Jak ocenia pan wystąpienie ministra Radosława Sikorskiego przedstawiające cele polskiej polityki zagranicznej w 2013 roku?

Intelektualnie to było bardzo ciekawe przemówienie. Nie było jedynie prostą informacją na temat tego, co wydarzyło się w roku minionym, i co ma wydarzyć się w roku następnym, ale kreśliło szerszą wizję. Często w debacie o polskiej polityce zagranicznej formułuje się rozmaite ogólne zalecenia mówiące a to, że powinniśmy bardziej angażować się w Rosji, a to że powinniśmy grać w jednej lidze z Niemcami lub Francją, a to wreszcie, że powinniśmy nawiązać bardziej partnerskie relacje z USA. Minister Sikorski mówił z kolei o tym, co naprawdę możemy osiągnąć – jaki jest nasz potencjał obecnie i w perspektywie najbliższych lat. Sikorski nie ma złudzeń – Polska nie jest, i w najbliższym czasie nie będzie, wielkim mocarstwem europejskim. Jego wystąpienie to próba przyjrzenia się naszym możliwościom w chłodny i realistyczny sposób.

Było to przemówienie europocentryczne, minister o Stanach Zjednoczonych wspomniał niewiele razy. Opowiedział się jednak zdecydowanie za projektem stworzenia transatlantyckiej strefy wolnego handlu. Czy to pana zdaniem dobry pomysł?

Unia celna między Stanami Zjednoczonymi a Unią Europejską może mieć przełomowe znaczenie dla gospodarki światowej, ponieważ wspólnie z USA odpowiadamy za ponad 50 procent globalnego handlu. W dobie kryzysu, kiedy nasze gospodarki rosną bardzo wolno lub wcale, oraz wobec rosnącej presji ze strony nowych potęg, takich jak Chiny czy Indie, wzmocnienie więzi transatlantyckich jest bardzo dobrym posunięciem.

Nie wszyscy członkowie Unii Europejskiej skorzystają na wolnej wymianie handlowej z USA w jednakowy sposób. Niemcy czy Wielka Brytania, dla których Stany są już dziś bardzo ważnym partnerem handlowym, zyskają więcej niż na przykład biedne kraje Południa. Czy zatem umowa transatlantycka nie wprowadzi nowych podziałów do i tak już poszarpanej Unii?

Niektórzy zyskają na takim rozwiązaniu więcej niż inni, ale nie można tego rozpatrywać ściśle w kategoriach państwowych. Przecież przemysłu motoryzacyjnego Niemiec nie da się oddzielić od filii niemieckich fabryk poza granicami kraju, choćby w Polsce. Gospodarki krajów europejskich są ze sobą ściśle splecione, choć oczywiście ci, którzy są bardziej konkurencyjni, odniosą większe korzyści niż ci, którym tej konkurencyjności zabraknie.

Do której z tych dwóch kategorii należy Polska?

Do pierwszej. Biorąc pod uwagę trendy z ostatnich dwudziestu lat, widzimy wyraźnie, że my na otwarciu naszego rynku zyskiwaliśmy. Pogłębienie wolnego handlu w ramach Unii Europejskiej czy, potencjalnie, w ramach całego obszaru transatlantyckiego, powinno tę tendencję wzmocnić. Polska nie bez przyczyny jest jednym z najbardziej proeuropejskich państw Wspólnoty – dotychczasowe doświadczenia pokazują, że to, co jest dobre dla Unii, jest dobre i dla nas. Mam jednak świadomość, że nie każdy sektor jednakowo zyska na takiej umowie. Europejskim rolnikom może ona nawet przynieść straty, a to z powodu napływu taniej żywności z USA.

Słychać również głosy, że transatlantycka unia celna może być swego rodzaju protezą pomysłu na dalsze losy Unii Europejskiej. W świetle dramatycznego spadku zaufania do Wspólnoty zbliżenie ze Stanami Zjednoczonymi może utrzymać UE razem i pozwolić tej strukturze przetrwać w tej czy innej formie przez najbliższe lata. Czy zatem unia celna będzie zaczątkiem nowego projektu politycznego?

