Bułgaria, zwierzęta, glob: ćwiczenia z wyobraźni
z Alekiem Popovem, autorem książki „Psy spadają”, rozmawia Katarzyna Kazimierowska*
Katarzyna Kazimierowska: Co pan woli: psy czy koty?
Alek Popov: No cóż, muszę przyznać, że mam kota. Wabi się Tygrys i jest rudy…
W takim razie dlaczego pańska najnowsza książka jest o psach, a nie o kotach?
Bo nie ma takiego zawodu jak wyprowadzacz kotów. Musiałem więc zająć się wyprowadzaczem psów (śmiech). A na poważnie: spędziłem trochę czasu w Nowym Jorku i często spotykałem tak zwanych dogwalkersów w Central Parku. To bardzo interesujący ludzie, bardzo zróżnicowani, często wykształceni. Sam zawód to oczywiście efekt naszych nowoczesnych czasów. Wszyscy pławimy się w byciu zapracowanymi i dlatego taka profesja stała się wręcz niezbędna.
Jeden głównych bohaterów pana książki jest takim właśnie wyprowadzaczem. To emigrant z Bułgarii, który ślepym trafem dostał zieloną kartę. Czy nie jest to trochę stereotypowy obraz – że emigranci na Zachodzie zaczynają od najmniej prestiżowych profesji?
Cóż, dogwalker to nie prestiżowe zajęcie, choć całkiem dobrze płatne. Ale dla książki ważne jest, że środowisko dogwalkersów jest tłem, a nie sednem całej historii. Nie chciałem też koncentrować się na historii emigrantów. Słowo „emigrant” nie pojawia się nawet w książce. Ale to prawda – piszę o ludziach, którzy muszą odnaleźć się w nowej rzeczywistości, choć często jest ona dla nich niezrozumiała. Bułgarzy pokazani przeze mnie w książce nie chcą być Bułgarami, chcą być „obywatelami świata”. To taki kompleks, którzy pewnie macie także wy – Polacy, podobnie jak wszystkie narody Europy Środkowo-Wschodniej.
Można więc powiedzieć, że w pana książce Wschód spotyka Zachód. Jakie są konsekwencje tego spotkania?
Wschód, Zachód – musimy nieco zmienić znaczenie tych dwóch słów. Europa Środkowo-Wschodnia to w końcu też Europa. W jakiejś mierze nie jest ważne, z jakiej części kontynentu pochodzisz – przez Amerykanów postrzegany jesteś zawsze jako Europejczyk. Paradoksalnie, nasza część Starego Kontynentu miała to szczęście, że w czasach komunizmu nie miała szansy zetknąć się z globalizacją i multikulturalizmem. Kiedy więc kurtyna opadła, okazało się, że trzon europejskości – ten nietknięty wpływami globalizacji – mieści się właśnie w niej. Nieistotne, jak bardzo Związek Radziecki by tego nie chciał (śmiech). Idąc tym tokiem rozumowania, dziś prawdziwym centrum Europy jest Słowacja!
Chciałabym zapytać teraz o Amerykę w pańskiej książce. Umieścił pan historię w Nowym Jorku, w którym – jak sam pan powiedział – spędził pan sporo czasu. Na ile wątki, które pan opisuje w książce, są autobiograficzne?
Mój brat jest jednym z tych Bułgarów, którym udało się za granicą (śmiech), więc stał się wzorem do postaci Neda, jednego z głównych bohaterów. Staram się nie angażować się osobiście w historie, które opisuję. Tutaj jednak wykorzystałem pewne podobieństwa.
Ale historia z prochami ojca, który umiera w Ameryce, nie jest prawdziwa?
No właśnie jest! Mój tata naprawdę był matematykiem, pracował w Stanach i tam zmarł i wrócił do nas w postaci prochów w urnie.
I podobnie jak bohaterowie pana książki, zastanawiał się pan, czy te prochy na pewno należą do pana taty?
Co prawda, nie zajęło mi to piętnastu lat, jak bohaterom mojej książki. Ale rzeczywiście, wyobraźnia pracowała. Historia o pracowniku krematorium, który zamiast palić ciała, zakopywał je w okolicy, też jest prawdziwa… Dość to straszne, ale takie historie rzeczywiście się tam wydarzają.
No właśnie, w książce Ameryka to kraj skrajności. Z jednej strony restrykcyjne prawo, z drugiej – dzieją się takie historie jak ta przez pana opisana.
Przedstawiona przeze mnie Ameryka, to trochę ćwiczenie z wyobraźni. To produkt naszych życzeń, marzeń, to amerykański sen – dla każdego inny. Wierzą weń nawet ludzie, którzy nigdy w Ameryce nie byli! Jest wiele Ameryk. Ale oprócz tej Ameryki marzeń, jest też Ameryka ludzi wolnych, gdzie każdy może żyć swoim życiem. W tym kraju najcudowniejsze jest uczucie, że jeśli ciężko pracujesz i ci się uda, możesz czuć się naprawdę ważny.
Wracając do bohaterów pana ostatniej książki. Zastanawiająca jest postać kobiety, Fiony. Mężczyźni u pana to bohaterowie z krwi i kości, którzy mogliby być naszymi sąsiadami. Ale Fiona jest zupełnym dziwadłem!
No, jest w końcu ona również wytworem mojej wyobraźni…
Ale zna pan takie kobiety?
Na swoją obronę mogę powiedzieć jedynie tyle, że ciągle pracuję nad kobiecymi postaciami i muszę przyznać, że nadal ich nie rozumiem. Chociaż mam nastoletnią córkę…
Mam w takim razie nadzieję, że w pana nowej książce pojawią się jakieś wyraziste – i bardziej realistyczne – postaci kobiece.
Piszę teraz książkę dla nastolatków właśnie. Może obserwacje córki mi pomogą… Będą też na pewno znów zwierzęta. W końcu to zabawne istoty, a poza tym, są barometrem naszego humanizmu.
Książka:
Alek Popov, „Psy spadają”, przeł. Maria Malicka, MUZA SA, Warszawa 2009
* Katarzyna Kazimierowska, sekretarz redakcji kwartalnika „Res Publica Nowa”. Stale współpracuje z „Kulturą Liberalną”.
Współpraca: Marta Budkowska.