0000398695
close
W walce o demokrację nie robimy sobie przerw! Przekaż 1,5% na Fundację Kultura Liberalna WSPIERAM
close
Kultura Liberalna solidarnie z Ukrainą

PRZEKAŻ
1,5%
PODATKU
close

W walce o demokrację

nie robimy sobie przerw!

Przekaż 1,5% na Fundację
Kultura Liberalna

Przekaż 1,5%
na Fundację Kultura Liberalna
forward
close

KULTURA LIBERALNA > Temat tygodnia > Polityka pozorna?

Polityka pozorna?

Paweł Śpiewak

Polityka pozorna

Politykę pozorną, czyli wizerunkową, rozpoznaję po trzech cechach. Po pierwsze, wydarzenie wizerunkowe ma być intensywne, „walić po oczach“, by zatrzymały się na nim media i zajęły nim, obracając na różne strony w kolejnych edycjach wiadomości, szkło kontaktowe pośród achów i echów. Najlepiej, gdy do studia wjeżdża świński łeb albo poseł czy minister używa z rozmysłem języka wulgarnego czy obraźliwego, co oczywiście zatrzymuje naszą – i dziennikarzy – uwagę. Może też oczywiście ładnie skłamać, co robi w ten sposób, by go za chwilę złapać. Na przykład minister ogłasza, że negocjator w sprawie przystąpienia Polski do strefy euro prowadzi ważne rozmowy, gdy tymczasem wylegiwał się na plaży lub brał udział w jakimś seminarium. Jest news, dzieje się coś, czego inforozrywka potrzebuje. Wydarzenie jest tak wyraziste, że odciąga uwagę widza. I co najważniejsze, przesłania ważne czy trudne dla rządzących problemy, sprawiając, że zamiast zajmować się realną polityką zajmujemy się publicznym praniem brudów i plotami.

Po drugie, wydarzenie medialne musi być spersonalizowane. Wtedy wiadomo kto i kogo bije. Chłopiec do bicia musi być znany i widoczny. Dobrze jest na przykład powiedzieć coś złego o prezydencie albo o strasznych zamiarach posła Antoniego Macierewicza. Wtedy komentatorzy mówią: „ale mu dowalił“, a nieco wrażliwsi: „to niegodne“ lub „to obraża głowę państwa“. Taki spór z zakresu etykiety, języka publicznego i domniemań tyczących zdrowia psychicznego polityka jest cudownym sposobem na zajmowanie się niby-polityką. Chodzi wszak o to, by rozbudzać emocje, by krew żywiej krążyła, co nie zamieni się w nic innego jak tylko w bezsilną złość.

Wreszcie po trzecie, zwykle tego rodzaju wizerunkowe gry mają wszelkie cechy kampanii negatywnych. Obecna ekipa prowadzi, moim zdaniem, mistrzowską grę w obmawianiu przeciwników. A to dowiadujemy się z ust wicemarszałka Sejmu, że wredny przeciwnik jest mały, prowinicjonalny, antyeuropejski. A to znów powiedzą nam, że polityk taki a taki pije za dużo lub że rzekomo niepotrzebnie trzyma u wrót pałacu, w dodatku nic za to nie płacąc, karetkę pogotowia, tak niezbędną naszym umiłowanym obywatelom. Przeciwnik bywa przedstawiany jako radykał, albo polityczny samobójca jadący nocą pod ostrzał wroga. Co spotyka się z wdzięcznym i miłującym pokój komentarzem drugiej osoby w państwie: „jaka wizyta, taki zamach“. Sowicie opłacani za państwowe specjaliści od wizerunku obmyślają złożone gry negatywne, które sprawnie przeprowadzone dają fantastyczne efekty. Trudno obmówionemu potem wyplątać się z tego błota, a tłumacząc, że nie jest słoniem czy niedźwiedziem, najczęściej popada w jeszcze gorsze kłopoty. Bo wychodzi na kłótnika. Na tym tle można wypaść lepiej, przez porównanie uchodzić wręcz za poważną osobę polityczną. Tym bardziej, im mniej samemu ma się mocną wewnętrzną tożasmość.