Unia Europejska i USA w kontekście globalnym zajmują zawsze albo bardzo podobne, albo identyczne stanowiska. Do tej pory ta bliskość opierała się przede wszystkim na związkach obronnych, które ostatnio jednak z różnych względów słabną. Im ściślej będziemy z sobą ekonomicznie współpracować, im więcej będzie amerykańskich inwestycji w Europie, a europejskich w USA, im mniej będzie barier pomiędzy nami, im bliżej siebie będziemy jako ludzie, tym bliżej siebie będziemy politycznie. Co jednak z tego dokładnie wyniknie, nie sposób powiedzieć, nie popadając w political fiction.

Jedno pytanie z zakresu political fiction należy jednak zadać – czy taka unia celna w ogóle powstanie?

To akurat political fiction już nie jest. Skoro wola stworzenia strefy wolnego handlu została wyrażona przez prezydenta Obamę w jego dorocznym orędziu o stanie państwa, to znaczy, że Amerykanie spodziewają się sukcesu. Inaczej wzmianka na ten temat w ogóle by się tam nie znalazła.

Innym ważnym wymiarem relacji polsko-amerykańskich była współpraca wojskowa. Przez lata byliśmy zaangażowani u boku Amerykanów w Iraku, nasi żołnierze nadal są obecni w Afganistanie. Mimo to, wojnie w Iraku minister Sikorski poświęcił tylko jedno zdanie, mówiąc: „Dziesiąta rocznica interwencji w Iraku przypomina nam o zagrożeniach, jakie niesie ekstremizm”. Jak pana zdaniem z perspektywy dekady przedstawia się bilans kosztów i korzyści naszego udziału w tej misji?

Ambiwalentnie. Z jednej strony musimy pamiętać, że w Iraku za czasów Husseina nie było pokoju i stabilizacji. Panował represyjny reżim, pod rządami którego ginęło tysiące ludzi, i bardzo dobrze, że ten reżim upadł.  Z drugiej strony oficjalne powody, dla których interwencję rozpoczęto, okazały się chybione. Choć operację określano mianem antyterrorystycznej, dziś wiemy, że terroryści na masową skalę pojawili się w Iraku dopiero po ataku sił zachodnich. Nie było tam również broni masowego rażenia, a proces demokratyzacji rozpoczęty po obaleniu dotychczasowej władzy również nie przebiegł tak, jak to sobie wyobrażano. Administracja Busha wierzyła, że świat można zmienić kompleksowo i odgórnie – to przekonanie było złudzeniem.

Operacja okazała się również niesamowicie droga – w szczytowym momencie Amerykanie wydawali na nią 8 miliardów dolarów… miesięcznie. W znacznym stopniu  finansowano ją za pożyczone pieniądze pochodzące ze sprzedaży obligacji rządowych – kupowanych w dużej mierze przez Chiny – co z kolei było jednym z czynników, które doprowadziło do wybuchu kryzysu finansowego w roku 2008.

Krótko mówiąc, udział w tej misji nie opłacał się Amerykanom. A nam?

Z pewnością nie opłacało nam się to ekonomicznie. Koszty i korzyści polityczne nie są łatwo mierzalne, dlatego wciąż trudno je ocenić. Na pewno nasze siły zbrojne zdobyły w Iraku cenne doświadczenia operacyjne. Dzięki nim wiemy lepiej, jakiego sprzętu polskiej armii potrzeba i w jaki sposób należy ją reformować, co z kolei przyspieszyło proces modernizacji wojska. Czy to jednak był dostateczny powód, by w tej interwencji uczestniczyć, taki pewien nie jestem.

* dr Marcin Zaborowski, dyrektor Polskiego Instytutu Spraw Międzynarodowych.

** Łukasz Pawłowski, sekretarz redakcji „Kultury Liberalnej”. 

„Kultura Liberalna” nr z 221 (14/2013) z 2 kwietnia 2013 r.