„Będziesz szedł mostem czy pod mostem?”, pytał mnie podejrzany typ w Mae Sot w 2014 roku. Owo przygraniczne tajskie miasteczko to „mała Birma”, sławna z emigrantów, przemytu, narkotyków i polityki. Od lat dziewięćdziesiątych XX wieku stała się mekką prodemokratycznych aktywistów, skupiającą dziesiątki stowarzyszeń, organizacji i klubów kibicujących, walczących i domagających się demokracji w Birmie. Dla Birmańczyków i birmańskich mniejszości etnicznych Mae Sot to główne przejście graniczne do Tajlandii. Przez most na rzece Moei wiedzie droga ku nadziei na godne życie, z dala od wojen i biedy w Birmie. Zaś w lepszych czasach był to główny szlak gastarbeiterski. Większość około trzymilionowej diaspory birmańskiej w Tajlandii dostała się tam właśnie przez ten most. Albo pod nim.
Rzeka Moei nie jest duża, łatwo przepłynąć ją łódką, zwłaszcza w nocy, co rozwiązuje problem kontroli paszportowej i celnej (pogranicznicy świadomie odwracają wzrok). W efekcie od dekad na moście i pod nim między Tajlandią a Birmą sunie w obie strony strumień ludzi i towarów, od rzeczy codziennego użytku po narkotyki i broń.
Granica tajsko-birmańska jest nie tyle dziurawa, ile operuje według dwóch nachodzących na siebie i wzajemnie się przenikających gospodarek. Oficjalnej, zawartej w statystykach oraz szarej strefy. Według tej pierwszej przez granicę birmańsko-tajską mogło w szczycie swojego znaczenia latach osiemdziesiątych XX wieku przechodzić nawet 40 procent birmańskiego PKB; inne, bardziej zachowawcze statystyki mówią o 25 procent PKB generowanego przez wszystkie przejścia graniczne, z których Mae Sot jest najważniejsze. Ale to i tak wszystko obliczenia na oko, najpewniej zaniżone.
Po birmańskiej stronie z Mae Sot graniczy Myawaddy, ogromna „ulicówka”, najważniejsze miasto pogranicza z Tajlandią, początek trasy wiodącej na Rangun, „brama do Birmy”.
Junta birmańska właśnie ją straciła.
Wojna wszystkich ze wszystkimi
Wojskowy zamach stanu z 2021 roku doprowadził do ponownego rozlania się walk w Birmie na większość kraju. Choć wojna domowa to stan w Birmie stały, to różni się intensywnością działań zbrojnych i ich wpływu na państwo. Od lat siedemdziesiątych XX wieku wojna domowa właściwie nie dotykała „Birmy właściwej”, centralnych równin, serca i rdzenia kraju. Za to jej intensywność falowała na etnicznych pograniczach.
Tam Tatmadaw, armia birmańska, od początku niepodległości toczy brutalne walki z licznymi, stanowiącymi około jednej trzeciej wszystkich mieszkańców kraju mniejszościami etnicznymi i ich partyzantkami. Dziś nazywa się je Etnicznymi Organizacjami Zbrojnymi (EAO), które biją się – zarówno z Tatmadaw, jak i ze sobą wzajemnie – o samorządność, autonomię oraz zyski z handlu i przemytu. To najdłużej toczący się na świecie konflikt zbrojny, dotykający wszakże obszarów peryferyjnych.
Po puczu z 2021 roku i pacyfikacji przez armię pokojowych protestów, na konflikt etniczny nałożył się stricte birmański zbrojny opór przeciwko armii – tym razem w centrum kraju. Przeciwko puczystom powstali etniczni Birmańczycy (Bamar), którzy utworzyli podziemny Rząd Jedności Narodowej (NUG) oraz partyzanckie oddziały zbrojne (PDF, ten skrót, jakby ktoś pytał, znaczy Ludowe Siły Samoobrony). Po raz pierwszy od upadku Komunistycznej Partii Birmy, słabej od lat siedemdziesiątych, a pokonanej w 1989 roku, armii birmańskiej wyrósł „rodzimy”, bo birmański przeciwnik. Na dodatek wspierany przez znaczną część społeczeństwa i birmańską diasporę hojnie finansującą zakupy broni.
