0000398695
close
W walce o demokrację nie robimy sobie przerw! Przekaż 1,5% na Fundację Kultura Liberalna WSPIERAM
close
Kultura Liberalna solidarnie z Ukrainą

PRZEKAŻ
1,5%
PODATKU
close

W walce o demokrację

nie robimy sobie przerw!

Przekaż 1,5% na Fundację
Kultura Liberalna

Przekaż 1,5%
na Fundację Kultura Liberalna
forward
close
Fot. Redakcja „Kultury Liberalnej

Szanowni Państwo,

dawno temu Jacek Dukaj stwierdził, że największym problemem polskiej kultury jest jej upolitycznienie: to, że tak zwany „polski inteligent”, zamiast skupić się na odbiorze warstwy artystycznej danego dzieła, interesuje się raczej publicystycznymi debatami wokół niego. Dukaj przeciwstawiał wówczas takiego odbiorcę zachodniemu zakochanemu w popkulturze nastolatkowi, którego to, co dzieje się wokół książki czy filmu obchodzi niewiele. Świat może się walić, reżyser czy twórca mogą wygłaszać kontrowersyjne sądy na tematy niezwiązane z dziełem, a nastolatek nie zwraca na to uwagi, bo nos zatopił się w fabule.

Wydaje się, że taki sposób traktowania kultury w Polsce powinien zrodzić wiele wybitnych zaangażowanych politycznie dzieł. Tymczasem – nie zrodził. Były co prawda wybitne „Gry uliczne” Krzysztofa Krauzego, był średni „Czarny czwartek” Antoniego Krauzego, był kiepski „Wałęsa” Andrzeja Wajdy i wyglądający na zrealizowany na zamówienie polskich przedsiębiorców „Układ zamknięty” – ale to właściwie wszystko.

Nędza (głównie ilościowa) polskiego kina politycznego doprowadziła do tego, że jako polityczne zaczęto traktować filmy, które z polityką mają wspólnego tyle co nic. Koronnym przykładem „Ida” – film o potrzebie wyciszenia w spotkaniu z własnymi demonami, z którego polscy publicyści zrobili dzieło traktujące o tym, czy Polacy mordowali Żydów. Efekt? Polskiemu widzowi, któremu zdarza się otworzyć gazetę czy zajrzeć na portal informacyjny, trudno było traktować „Idę” jako autonomiczny tekst artystyczny. Film stał się zakładnikiem debaty na swój temat, o czym także pisaliśmy.

Czy inaczej jest – albo raczej: czy inaczej może być – ze „Smoleńskiem” Antoniego Krauzego, filmem, który mało kto widział (sale kinowe świecą, jak dotąd, pustkami), ale każdy ma na jego temat własną opinię? Jeśli odpowiemy „nie”, możemy tę odpowiedź umotywować na dwa sposoby. Po pierwsze: nie, ponieważ wchodzi on do kin jako pokłosie wszystkiego, co działo się w Polsce po 10 kwietnia 2010 r.: i krzyża pod Pałacem Prezydenckim, i rozmodlonego tłumu, i ludzi, którzy w rozmodlony tłum ciskali bananami, i opinii tzw. zespołu Macierewicza. „Smoleńska” od debaty odciąć się nie da, ponieważ traktuje o sprawie zbyt świeżej i zbyt bolesnej, by dało się zapomnieć o tym, czym Polska żyła przez ostatnie lata.

Jest jednak jeszcze drugie umotywowanie odpowiedzi „nie”. Jakie? Otóż „Smoleńsk” wchodzi do kin jako film zrobiony na zamówienie jednego środowiska – aktualnie rządzącej partii z rozmaitymi, nie tylko medialnymi przyległościami – i jako taki odpowiada na tegoż środowiska zapotrzebowanie. Tę odpowiedź wydaje się potwierdzać smutny skądinąd fakt, że nie wszystkie rodziny ofiar zostały zaproszone na uroczystą premierę w Teatrze Wielkim.

Takie postawienie sprawy to jednak czynienie kinu politycznemu zarzutu, że jest… polityczne. Przy okazji debaty o „Smoleńsku” przywołuje się inne filmy polityczne, jak choćby historię zamachu na prezydenta Kennedy’ego opowiedzianą w „JFK” Olivera Stone’a. W Polsce ten film oglądamy jako mistrzowskie wykorzystanie teorii spiskowej do stworzenia wciągającej widza historii, ale w kraju, którego dotyczy, film jest wyraźnym opowiedzeniem się po jednej ze stron publicznej debaty. „JFK” Stone’a jest jednak także dobrze zrealizowanym i zagranym dziełem.

My pragniemy zastanowić się nad politycznymi konsekwencjami filmu Krauzego. Próba interpretacji katastrofy lotniczej z 2010 r. to przecież tylko punkt wyjścia dla dalszego układania historii najnowszej.

Tomasz Sawczuk przekonuje, że „Smoleńsk” reprezentuje pewien projekt tożsamościowy, oparty na projekcji wyobcowania pewnej części społeczeństwa z głównego nurtu życia publicznego i głębokiej potrzeby odzyskania godności. Jako taki, film z pewnością powinien więc znaleźć widzów. Oczywiście, może się powtórzyć sytuacja jak z „Wałęsą” Andrzeja Wajdy, którego nawet bliskie byłemu prezydentowi media – m.in. „Gazeta Wyborcza” i „Newsweek” – potraktowały nadzwyczaj chłodno.

