Wileńskie Łukiszki polskim czytelnikom kojarzą się przede wszystkim z jednym: martyrologią. To w tym więzieniu carat przetrzymywał niezłomnych Polaków, między innymi znanego z Mickiewiczowskich „Dziadów” Tomasza Zana. To tutaj mordowali Sowieci i Niemcy. To stąd wywożono do Ponar, gdzie hitlerowcy wespół z litewskimi kolaborantami rozstrzeliwali Żydów i Polaków.

Wilczewski zdaje się celowo zaczynać „Litwę po litewsku” czymś, co przykuwa uwagę i wydaje się znajome. Wszak to część polskiej historii, pisanej wielkimi zgłoskami, naznaczonej „krwią i blizną”. Autor – dziennikarz i znawca tego kraju – dokonuje jednak celowego zwrotu i idzie na przekór intuicji polskiego czytelnika: więzienie na Łukiszkach jest na początku książki zaprezentowane z litewskiej perspektywy, co wieszczy zresztą sam tytuł pozycji.

Miejsce to nie jest bowiem świadkiem bolesnej historii wyłącznie Polaków, lecz także Litwinów. Dla tych drugich stanowi jednocześnie przedmiot sporu, toczącego się na Litwie całkowicie współcześnie. Przekształcenie dawnego więzienia w swobodną przestrzeń dla wydarzeń kulturalnych postrzegane jest przez wielu jako policzek dla narodowej pamięci. A o istotności tejże „Litwa po litewsku” aż krzyczy.

Wieczne Litwinów spory

Spór zdaje się kluczowym zagadnieniem, które towarzyszy czytelnikowi przez całą podróż po meandrach historii i współczesnych problemów północno-wschodniego sąsiada Polski. Czytając „Litwę po litewsku”, można odnieść wrażenie, że Litwini są niezwykle mocno zafiksowani na punkcie przeszłości. Nic tylko kłócą się o historię. O tym, jak wysoka jest temperatura tych debat, autor uświadamia nam, kiedy wyjaśnia znaczenie historycznych dyskusji wokół konkretnych postaci historycznych: chociażby Antanasa Smetony, przedwojennego przywódcy Litwy, który przekształcił młode państwo w autorytarną dyktaturę. Jeszcze inne kontrowersje wzbudza Antanas Sniečkus, długoletni pierwszy sekretarz na sowieckiej Litwie.

Posługując się tymi postaciami, Wilczewski kreśli tło dla sporów o szerszym znaczeniu: kwestię kolaboracji litewskiego podziemia z Niemcami, antysemityzm, znaczenie sowieckiej modernizacji. Narrację wzbogacają przytaczane przez autora źródła czy opinie badaczy i polityków. Wszystko to sprawia, że dostajemy przenikliwy obraz historycznego imaginarium litewskiego społeczeństwa. To głównie o tym jest „Litwa po litewsku”. Tworzy ona wiarygodną mozaikę z wybranych puzzli przeszłości.

Jednocześnie polski dziennikarz usilnie krąży wokół konkretnych zdarzeń, przedstawiając konflikty o pamięć jako coś wymykającego się łatwej klasyfikacji. Wertując książkę, natrafiamy na jeden z najistotniejszych sporów współczesnej Litwy, a więc rywalizację dwóch polityków oraz ich ideologicznych spuścizn. Pierwszą z nich tworzy Vytautas Landsbergis, pierwszy przywódca Litwy po 1990 roku i przewodniczący antykomunistycznego Sąjūdisu. Po drugiej stronie barykady stoi zmarły w 2010 roku Algirdas Brazauskas, prezydent i premier Litwy z postkomunistycznym bagażem.

Chociaż same ramy konfliktu wydają się dość łatwe do nakreślenia – niezłomni spadkobiercy antykomunistycznych patriotów kontra miejscowe elity kompradorskie na usługach Moskwy, przefarbowane do tego na socjaldemokratów – to ich prostota sprawia, że umykają niuanse, które na szczęście kreśli nam Wilczewski.

Pozorna bliskość

Czy to wszystko nie brzmi znajomo? Podczas lektury nie sposób nie odnieść wrażenia, że Litwini kłócą się o to samo, co Polacy nad Wisłą. Szczególnie biorąc pod uwagę to, że historyczne postaci i wydarzenia służą tam również jako polityczne paliwo. Niemniej, wrażenie to jest na dłuższą metę mylące.

Litewska optyka na szereg spraw, które są ważne również dla nas, jest zupełnie inna. Litwini inaczej patrzą chociażby na okupację niemiecką, która – w porównaniu z realiami życia na terenach polskich, szczególnie w Generalnym Gubernatorstwie – obeszła się z Litwą relatywnie znośnie, jeśli wyłączymy, rzecz jasna, społeczność żydowską. Pracy w cywilnej administracji nie traktowano wówczas w kategoriach zdrady, a raczej jako możliwość częściowego zabezpieczenia litewskich interesów. Również głęboki respekt wobec partyzantki antykomunistycznej – uwikłanej w kolaborację z Niemcami – stanowi na Litwie konsensus, a odrzucenie pamięci o niej jest jedynie stanowiskiem marginalnych ugrupowań.