W efekcie od 2021 roku wojna domowa toczy się między trzema siłami: 1) juntą/armią birmańską; 2) birmańskimi partyzantkami, czyli PDF-ami oraz 3) Etnicznymi Organizacjami Zbrojnymi (EAO).
Pierwsze dwie grupy biją się ze sobą na śmierć i życie, w lokalnej wersji leninowskiego „kto kogo”. EAO z kolei są podzieleni: część walczy z armią birmańską i wspiera PDFy, część stoi z boku i czeka na wynik rozgrywki. Choć z zewnątrz może to wyglądać jak birmańska wersja „wojny wszystkich ze wszystkimi”, to podstawowy podział jest bardzo czytelny: PDF-y i znaczna część EAO stanowią ruch oporu przeciwko juncie.
Politycznie najważniejsze jest starcie armii birmańskiej z PDF-ami, gdyż jego stawką jest „Birma właściwa”, czyli władza nad sercem kraju. Militarnie to wciąż armia birmańska jest najsilniejsza, dysponując ponad stutysiącznym wojskiem, artylerią i lotnictwem. Na drugim miejscu lokują się EAO, mające dziesiątki tysięcy żołnierzy i silne na swoich etnicznych terenach (i tylko tam). Stawkę zamykają PDF-y, finansowane z pieniędzy birmańskiej diaspory i pewnie nie tylko jej, najmniej liczne i najsłabiej wyposażone, za to birmańskie i rozproszone po całym kraju, mogące kąsać juntę z wielu stron, w tym w „Birmie właściwej”.
Sytuacja poważna, choć nie desperacka
Po trzech latach (tej odsłony) wojny domowej w całym kraju wytworzyła się mozaika obejmująca obszary intensywnych walk, oazy względnej stabilności oraz szare strefy lokujące się między anarchią a spokojem. Początkowo, w 2021 roku i jeszcze w 2022, wydawało się, że skończy się jak zwykle: junta wygra w „Birmie właściwej”, a na obszarach etnicznych z częścią partyzantów się porozumie, z resztą zaś będzie się naprzemiennie bić i targować, bez groźby utraty władzy. Jednak już w 2022 roku sytuacja armii birmańskiej, nadmiernie rozciągniętej, atakowanej przez PDF-y i EAO z niemal wszystkich stron, stała się „poważna, choć nie desperacka”. Potem było już tylko gorzej.
Jesienią 2023 roku Braterski Sojusz trzech EAO odciął juntę od większej części granicy chińskiej, w styczniu 2024 roku zdobył twierdzę Paletwa na północy kraju. W marcu Kaczinowie (druga najsilniejsza EOA) poszerzyli obszar wyzwolony wokół Laizy, stolicy swego parapaństwa. Teraz, w kwietniu 2024 roku, Karenowie z KNU (trzecia najsilniejsza EOA) przejęli „bramę do Birmy”, Myawaddy. Czy taktyka ruchu oporu pragnącego dobić juntę „tysiącem małych ciosów”, z których utrata Myawaddy jest już uderzeniem mocnym, powali generałów?
Patrząc na chłodno, niekoniecznie. Gdyby decydował matematyczny układ sił, birmańska generalicja wciąż mogłaby spać (relatywnie) spokojnie – utrata znacznej części etnicznych peryferii, choć dotkliwa, wciąż pozwala przetrwać i rządzić w birmańskim centrum. Polityka birmańska (i nie tylko birmańska), nie zawsze jest jednak racjonalna. O sukcesie i porażce w znacznym stopniu przesądzają czynniki niemierzalne.
Psychologia jest wszystkim
Dekadę temu na własne uszy słyszałem, jak birmańska Noblistka Aung San Suu Kyi łopatologicznie tłumaczyła jednemu z polskich decydentów sytuację w Birmie, puentując swoje rozważania zdaniem: „Psychologia jest wszystkim. Ona decyduje o władzy”.
