Jaki jest kierunek rządu?
„Gdzie jest odpowiednik programu 500 plus w wydaniu nowego rządu?” – takie pytanie regularnie pojawia się w dyskusjach politycznych. Chodzi o to, że dobrze wiadomo, jakie są cele defensywne rządu – przywracać praworządność i rozliczać nadużycia poprzedniej władzy. Ale jakie są jego cele ofensywne? Co chce on osiągnąć? I jakie konkretnie projekty wyrażają ten plan?
Takie postawienie sprawy nie jest w pełni sprawiedliwe. Dość łatwo przecież wskazać znaczące działania podjęte w pierwszych miesiącach przez rząd Donalda Tuska. Wystarczy wspomnieć o podwyżkach dla budżetówki, programie Aktywny Rodzic (tak zwane babciowe) czy odblokowaniu pieniędzy z UE na Krajowy Plan Odbudowy (KPO). To pokazuje, że stwierdzenie „rząd nic nie robi”, które można czasem usłyszeć, jest przede wszystkim PiS-owskim spinem. Rząd produkuje podobną ilość prawa jak poprzednicy.
Ale wydaje się, że w owym początkowym pytaniu chodzi o pewną głębszą sprawę: 500 plus miało mianowicie znaczenie symboliczne. Było nie tylko wyrazistym programem, lecz miało wyrażać kierunek polityczny ówczesnej władzy. Prawdziwa wątpliwość ujawniająca się w oryginalnym pytaniu brzmi zatem następująco: jaki jest kierunek polityczny nowego rządu? W tym kontekście popularny był przykład Centralnego Portu Komunikacyjnego (CPK), co do którego kierunek był przez miesiące wyjątkowo niejasny – i mimo ogłoszenia decyzji o kontynuacji projektu, jego przyszłość wciąż nie jest w pełni zrozumiała.
Prawa kobiet jako symbol
Tego rodzaju kierunek miało pokazywać zmienione podejście do kwestii liberalizmu światopoglądowego i praw kobiet – gdzie zaistniał wcześniej wyrazisty konflikt między obozami PiS-u i anty-PiS-u. Dlatego w debacie publicznej pewne symboliczne znaczenie zyskały projekty ustaw w sprawach kulturowych. Wprowadzenie związków partnerskich czy liberalizacja prawa aborcyjnego miały właśnie wyrażać nową politykę rządu – w zamyśle bardziej wolnościową i zachodnią. Jednocześnie chodziło o postulaty, które miały znaczenie w kampanii wyborczej – i które mogą liczyć na poparcie większości wyborców, w tym przytłaczającej części wyborców obecnego rządu.
Mogło być zatem rozczarowujące, że prace nad tymi projektami przeciągały się w nieskończoność. Miało to różne przyczyny, na przykład marszałek Hołownia odkładał głosowania na czas powyborczy, prawdopodobnie w obawie przed reakcją bardziej konserwatywnej części elektoratu Trzeciej Drogi. Było jednak jasne, że jest również problem z uzyskaniem większości parlamentarnej, która sprawiała wrażenie bardziej konserwatywnej niż jej wyborcy. Wynik był taki, że koalicja rządząca nie dowoziła – tak jakby nowa władza nie była zdolna postawić kropki nad „i”, czyli w sposób wyrazisty pokazać, że rząd się zmienił.
Bolesna porażka w Sejmie
W piątek doszło wreszcie do głosowania nad ustawą dekryminalizującą aborcję. Była to łagodna forma liberalizacji obowiązującego prawa. Jednak ustawa przepadła w Sejmie. Do jej przegłosowania zabrakło zaledwie kilku głosów. Za przyjęciem ustawy było 215 posłów, przede wszystkim z Koalicji Obywatelskiej, Lewicy i Polski 2050. Przeciw było 218 posłów z PiS-u, PSL-u i Konfederacji. Niektórzy posłowie nie wzięli udziału w głosowaniu – co ciekawe, uczyniło tak aż 14 posłów z PiS-u. Było również po dwóch z Polski 2050 i PSL-u. Jedynie klub Lewicy głosował w całości za ustawą.