Wilczewski w zręczny sposób niuansuje także kontrowersyjną sprawę zakazu pisowni polskich nazwisk na Litwie, co do której Wilno pozostawało przez długi czas nieprzejednane. I choć samo prawodawstwo ulega coraz większej liberalizacji, to nabożny stosunek Litwinów wobec własnego języka ojczystego – niekiedy wydający się obsesją – staje się zrozumiały po przybliżeniu przez autora postaci „patriarchy” litewskiego narodu, Jonasa Basanavičiusa. Właśnie tego rodzaju „odkryć” jest w książce sporo, szczególnie dla czytelnika niezbyt głęboko znającego ten kraj.

Opowieść „po litewsku” pozwala zatem na spojrzenie na Litwę bez podziadkowego kresowego filtra i paternalizmu. Paradoksalnie, oddanie głosu samym Litwinom po to, by wyjaśnili nam zawiłości własnej pamięci zbiorowej sprawia, że polski czytelnik może lepiej rozumieć ten kraj. Polacy, a i owszem, są obecni w tej opowieści – ale zajmują tutaj relatywnie niewiele miejsca, co pozwala na spojrzenie na szereg kwestii z odpowiedniej, dalekiej perspektywy.

Miejscami przeładowany cepelin

Za wartością poznawczą książki – budowaną przez faktografię, wartką narrację i umiejętne ustawienie wywodu – kryje się jednak dość poważny problem. A mianowicie: przeładowanie. Praktycznie od momentu, w którym Wilczewski stawia kropkę w rozpoczynającym książkę eseju o placu Łukiskim, czytelnik rzadko ma chwilę na złapanie oddechu. To zaś powoduje poczucie zagubienia i sprawia wrażenie poplątania wątków: szczególnie kiedy warstwa faktograficzna – litewskie nazwiska, miejsca czy daty – piętrzą się i zagęszczają.

Na pomoc czytelnikowi przychodzą fragmenty, w których Wilczewski na podstawie historycznych źródeł tworzy opis konkretnych wydarzeń w nieco bardziej sfabularyzowany sposób. Chociażby opisując powieszenie przywódcy powstania styczniowego na Litwie i Białorusi Konstantego „Kastusia” Kalinowskiego czy początek tragicznych wydarzeń ze stycznia 1991 roku, kiedy to w odpowiedzi na ogłoszenie litewskiej niepodległości armia sowiecka rozpoczęła brutalną interwencję w stolicy.

Tych momentów sprawiających, że narracja staje się bardziej potoczysta, jest w kolejnych rozdziałach – z których każdy jest w istocie osobną całością – relatywnie mało. Szczególnie tam, gdzie czytelnik może odczuć potrzebę zaczerpnięcia oddechu, aby „połknąć” informacje wcześniej mu nieznane. W niezwykle istotnym rozdziale o litewskim odrodzeniu narodowym pojawia się taka mnogość nazwisk i faktów, że momentami główny wątek ulega zatraceniu – i to pomimo narracji ustawionej wokół wspomnianego „patriarchy”, Basanavičiusa.

Współczesny niedosyt

Wilczewski żongluje również chronologią, co może również potęgować wrażenie zagubienia. Niemniej, zabieg ten często spełnia swoją rolę. Przenosi bowiem historię bezpośrednio w dzisiejsze czasy, uniwersalizując nieco wydźwięk książki. 

To zresztą jedna ze szczególnych zalet „Litwy po litewsku”. Każdy z eseizujących rozdziałów nie tylko przybliża nam historię, ale – chyba przede wszystkim – opowiada o tym, jak ten bagaż rzutuje na Litwinów współcześnie. Niektóre z tych historycznych obciążeń mogą się przy tym wydawać dziwne (gorączka odkrywania czasów pogańskich, która udzieliła się jednemu z czołowych litewskich polityków), choć inne są nad wyraz znajome – chociażby trudności związane z upamiętnianiem ofiar Holokaustu.

Przenikanie się różnych przestrzeni czasowych pozostawia przy tym uczucie niedosytu, co wcale nie jest czymś złym. Wilczewski pozostawia czytelnika z solidną znajomością „fundamentów” litewskości, ale rozbudza jednocześnie zainteresowanie współczesnością Litwy. I o ile „Litwa po litewsku” zapełnia dziurę na polskim rynku wydawniczym jako pozycja przybliżająca ten kraj z perspektywy przede wszystkim zbiorowej pamięci, to jednocześnie pozostawia szereg rodzących się w trakcie lektury pytań o współczesne problemy tego kraju. To duża zasługa autora, że w ogóle takie pytania się pojawiają – a sama Litwa zdołała przed czytelnikiem zaświecić własnym, nieodbitym światłem. 

Książka:

Dominik Wilczewski, „Litwa po litewsku”, wyd. Czarne, Wołowiec 2024.

* Zdjęcie użyte jako ikona wpisu: Pomnik Pogoni. Kowno. Fot. Šarūnas Burdulis. Źródło: Flickr (CC BY-SA 2.0).