0000398695
close
W walce o demokrację nie robimy sobie przerw! Przekaż 1,5% na Fundację Kultura Liberalna WSPIERAM
close
Kultura Liberalna solidarnie z Ukrainą

PRZEKAŻ
1,5%
PODATKU
close

W walce o demokrację

nie robimy sobie przerw!

Przekaż 1,5% na Fundację
Kultura Liberalna

Przekaż 1,5%
na Fundację Kultura Liberalna
forward
close

KULTURA LIBERALNA > Felietony > ŚRODA [Francja] KUISZ:...

ŚRODA [Francja] KUISZ: Wojna pamięci trwa

Jarosław Kuisz

Wojna pamięci trwa

Masakra

Wieczorem 17 października 1961 r. w centrum stolicy Francji doszło do masakry uczestników pokojowej demonstracji. Muzułmanie z Algierii zostali bezwzględnie spacyfikowani przez paryską policję. Strzelano do bezbronnych ludzi, a zwłoki wrzucano do Sekwany. Zacierano ślady. Do pewnego stopnia rzecz się powiodła. Do dziś trudno powiedzieć, jaka była dokładnie liczba ofiar śmiertelnych. Oficjalnie podano, iż policja zatrzymała ponad… 11 tysięcy osób, a jako więzienia posłużyły komisariaty i stadiony (np. Stade de Coubertin czy Palais des Sports). W zasadzie sprawę skutecznie wyciszono aż do lat 90. ubiegłego wieku. Jak było to możliwe w demokratycznym państwie w latach 60. XX wieku?

Odpowiedź nie jest prosta. Tylko do pewnego stopnia światło na tę kwestię rzuca fakt, iż prefektem policji pozostawał wtedy niesławny i długowieczny Maurice Papon. Ten wpływowy uczestnik życia politycznego Francji w XX wieku był współodpowiedzialny w czasie II wojny światowej za deportacje francuskich Żydów do obozu w Drancy, a następnie do Auschwitz. Dopiero w 1997 r. został oskarżony o zbrodnie przeciwko ludzkości, uznany winnym i skazany na 10 lat więzienia. Ten wyrok jednak nie miał żadnego związku z wydarzeniami z 17 października 1961 r., które wpisywały się w jeden z największych dramatów współczesnej Francji – wojnę w Algierii.

Podbój

W tym roku Algieria świętuje 50. rocznicę odzyskania niepodległości. Dla współczesnej Francji – która w tej opowieści traktowana jest jak brutalny okupant – to temat, najdelikatniej rzecz ujmując, niełatwy. Armia francuska od stycznia 1830 r. rozpoczęła regularny, militarny podbój północnej Afryki. Chyląca się ku upadkowi monarchia Karola X potrzebowała spektakularnych sukcesów, więc pomysł podboju wydawał się znakomity. Niepopularnego króla wojna za morzem nie uratowała od upadku. Krwawa wojna trwała kilkanaście lat.

Ustroje nad Sekwaną się zmieniały, a Algieria stawała się coraz bardziej francuska – aż do momentu, gdy Francuzi to terytorium większe od samej Francji po prostu zaczęli uważać za nieodłączną część kraju. Ideowych uzasadnień kolonizacji nie brakowało. Pewien francuski autor pisał: „Społeczeństwo dokonuje kolonizacji, kiedy samo osiąga wysoki stopień dojrzałości i siły, a wtedy płodzi, chroni, stwarza dobre warunki rozwoju i prowadzi ku wiekowi męskiemu nowe społeczeństwo, które zostało przez nie zrodzone” [1]. Pozytywnie na temat bezwzględnego podboju Algierii wypowiedział się nawet Alexis de Tocqueville [2]. Odkrywanie egzotyki mogło przybierać także odcienie zgoła niewinne. Światło, kolory odnalezione przez Henri Matisse’a i innych fowistów między innymi w Algierii przyczyniły się do wywrócenia kanonów malarstwa Zachodu.