W związku z niewielką różnicą głosów, największe emocje wzbudził fakt, że nieobecnych na głosowaniu było również trzech posłów KO, w tym Roman Giertych. W przeszłości Donald Tusk zapowiadał przecież, że w sprawie postulatów dotyczących praw kobiet w klubie będzie obowiązywać dyscyplina. Powiedział również, że Giertych zadeklarował, że będzie dyscypliny przestrzegać, a nawet „prędzej złoży mandat, niż złamie dyscyplinę głosowania”. Jest natomiast prawdą, że dla każdego, kto trzeźwo obserwuje politykę, od początku było dość oczywiste, że Giertych nie będzie głosować tak jak klub.
Sam Giertych napisał następnie na platformie X: „Wiele moich poglądów ewoluowało, ale nie jestem Moniką Pawłowską a rebours. Dzisiaj ze względu na szacunek do poglądów jednak zdecydowanej większości wyborców KO oraz do dyscypliny klubowej postanowiłem nie brać udziału w głosowaniu nad projektem Lewicy”. Z kolei premier Tusk ogłosił, że niegłosujący posłowie Giertych i Sługocki zostaną zawieszeni w klubie poselskim i pozbawieni funkcji (wiceprzewodniczącego klubu i wiceministra). Na to Giertych opublikował dłuższe wyjaśnienie, w którym stwierdził, że projekt ustawy autorstwa Lewicy był kompletnym bublem prawnym.
PSL niszczy ważny projekt własnego rządu
Ale był większy problem. Czy bowiem wynik głosowania mógł być inny? Mógł – gdyby nie 24 posłów Polskiego Stronnictwa Ludowego, którzy głosowali przeciwko. Tak naprawdę to oni zdecydowali o upadku ustawy. Patrząc taktycznie, postawa PSL-u wydaje się niezbyt rozsądna. Wyraźna większość wyborców Trzeciej Drogi popiera liberalizację prawa. A gdyby ustawa przeszła, zablokowałby ją prezydent Andrzej Duda, który zapowiedział weto – wtedy krytyka spadłaby na niego, co jednocześnie zwiększałoby szanse wyborcze przyszłego anty-PiS-owskiego kandydata na prezydenta.
Tymczasem PSL postanowiło zniszczyć projekt własnego rządu. Wydaje się, że przynajmniej część posłów partii głosowała w ten sposób nie z powodów taktycznych, lecz metafizycznych – chcieli narzucić własne wierzenia pozostałym obywatelom. A postawa ideologiczna w praktyce uniemożliwia porozumienie. Podkreślają, że projektu nie było w umowie koalicyjnej. A w kampanii wyborczej nie ukrywali swoich poglądów. Cóż, było wiadomo, że tak się stanie – i tak się stało.
W pewnym sensie piątkowe głosowanie miało niewielkie znaczenie. Jeśli prezydent Duda zapowiedział weto, to prawo i tak nie weszłoby w życie, co najmniej do czasu wyborów prezydenckich w 2025 roku. Głosowanie miało jednak znaczenie z powodów emocjonalnych – partie rządu zapowiadały w kampanii wyborczej szybką poprawę w obszarze praw kobiet; jednak zamiast tego przychodzą kolejne rozczarowania. Koalicja straciła również okazję, żeby pokazać skuteczność w symbolicznej sprawie. Tymczasem w wyniku porażki może rosnąć wrażenie, przekształcające się w trwalszy mit, że obecna władza nie jest w stanie zbyt wiele zrobić. Byłoby w interesie koalicji, żeby to wrażenie przełamać.
* Zdjęcie wykorzystane jako ikona wpisu: facebookowy profil Donalda Tuska.