Najważniejsze to lać się bez przerwy tak, by bijatyka, niby w zabawnym filmie „Lemoniadowy Joe”, wypełniała cały ekran, czyli całą naszą uwagę. Oglądamy żwawy balet na wulgaryzmy, pomówienia, świńskie ryje i wydaje nam się, że granica domu wariatów przebiega tam, gdzie w naszych domach znajduje się ekran telewizora. Gdy słyszę i widzę takie wydarzenia, wiem od razu, że chodzi tu tylko o to, by dowalić, zepchnąć przeciwnika do defensywny, bić go tak, jak bije się zmęczonego boksera na ringu. Ma mu tylko łeb latać po każdym kolejnym ciosie. Chodzi o efektowną bójkę przy barze, utrzymującą widzów w napięciu. Wiem, że w takiej sytuacji na pewno nie chodzi o robienie poważnej polityki.

* Paweł Śpiewak,
profesor socjologii.

* * *

Michał Krasicki

Czy jesteśmy we władzy PR-u?

W ostatnich latach mamy wyraźne poczucie, że marketing stał się dominującą siłą na polskiej scenie politycznej. Politycy doszli do wniosku, że tylko PR totalny jest zdolny urobić rzesze wyborców tak, by głosowali na wskazaną przez nich partię. Walka na billboardy i spoty reklamowe, jaka odbywała się podczas kolejnych kampanii wyborczych, toczy się teraz nieustannie na każdym kroku.

Obecność PR wyczuwamy wszędzie, a jego znakiem rozpoznawczym jest przesadna łatwość, samozadowolenie i źle maskowana chełpliwość, z jakimi liderzy informują nas o swoich posunięciach czy poglądach. Informacja podawana jest do wiadomości w sposób wystudiowany, sprawia wrażenie wielokrotnie przetwarzanej tak, by mogła wywołać oczekiwane reakcje widzów. Z racji częstego jej powtarzania przed upublicznieniem w skierowanej do ogółu wersji ostatecznej balansuje na krawędzi sztuczności i komunału. Otrzymujemy komunikaty gładkie, pełne wymuszonej łagodności i pogody ducha, mające wzbudzać ufność, ale coraz częściej powodujące również niesmak. Uczucie to ma kilka źródeł.

Po pierwsze, działania podejmowane przez polityków i gorliwie przez nich promowane tracą głębsze znaczenie. Pytamy, gdzie się podziało ich wewnętrzne przekonanie do tego, co przedstawiają nam jako swój sukces lub czemu publicznie przypisują wartość. Przestają być wiarygodni, przypominając aktora, który myśląc o efekcie, jaki powinien wywrzeć na widzach, nadmiernie i bez wyczucia przykłada się do swojej roli. Politycy dysponując gotowymi formułami niby tekstem odgrywanej sztuki, nie troszczą się już tak bardzo o sens i celowość własnego postępowania. Kładą nacisk na pokazywanie w odpowiednim świetle tego co robią, na propagowanie własnych poglądów w określonej, obliczonej na uznanie społeczne formie. Celem rządzenia staje się utrzymanie popularności i władzy (pod hasłem: „Tylko my jesteśmy jej naprawdę godni”), a nie troska o dobre rządzenie państwem i dbanie o interes jego obywateli. Koniec końców polityka w polskim wydaniu coraz bardziej przypomina wielki generator iluzji, które przesłaniają prawdziwy stan rzeczy. Wystarczy spojrzeć na rządzącą obecnie partię, która większość energii zużywa na konsekwentne budowanie własnego wizerunku. Jednak po roku pracy rządu ani jeden projekt reformatorski nie został wprowadzony w życie.

Drugim źródłem odczuwanego przez nas niesmaku, ściśle związanym z powyższym, jest PR-owe pozoranctwo. Interpretacje faktów kreuje się w określony sposób, roztacza wizje przyszłości, ożywia problemy z przeszłości, a wszystko po to, by wypełnić pustkę ziejącą z medialnych przekazów i udowodnić, że rząd, posłowie, partia rządzą, pracują, dbają o kraj, nie biorą pieniędzy za nic, że ich zajęcie jest czymś ważnym, czemuś służy, że służy wszystkim. W polityce znane jest jeszcze inne irytujące pozoranctwo polegające na odwracaniu na różne sposoby uwagi od niewygodnych tematów. Mamy więc Palikotów i Kurskich, których głównym celem jest budzenie emocji w sprawach z reguły zupełnie błahych.