Patrząc trzeźwo, junta wciąż kontroluje „Birmę właściwą”, ze stolicą Naypyidaw, głównymi miastami Rangunem i Mandalaj oraz spichlerzem kraju, deltą Irawadi. Upadek Myawaddy jest bolesny, zarówno realnie, jak i symbolicznie, bo główna armijna gazeta też nazywa się „Myawaddy”. Lecz nie musi być decydujący. Poprzednie junty były w stanie przetrwać bez „bramy do Birmy”, długo kontrolowanej przez Karenów z KNU. Ponadto armia birmańska nadal ma wyraźną przewagę, a jej nadchodząca kontrofensywa ma szansę na odbicie Myawaddy. Przede wszystkim zaś przed ruchem oporu najtrudniejsze zadanie: zdobycia „Birmy właściwej”, bastionu armii birmańskiej, utrzymującej tam elitarne oddziały. Dlatego partyzanci są wciąż dalej niż bliżej odbicia kraju z rąk generałów.
Ale psychologicznie rzecz biorąc – to oni są na fali. Przejęli inicjatywę strategiczną na wojnie, kilkukrotnie dali łupnia niepokonanej ponoć Tatmadaw. Ludzie widzą, że armia birmańska przegrywa – i widzą to też jej żołnierze. A tych Tatmadaw już ma za mało na stłumienie wszystkich rebelii. Zdobyła się więc na bezprecedensowy, desperacki krok: powszechny pobór.
Pobór gorszy niż zamach stanu
„To gorsze niż sam pucz”, mówiła mi ponad miesiąc temu jedna z moich birmańskich koleżanek mieszkająca w Rangunie, początkowo też zagrożona pójściem w kamasze (junta potem wycofała się z poboru kobiet). Mobilizacja na tyle wystraszyła Birmańczyków, że teraz uciekają przed nią do dżungli lub za granicę. Pokazała też jednak słabość generalicji, zmuszonej do skrajnych działań.
Co więcej, tydzień przed zdobyciem Myawaddy PDF-y przeprowadziły atak dronami na stołeczne Naypyidaw. Zbudowaną od zera w 2006 roku nową stolicę tak zaprojektowano, by generałowie czuli się tam bezpiecznie. A tu PDF-y zrobiły im nalot, bombardując między innymi rezydencję dyktatora, generała Min Aung Hlainga (MAH). Ataku na dom szefa armii Birma w swojej historii jeszcze nigdy nie widziała: do dziś Birmańczycy przecierają oczy ze zdumienia. MAH był znany z korupcji i bezwzględności, teraz cały kraj zobaczył jego słabość. Gdyby w birmańskiej kulturze istniała koncepcja twarzy, to właśnie by ją stracił.
Min Aung Hlaing wciąż zachował życie, co w przypadku jego zastępcy, Soe Win, nie jest takie pewne. Według plotek mógł on zginąć w ataku dronów koło Mulmejn. W momencie pisania tego artykułu to wciąż niepotwierdzona informacja, ale nawet gdyby to była tylko plotka, to sam fakt, że generał numer dwa mógł zostać zabity, wiele nam mówi o sytuacji junty birmańskiej.
Ostatni raz armia birmańska była w tak złym położeniu w 1949 roku, gdy Karenowie przez kilka miesięcy oblegali Rangun. Wówczas się obroniła. Czy tak będzie i tym razem? Tego nie wiedzą chyba nawet znani ze swoich wpływów i umiejętności birmańscy wróżbici.
Oni mogą wygrać
W jednej z niezapomnianych scen drugiej części „Ojca chrzestnego” Michael Corleone grany przez Ala Pacino psuje dobrą atmosferę imprezy. Zebrani na balkonie hotelowym w Hawanie mafiosi celebrują otwierające się przed nimi wielkie możliwości legalizacji biznesów na rządzonej przez prawicową dyktaturę Kubie. Wtedy Michael opowiada, że przed chwilą był świadkiem, jak dwóch przedstawicieli lewicowego ruchu oporu zamiast poddać się, dokonało samobójczej akcji, zabijając przy okazji funkcjonariuszy reżimu w środku miasta. „Przyszło mi do głowy, że żołnierze są opłaceni, by walczyć, a rebelianci nie”, podsumował Michael.
„Co ci to mówi?”, pyta niepojmujący aluzji Hyman Roth, mafijny boss.
„Oni mogą wygrać”, odpowiada Michael.
* Zdjęcie wykorzystane jako ikona wpisu: Flickr.