W debiutanckim filmie Kocura, nagrodzonym w Wenecji „Chlebie i soli główny bohater, młody i doceniony pianista, wracał po latach na rodzinne blokowisko, próbując odnaleźć się w dawnym środowisku, wśród rodziny i starych znajomych. Była to historia klasowego awansu spod znaku Didiera Eribona – awansu, którego ceną jest zachwiana tożsamość. Tymoteusz nie okazał się przy tym jedynym Innym w homogenicznym środowisku – jeszcze bardziej naznaczeni obcością byli imigranci z Bliskiego Wschodu, prowadzący na tym samym osiedlu lokal z kebabem. Z podobnym „stopniowaniem obcości” mamy do czynienia w „Pod wulkanem”: na Teneryfie przecinają się trajektorie młodej Ukrainki, odciętej od ojczyzny na skutek wojny, i jej rówieśnika, afrykańskiego uchodźcy. 

Turyści, banici

Wieści o rosyjskiej inwazji na Ukrainę wdzierają się w wakacyjną rzeczywistość rodziny Kovalenko w noc przed planowanym powrotem do domu. Kiedy na lotnisku okazuje się, że lot do Kijowa został odwołany, z dnia na dzień tracą status turystów, nie zyskując jeszcze nowego: niejako grzęzną w przestrzeni pomiędzy. Jest upalne, wyspiarskie lato, właściciel hotelu z własnej inicjatywy zwalnia ich z opłat za pobyt i wyżywienie w restauracji. Kim się jednak właściwie stają, z jednej strony wyłączeni poza nawias zwyczajowych relacji ekonomicznych, z drugiej – pozbawieni turystycznego prawa do beztroski? Przestają płacić i przestają się cieszyć – Roman i jego rodzina z chwili na chwilę przestają pasować do urlopowych realiów. Przycupnięci na basenowych leżakach, scrollują na smartfonach komunikaty z frontu, podczas gdy wężyk podpitych gości próbuje porwać ich do tańca, albo, rozłożeni na hotelowym łóżku, oglądają hiszpańską telewizję, relacjonującą sytuację w ich kraju w języku, którego nie rozumieją. Sceny tego rodzaju hotelowej izolacji przywołują skojarzenia z „Między słowami” Sofii Coppoli, w którym służyły one wyrażeniu kulturowych barier i zagubienia bohaterów w nieznanym kraju.

Żałoba w lunaparku

Odkąd zawróceni z lotniska lądują z walizkami z powrotem w hotelu, bohaterowie Kocura zaczynają tworzyć coś na kształt obiegu zamkniętego wojny w otaczającym ich uniwersum karnawału. Na zewnątrz wszystko podporządkowane jest zasadzie przyjemności, podczas gdy wewnątrz ich rodzinnego kręgu kiełkuje lęk i niepewność. Widok i odgłos fajerwerków, skojarzony z ostrzałem, wywołuje płacz, zwiedzane miejsca nagle przypominają zbombardowane ruiny. To właśnie na tych – różnie odmienianych przez przypadki – kontrastach i chwytliwych zderzeniach reżyser buduje swój film. 

Rodzina Kovalenko w jednolitą przestrzeń wakacji wprowadza przestrzeń wojny. Tym samym zamieszkiwany przez nich hotel przyjmuje charakter swoistej heterotopii – jak Michel Foucault opisywał miejsca „zawierające w sobie” inne miejsca (na przykład muzea, we wnętrzu których zawierają się przedmioty z różnych porządków, różnych epok). Zderzenie tych dwóch przeciwnych porządków w jednej przestrzeni staje się zarzewiem konfliktów: chociażby beztroska i wesołkowatość turystów z Rosji jawi się rodzinie Kovalenko w świetle nowych okoliczności jako wyzywająca i prowokacyjna.

Sztafaż all-inclusive będący scenerią żałoby – pod tym i wieloma innymi względami „Pod wulkanem” może przypominać podobnie kameralny Aftersun” Charlotte Wells. Wakacje ojca i córki również przesycone były tam widmem osobistej apokalipsy, które kontrastowało z pastelową, miękką estetyką. Obydwa filmy przepełnia duch tymczasowości, swoistej „basenowej melancholii”; nastoletnia Sofia z „Pod wulkanem” snuje się po uliczkach kurortu zupełnie jak mała nomen omen Sophie z „Aftersun”, tak jak ona obserwuje swoich rówieśników i z jednym z nich wchodzi w bliższą relację.