Trzecia przyczyna niesmaku, jaki budzi w nas polityczny PR, wiąże się z jego handlową genezą. Wywodzi się on przecież z marketingu, który pierwotnie miał na celu reklamowanie firmy i jej towarów lub usług. Politycy sprzedając wyborcom swoje polityczne „usługi”, na każdym kroku sprzedają sami siebie. I nie trzeba wulgaryzmów Palikota, żeby o tym pamiętać. Tym jednak, co bardziej doskwiera obserwatorom życia politycznego, jest ukryte za partyjną reklamą domniemanie, że politycy chcą na obywatelach zarobić. Innymi słowy: wykorzystać ich do realizacji własnych celów i ambicji. Niezależnie od tego, na jak wysokie wartości się powołują, tak częste stosowanie zabiegów marketingowych budzi mniej lub bardziej uzasadnione podejrzenie, że kryje się za nimi wyłącznie wyrachowanie i zwyczajna interesowność.

Po czwarte, obrzydzenie wzbudza w nas kłamstwo ukryte za parawanem politycznych deklaracji, pozbawione skrupułów przedstawianie fałszywego obrazu rzeczywistości. Jeżeli w umysłach ludzi wytwarza się jakieś niepochlebne o określonej partii mniemanie, jej liderzy starają się odwrócić niekorzystną tendencję przez tworzenie obrazu całkowicie zaprzeczającego faktom. Czynią to z tym większą determinacją, im rozpowszechniany pogląd jest prawdziwszy i tym samym bardziej zagraża ich popularności. Może nawet dojść do paradoksu jak w wypadku PiS, że kłamie się obywatelom cynicznie do upadłego, choć większość uznaje to za bezczelność. Nie myśli się wtedy o merytorycznej słuszności własnych działań, a zatem nie ma mowy o zmianie istoty przyjętego postępowania. Zmienić można bowiem tylko własny PR.

Po piąte i ostatnie, mamy poczucie, że politycy nami manipulują. Wrażenie to rodzi się wówczas, gdy czar socjotechnicznych zabiegów nie działa na nas wystarczająco skutecznie. Bywa, że liderzy partii, którą dotąd wspieraliśmy, przestają nas uwodzić swoim zachowaniem i tym, co mówią. I wtedy nagle odczuwamy, że są bardziej niż my świadomi, bardziej zdystansowani wobec własnych słów i działań. Czujemy się wówczas oszukani. Niestety jednak manipulację dostrzegamy najczęściej w postępowaniu partii, których nie lubimy. Nasz niesmak pod tym i pod innymi względami ma zazwyczaj charakter wybiórczy.

Na koniec kilka słów pocieszenia. Być może władza marketingu politycznego w Polsce osiąga w tej chwili swój najwyższy punkt. Dominacja PR może być naturalnym przejawem dojrzewania demokratycznej rzeczywistości. Wiąże się, bądź co bądź, z wyjściem ku wyborcom, bo to zwracając się do nich, trzeba stosować coraz bardziej wyrafinowane metody przekonywania. Po latach politycznej bezczynności i skostnienia władzy w okresie Polski Ludowej, kiedy głos obywateli niewiele się liczył, nie można się dziwić, że świeżo przyswojone narzędzia skutecznego oddziaływania na społeczeństwo są nadużywane. Zresztą, politycy muszą teraz dawać z siebie bardzo dużo, żeby osiągnąć upragniony sukces i zyskać poważanie. Przykład PSL, które dziś niemal całkowicie straciło wyborców, pokazuje, że okres „biernego” uprawiania polityki, tak typowego dla ugrupowań postkomunistycznych w Polsce po 1989 roku, bezpowrotnie odchodzi w przeszłość. Być może kolejnym krokiem będzie dalsze zbliżenie polityków z wyborcami.

* Michał Krasicki,
sekretarz redakcji „Kultury Liberalnej”.

* * *

Jerzy J. Kolarzowski

Podział mocno fałszywy!

Polakom często powtarzano, że nie mają właściwej klasy politycznej, że dobry polityk pojawia się dopiero w trzecim pokoleniu, że polityka jest brudna, a ludzie ją uprawiający są miałcy i w większości wypadków wyglądają przede wszystkim własnych korzyści. A zatem, oceniając polityków, musimy również płacić za nieszczęśliwą historię, niedojrzałość młodej demokracji i geopolityczne położenie Polski.