Koniec „kresów”

W 1954 r. seria skoordynowanych zamachów likwiduje sielankowy obraz francuskich „kresów”. Rozpoczyna się cykl wydarzeń, które zresztą dopiero później odważono się nazwać wojną. François Mitterand, ówcześnie minister spraw wewnętrznych, powiedział: „Algieria to Francja. Od Flandrii po Kongo mamy jedno prawo, jeden naród, jeden parlament”. Myśl tę powtarzało wielu polityków IV Republiki. Jak zauważył historyk René Rémond, tak zaczął się jeden z największych dramatów społeczeństwa francuskiego w XX wieku. Najpierw prasa pisała o „mordercach”, potem o „terrorystach”, wreszcie po kilku latach należało uznać, iż FLN byli „bojownikami o wolność”.

Tortury, egzekucje, zamachy bombowe i skrytobójstwa przybrały niebywałe rozmiary. Na przykład w biały dzień zastrzelono popularnego ówcześnie wśród żydowskich i arabskich słuchaczy muzyka, Cheikha Raymonda – po to, by zastraszyć mniejszość żydowską i w ogóle ludzi „centrum”, szukających porozumienia i potrafiących żyć pomiędzy skonfliktowanymi stronami. Sama Francja znalazła się o włos od regularnej wojny domowej. Wreszcie nieumiejętność poradzenia sobie z konfliktem w Algierii stała się bezpośrednim powodem upadku całego ustroju. Ustanowiona po II wojnie światowej IV Republika Francuska zakończyła żywot, a do polityki powrócił generał de Gaulle. Jak słusznie wierzono, była to jedyna osoba zdolna zapanować nad chaosem.

Exodus

Gdy w 1962 roku Algieria ogłasza niepodległość, już trwa następna odsłona tragedii – exodus. Prawie milion ludzi (!), na których nikt i nic nie czeka, ucieka z północnej Afryki i dobija do brzegów południowej Francji. To ludzie zwani pied-noir, którzy do samego końca nie mogli uwierzyć, że metropolia opuści ich z dnia na dzień. Często nawet ci, którzy przyznawali, iż kolonializm jest złem, nie dopuszczali myśli o rezygnacji z Algieru, Oranu i Constantine. Niekoniecznie z powodu surowców, takich jak ropa naftowa – dla niektórych ważne było bogactwo wielokulturowe.

W 1957 roku Albert Camus, najsłynniejszy francuski pisarz urodzony w Algierii, odebrał Nagrodę Nobla. W sztokholmskim odczycie starał się uczciwie zwracać uwagę na problemy kolonizacji, na niesprawiedliwe traktowanie ludności arabskiej, jednocześnie jednak nie dopuszczał myśli o uniezależnieniu się miejsca swojego urodzenia. Wystąpienie noblisty (który zresztą nie dożył ogłoszenia niepodległości) nie usatysfakcjonowało ówcześnie żadnej ze stron konfliktu. A obraz potworności wojny w Algierii najpełniej oddali ostatecznie Włosi, realizując jeden z najsłynniejszych filmów w historii kina, czarno-biały „La battaglia di Algeri” (1966) w reżyserii Gillo Pontecorvo. Dystrybucja dzieła, pieczołowicie rekonstruującego sceny przemocy, we Francji została zakazana.

„Wojna pamięci”

Jeśli ktoś uznałby, iż pół wieku to dość czasu, by uporać się z dziedzictwem przeszłości, byłby w błędzie. Telewizja francuska M6 jakiś czas temu wyemitowała film dokumentalny pod znamiennym tytułem „Gdy Algieria była francuska…”, pełen fragmentów z domowych archiwów wideo francuskiej burżuazji w Algierii. Prymitywne technicznie nagrania wraz ze stosownie dobraną sentymentalną muzyką mają wywołać u widzów wzruszenie. Oglądamy zatem uśmiechnięte twarze dzieci i kobiet, choć doskonale wiemy, że zagłada świata pied-noir nastąpi za moment.