Z kolei Adam Puchejda widzi w „Smoleńsku” narzędzie polityczne, film jawnie propagandowy, posługujący się kłamstwem podobnym do tego domniemanego, które sam miał demaskować. „Nie ma znaczenia, czy «Smoleńsk» jest artystycznie dobry, czy zły” – twierdzi Puchejda. „Ważniejsze jest, ile osób go zobaczy i czy zostanie w nich choć cień wątpliwości dotyczący dominującej wersji prawdy (nieprawdy?), czyli tej z raportu Komisji Millera i komisji prokuratury, prawdy racjonalnie dowiedzionej i opisanej przez ekspertów, mających dostęp do danych, sprzętu i profesjonalnej wiedzy”.

Tematowi Tygodnia towarzyszy wywiad ze Zdzisławem Najderem, przeprowadzony przez Karolinę Wigurę. Przekonuje on, że zarówno „Smoleńsk”, jak i inne elementy pisowskiej prezentacji polskości (jak fetowanie „żołnierzy wyklętych”, apel smoleński odczytywany podczas rocznic państwowych itd.) stanowią przeniesienie marginesów polityki do jej głównego nurtu. Nie świadczy to jego zdaniem o niczym innym poza… intelektualną pustką rządzącego ugrupowania i jego kompletnym braku pomysłu na to, co dalej.

W tym tygodniu opublikujemy także komentarz Łukasza Pawłowskiego, który zrekonstruuje, jaka wizja polityki polskiej wyłania się zza filmu Antoniego Krauzego.
Zapraszamy do lektury!

Wojciech Engelking

 

Stopka numeru:

Koncepcja Tematu Tygodnia: Jarosław Kuisz

Opracowanie: Karolina Wigura, Tomasz Sawczuk, Wojciech Engelking, Adam Puchejda, Łukasz Pawłowski, Konrad Gałuszko, Adam Suwiński, Jakub Bodziony

Ilustracje: Redakcja „Kultury Liberalnej”

Nr 401

(37/2016)
13.09.2016

Ze Zdzisławem Najderem rozmawia Karolina Wigura

Urojony Polak PiS-u

„Widocznie niektórym osobom nie wystarczy opieranie się na faktach i potrzebują kłamstwa” – Zdzisław Najder o poszukiwaniu polskości w wykonaniu PiS.

Adam Puchejda

Smoleński spisek PiS-u

Teorie spisku na dobre zadomowiły się w polskiej polityce. „Smoleńsk” Krauzego jest kolejnym tego potwierdzeniem. Tylko czy po seansie widzowie naprawdę uwierzą, że prezydent Lech Kaczyński został zamordowany przez Rosjan i rosyjskich agentów wpływu w Polsce? To polityczna stawka tego filmu.

Tomasz Sawczuk

Smoleńsk jako projekt tożsamościowy

„Smoleńsk” to ekranizacja prawicowej publicystyki zrealizowana przy pomocy parodii scenariusza filmowego. Nie jest to ani dobre kino, ani dobry felieton. Nie ma to jednak znaczenia. W sensie politycznym niewątpliwie jest to jedno z ważniejszych wydarzeń ostatnich lat.

PATRZĄC

Z Agnieszką Holland rozmawia Grzegorz Brzozowski

Obecność zła

Czy ze złem można zmierzyć się za pomocą filmu? Czy wolność artysty może kolidować z publicystycznym zaangażowaniem? Jakiego tematu zabrakło w polskich filmach po 1989 roku? Odpowiedzi na te pytania szuka Agnieszka Holland w rozmowie z Grzegorzem Brzozowskim.

Mateusz Góra

Pastuszek i panicz. Recenzja filmu „Mając 17 lat” André Téchiné

Senna francuska prowincja to idealne miejsce, żeby pokazać rozwój relacji pomiędzy trójką bohaterów – odkrywającą swoją seksualność parą chłopaków i matką jednego z nich. Tylko czy jakikolwiek współczesny 17-letni widz będzie w stanie rozpoznać na ekranie własną historię?

WIĘCEJ
CZYTAJĄC

Piotr Kieżun

Bóg, ludzki człowiek. O „Trzydziestu srebrnikach” Sándora Máraiego

Kim był ten, którego zdradził Judasz? W pisanym przez blisko czterdzieści lat eseju Márai usiłuje odmalować jego sylwetkę. Robi to z nieortodoksyjnego, świeckiego punktu widzenia. Jednak jego Jezus nie jest ani uduchowionym guru, ani pewnym swoich racji protosocjalistą.

Wojciech Engelking

Lekcje anatomii doktora D. [fragment]

Jakub Dejman i Jacob von Deymann. Generacja digital natives i pokolenie zaangażowane w nazistowskie szaleństwo. Współczesna Warszawa i Birkenau w grudniu 1944 roku. W „Kulturze Liberalnej” prezentujemy fragment najnowszej powieści Wojciecha Engelkinga „Lekcje anatomii doktora D.”.

WIĘCEJ
SMAKUJĄC

Norbert Dudziński

Rieslingi z Mozeli

Mozela to region winiarski w środkowo-zachodniej części Niemiec. Wziął nazwę od przepływającej przez niego rzeki. Pierwsze winnice zostały założone w II w. n.e. Dzisiaj jest to jedno z najważniejszych dla odmiany riesling miejsc na świecie.

WIĘCEJ

FELIETONY

[Projekt: Polska] Zróbmy porządek z nienawiścią

[Listy w butelce] 9/11 piętnaście lat później

[Najważniejsze wybory świata] Przychodzi Clinton do lekarza

[Z miasta] Galerie handlowe do zamieszkania

[Polska] „Smoleńsk”, czyli piękna katastrofa

[Feminizując] Świętej pamięci prawa kobiet?

KOMENTARZ NADZWYCZAJNY

Polityka, swastyka, szpital [Reportaż]