[Pawłowski we wtorek] Klapa Dudy
Jeśli sobotnia konwencja PiS-u zatwierdzająca poparcie partii dla Andrzeja Dudy miała nadać nowy impuls kampanii prezydenta i zepchnąć rywali do defensywy, to już wiadomo, że była klęską.
Jeśli sobotnia konwencja PiS-u zatwierdzająca poparcie partii dla Andrzeja Dudy miała nadać nowy impuls kampanii prezydenta i zepchnąć rywali do defensywy, to już wiadomo, że była klęską.
Jeszcze kilka miesięcy temu wielu zwolenników opozycji czekało na przyjazd zaprawionego w bojach rycerza na białym koniu. Dziś okazuje się, że tamę planom Jarosława Kaczyńskiego – jednego z najskuteczniejszych, ale i najbardziej bezwzględnych polityków w historii III RP – może postawić pani, która raz, w przypływie ogromnej złości, stłukła porcelanowy talerzyk prababci.
To zawstydzające, że trzecia siła polityczna w kraju ma tak poważny kłopot z wyborem kandydata na prezydenta. Czasu jest coraz mniej, a zjednoczenie SLD i Wiosny nie pomogło w rozwiązaniu problemu.
„Ja nie chciałbym używać argumentu, że jestem lepszym kandydatem dlatego, że jestem mężczyzną. W związku z tym uważam za nietrafione i niefortunne twierdzenia, że ktoś jest lepszym kandydatem, bo jest kobietą. Podpieranie się takimi argumentami nie wydaje mi się właściwe”, mówi prezydent Poznania.
Słuchając komentarzy po decyzji Donalda Tuska, można się poczuć, mówiąc delikatnie, intelektualnie poturbowanym. Otóż, po fakcie każdy zdaje się twierdzić, że to jedynie słuszna, oczywista decyzja, a innej Tusk po prostu nie mógł podjąć.
Po wyborach parlamentarnych po stronie opozycji rozgorzała debata o tym, kogo wystawić w wyborach prezydenckich. Jeden kandydat czy wielu? Prawybory czy odgórne nominacje? Małgorzata Kidawa-Błońska czy Władysław Kosiniak-Kamysz? Wszystkie te pytania mają drugorzędne znaczenie. Bo żeby naprawdę powstrzymać PiS, potrzebny jest nie tylko kandydat, ale przede wszystkim pomysł. A na ten temat rozmowy nie ma.
Od miesięcy media i politycy w Polsce zastanawiają się, czy Donald Tusk wystartuje w najbliższych wyborach prezydenckich, tak jakby to była dla niego jedyna droga powrotu do polskiej polityki. Nic bardziej mylnego. Są lepsze.
Słynna doktryna Theodore’a Roosevelta brzmi: „Przemawiaj łagodnie, ale miej w zanadrzu grubą pałkę”. Obama korzystał przede wszystkim z pierwszej jej części, a zdecydowanie zbyt rzadko sięgał po drugą.
Ostatniego dnia września pewna dziennikarka „The New York Times” otrzymała od anonimowego nadawcy kilka stron dokumentu, który może wpłynąć na wynik tegorocznych wyborów.
„Politycy – zarówno konserwatyści, jak i liberałowie – jeśli są w dobrej formie, naprawdę potrafią dokonać rzeczy niezwykłych, potrzebują tylko odpowiednich bodźców ze strony ludu. Obrażanie się na politykę lub wybieranie rzekomych outsiderów, którzy chcą wszystko zmienić od razu, nic nie da”.
„Na każdego zwolennika Trumpa, na każdego, kto twierdzi, że to «jego człowiek», przypada 4–5 Amerykanów, których ta kandydatura obraża”.
Czytaj także: Andrzej Duda. Rok pierwszy (I) Szanowni Państwo, W 2016 r. nadal rośnie… przewaga Andrzeja Dudy nad Bronisławem Komorowskim. Dokładnie rok po wygranej kandydata PiS-u tygodnik „wSieci” informuje, że gdyby to dziś odbyła się II tura wyborów prezydenckich, przewaga obecnego prezydenta nad poprzednim wzrosłaby do 20 proc. (wtedy wyniosła niewiele ponad 3 proc.). […]
„Jeżeli robimy coś, co jest nie w smak iluś sędziom, prokuratorom czy rektorom; kiedy pojawiają się listy oburzenia, mnie rodzi się w głowie myśl: nacisnęliśmy na ten odcisk, na który powinniśmy byli nacisnąć”.
„Jego bardzo mocna, wręcz polityczna religijność oraz silny akcent kładziony na pojęcie «narodu» mieszczą się w konwencji PiS. A wrażliwości na inne punkty widzenia w jego działaniach nie dostrzegam”.
Rok temu Andrzej Duda wygrał wybory, bo trafnie odczytał społeczne nastroje. Poprawnie zdiagnozował polityczną sytuację, nie był jednak w stanie wpłynąć na jej rozwój. Dlatego mimo błyskotliwej wygranej, w dłuższej perspektywie przyczyni się do osłabienia nie tylko własnej pozycji, lecz także urzędu głowy państwa jako takiego.