Gdy w 2010 r. w parlamencie algierskim przedstawiono propozycje „kryminalizacji” francuskiego kolonializmu, magazyn „L’Histoire” (n° 356) konstatował, iż francusko-algierska „wojna pamięci” wciąż trwa. Przez dwa lata niewiele się mogło zmienić. Tydzień temu na łamach „Le Monde” ukazał się apel, by nareszcie nauczyć się mówić o brudnej wojnie, a w szczególności o jej ofiarach, które po stronie algierskiej można w sensie demograficznym porównać do strat poniesionych przez Francję w czasie I wojny światowej [3]. Przedstawiciele władz Francji nie uczestniczą w obchodzonych właśnie oficjalnych uroczystościach. Składanie wieńców pod Pomnikiem Chwały i Męczeństwa w Algierze (notabene projektu polskiego artysty Mariana Koniecznego) czy pokaz sztucznych ogni, połączony z wielkim spektaklem podkreślającym motyw wyganiania okupanta, nie jest raczej przeznaczony dla widzów z Francji. Chociaż w maju tego roku koncern Renault podpisał porozumienie z rządem algierskim w sprawie wybudowania fabryki samochodów, to trójkolorowa flaga często wciąż postrzegana jest w Algierii jako symbol niedawnej opresji.

Francja zatem szuka sposobu rozmowy o konflikcie, który „rzutował w sposób decydujący na stosunki wewnętrzne w metropolii, zmienił oblicze armii, partii politycznych, ba, rzucił cień na mentalność całego niemal narodu” [4]. W Paryżu u Inwalidów otwarto wystawę pod nazwą „Algieria 1830 – 1962”. Już zatem na muzealnym afiszu zdystansowano się wobec rozmaitych „dyskursów dominacji” czy niezdrowych sentymentów. Ukazuje się mnóstwo fachowych publikacji, a w zeszłym roku Nagrodę Goncourtów otrzymał przecież Alexis Jenni, za książkę „L’Art français de la guerre” (której jednym z wątków jest brutalność armii francuskiej w Algierii). Zachwycony Frédéric Beigbeder uznał, iż to arcydzieło powinien przeczytać każdy Francuz, aby nareszcie móc na nowo powiedzieć: „my” [5]. Powyższe uwagi mogą brzmieć znajomo i w naszych uszach. Jeśli tak się dzieje, to być może dlatego, że próby uciekania od niechlubnej przeszłości w zagadkowy sposób spajają każdą wspólnotę. Nie tylko francuską.

Przypisy:

[1] Cyt. za: E. Said, „Orientalizm”, Poznań 2005, s. 307.
[2] Na ten temat: P. Marczewski, „Dominujący i zdominowani”, „Przegląd Polityczny” 2010, nr 103-104. Patrz także, np.: I. Grudzińska-Gross, Tocqueville i Algieria, „Przegląd Polityczny” 2006, nr 75.
[3] R. Branche, „Cinquante ans après la guerre d’Algérie, il est temps de parler!”, „Le Monde” z dn. 7 lipca 2012 r.
[4] M. Sobolewski, „Od drugiego cesarstwa do piątej republiki”, Warszawa 1963, s. 265.
[5] F. Beigbeder, „Une apocalypse française”, „Le Figaro” z dn. 27 sierpnia 2011 r.

* dr Jarosław Kuisz, redaktor naczelny „Kultury Liberalnej”.

„Kultura Liberalna” nr 183 (28/2012) z 10 lipca 2012 r.

Skoro tu jesteś...

...mamy do Ciebie małą prośbę. Żyjemy w dobie poważnych zagrożeń dla pluralizmu polskich mediów. W Kulturze Liberalnej jesteśmy przekonani, że każdy zasługuje na bezpłatny dostęp do najwyższej jakości dziennikarstwa

Każdy i każda z nas ma prawo do dobrych mediów. Warto na nie wydać nawet drobną kwotę. Nawet jeśli przeznaczysz na naszą działalność 10 złotych miesięcznie, to jeśli podobnie zrobią inni, wspólnie zapewnimy działanie portalowi, który broni wolności, praworządności i różnorodności.

Prosimy Cię, abyś tworzył lub tworzyła Kulturę Liberalną z nami. Dołącz do grona naszych Darczyńców!

SKOMENTUJ
(28/2012)
10 lipca 2012

PRZECZYTAJ INNE Z TEGO NUMERU

KOMENTARZE



WAŻNE TEMATY:

TEMATY TYGODNIA

drukuj