Gdy brakuje właściwych relacji w zakresie układu i hierarchii wartości, pozostaje makiawelizm odarty z figowego listka przyzwoitości. W takiej sytuacji w polityce chodzi wyłącznie o cel. A celem polityki jest władza, przeliczana na czas jej sprawowania. W tym rozumieniu, wytrawnym politykiem jest ten, kto najdłużej utrzyma się przy władzy i bezpiecznie odejdzie na zasłużoną emeryturę.

Część ludzi nie lubi ani polityki, ani polityków. W ocenie zjawisk politycznych kierują się oni wrażeniem, fluidem płynącym ze zdarzenia medialnego, emocją. Raz zakorzeniona emocja pozostaje, mimo potknięć wybranego idola, a nawet jego całkowitej przegranej. Przykładowo: niektóre osoby pamiętające czasy powstania warszawskiego, których życie przebiegało w paskudnych epokach, gdyż „dzieciństwo mieli w czasie wojny a młodość w latach stalinowskich”, pokochały braci Kaczyńskich na dobre i na złe. Podobne przykłady miłości a priori można znaleźć i wśród młodszych pokoleń Polaków. Znam osobiście trzydziestolatka (dobrze zarabia, kończy dopiero studia, żona i trójka dzieci wydłużyły mu niektóre procesy życiowe), dla którego poseł Palikot to jedyna godna uwagi osoba w całym politycznym establishmencie. „Jest okay, jest cool – jego oryginalność służy ekipie rządzącej i wiadomo przeciw komu jest wyrażona. Nie ma w jego wystąpieniach pokrętnych strategii, jak choćby w relacji premier Donald Tusk – szef CBA Mariusz Kamiński”. Ludzie lubią jasne sytuacje. Ludzie lubią dobrą zabawę i igrzyska na równi z własnym dobrobytem.

Z punktu widzenia polityków sprawa nie jest już taka łatwa, gdyż dla nich pytanie dotyczy tego, co zapewni im polityczny żywot, do jakiej granicy mogą dojść w prowokowaniu opinii publicznej, a od kiedy pomyślność i szczęśliwe zbiegi okoliczności zaczną działać na ich niekorzyść, tak jak stało się to w wypadku Samoobrony. Ludzi można kupić, przekonując ich o swoich autentycznych, bądź rzekomych, zasługach. Każdy chwyt medialny jest formą przekonywania. Im bardziej chwyt jest bulwersujący, im bardziej zwraca uwagę i jest określony celowo, tym lepiej.

Stąd też podział na politykę prawdziwą i pozorną nie ma większego znaczenia poza kontekstem kraju o chorych mediach, takiego, jak Polska anno Domini 2009. Wydarzeń nie zaplanowanych, takich, jak użycie meleksów przez posła Karola Karskiego, czy konflikt Jana Marii Rokity z niemiecką stewardesą, nie należy kwalifikować jako wydarzeń politycznych, mimo, iż zostały nagłośnione przez media jako dotyczące polityków. Również aktywność mediów wobec Kazimierza Marcinkiewicza jest aktywnością perfidnie medialną (nawet jeżeli odbywa się za zgodą zainteresowanego), a nie polityczną. W jakim stopniu jest to aktywność anty-polityczna, pokażą nadchodzące miesiące.

* Jerzy J. Kolarzowski,
doktor nauk prawnych.

Skoro tu jesteś...

...mamy do Ciebie małą prośbę. Żyjemy w dobie poważnych zagrożeń dla pluralizmu polskich mediów. W Kulturze Liberalnej jesteśmy przekonani, że każdy zasługuje na bezpłatny dostęp do najwyższej jakości dziennikarstwa

Każdy i każda z nas ma prawo do dobrych mediów. Warto na nie wydać nawet drobną kwotę. Nawet jeśli przeznaczysz na naszą działalność 10 złotych miesięcznie, to jeśli podobnie zrobią inni, wspólnie zapewnimy działanie portalowi, który broni wolności, praworządności i różnorodności.

Prosimy Cię, abyś tworzył lub tworzyła Kulturę Liberalną z nami. Dołącz do grona naszych Darczyńców!

SKOMENTUJ

Nr 7

(7/2009)
23 lutego 2009

PRZECZYTAJ INNE Z TEGO NUMERU

KOMENTARZE



WAŻNE TEMATY:

TEMATY TYGODNIA

drukuj