Podobnie jak Wells, Kocur koncentruje się na mikrokosmosie relacji, a konkretnie na tym, jak ekstremalna sytuacja eksponuje łączące bohaterów więzi. Komplikacji ulega bowiem nie tylko ich relacja z otoczeniem, ale i wewnętrzne stosunki w samej patchworkowej rodzinie, w której uwydatniają się międzypokoleniowe różnice i linie napięcia. Nagle fakt, że Nastia nie jest matką, lecz macochą Sofii i małego Fedira, nabiera nowego znaczenia. „W obecnej sytuacji powinnaś się cieszyć, że nie masz własnych dzieci” – stwierdza tyle szczerze, co bezlitośnie dziewczyna.

Materiały prasowe dystrybutora TVP

Wojna z perspektywy nie-miejsca

Pobyt, który miał pozostawić za sobą niedosyt, zamienia się więc w żmudną próbę zabicia czasu spędzanego pośród nie-miejsc – anonimowych, nijakich przestrzeni, którymi wypełniony jest film Kocura. Lotnisko, hotel, który staje się przymusowym azylem; park rozrywki, zoo, samoobsługowa pralnia – wszystko to podkreśla labilny, tymczasowy status bohaterów. Na tytułowy wulkan – bodaj najbardziej charakterystyczny punkt na wyspie i jedyne miejsce na tle nie-miejsc – nie będzie im pisane dotrzeć: pozbawieni nawigacji w telefonie, zagubieni, zdecydują się zawrócić. Nie pozwalając swoim bohaterom osiągnąć tej bodaj najbardziej turystycznej z lokalnych atrakcji, i tym samym skazując ich na zupełnie inne przestrzenie, Kocur jakby podkreśla ich nieprzystawalność do otaczającej rzeczywistości.

„Widzieliśmy ten sam film, ale innymi oczami” – mówi Sofii nastoletni afrykański uchodźca, Mike, kiedy rozmawiają o „Titanicu”, kłócąc się o to, czy grał w nim Leonardo di Caprio czy Brad Pitt. Można powiedzieć, że Sofia i jej rodzina oglądają ten sam film o wojnie, tylko z innej perspektywy niż jej przyjaciółka w Kijowie, pojawiająca się na ekranie smartfona. Z kolei Sofia i Mike oglądają ten sam „film” o utracie domu, chociaż jej schronieniem staje się luksusowy hotel, a jego – obóz przejściowy.

Pocztówka z oblężenia

Pomimo wielu zarysowanych w filmie wątków i efektownych kontrastów, żaden z nich nie zostaje jednak pogłębiony na tyle, żeby nadać tej historii wyrazistości. Można odnieść wrażenie, że Kocur inscenizuje, ale nie interpretuje tego, co zainscenizował: jakby samo zderzenie przedstawionych w filmie porządków i wysoki stopień realizmu (niezawodowi aktorzy, nieraz improwizowane sceny czy dialogi) miało wystarczyć za autorski efekt. Co jednak naprawdę reżyser stara się tym powiedzieć o wojnie, jaki komentarz do niej formułuje – tego nie da się stąd wyczytać. Na pewno koncepcja formalna (którą we współpracy z reżyserem realizuje ukraiński operator Mykyta Kuzmenko) jest tu bardziej określona od tej merytorycznej. Najciekawsza historia kryłaby się tu chyba w przyjaźni Sofii z zapoznanym na wyspie afrykańskim uchodźcą, ale i ona zostaje tu tylko „zajawiona”, jakby dla samego efektu. A szkoda, bo ze spotkania tych dwóch poziomów obcości można by zbudować coś nietuzinkowego.

Choć wrażenie powierzchowności i fragmentaryczność filmu można interpretować jako odzwierciedlenie sytuacji egzystencjalnej samych bohaterów – będących w niemożności pogłębienia swojej relacji z otoczeniem – to jednak zbyt wiele tu elementów o funkcji czysto ornamentalnej (takich jak rzewna pieśń młodego uchodźcy w epilogu), graniczących z efekciarstwem (rozpacz Sofii na tle fajerwerków) czy po prostu nudnych, jak wymuszone zwiedzanie, na które skazani są bohaterowie. Kocur chce zestawić rzeczywistość wojny z pocztówkową rzeczywistością wakacji, ale tak naprawdę sam tworzy przy tym pocztówkę – tylko nieco bardziej wyrafinowaną estetycznie.