Barwich, „Węch. Co nos mówi umysłowi”, przeł. T. Chawziuk, Copernicus Center Press, Kraków 2022, s. 332.
[4] Tamże, s. 161–162.
[5] Tamże, s. 158–159.
[6] Marcel Proust, „W stronę Swanna”, przeł. T. Boy-Żeleński, PIW, Warszawa 1992, s. 46.
[7] C.N. Seremetakis, „Pamięć zmysłów. Oznaki przejściowości”, przeł. K. Kuberska, K. Pietrowiak, „Etnografia. Praktyki, Teorie, Doświadczenia”, 2018, nr 4, s. 144.

 

Projekt realizowany z dotacji programu Aktywni Obywatele – Fundusz Krajowy finansowanego z Funduszy Norweskich.