Joanna Błachnio

Tancerka i okruchy

W poemacie Goethego „Bóg i bajadera” hinduski bóg spotyka piękną tancerkę. System kastowy ściśle określa przypisaną dziewczynie rolę: niczym wyszukana ozdoba, ma cieszyć oko i sprawiać przyjemność zmysłom.

Orientalny obrazek Goethego jest na wskroś konwencjonalny, jednak konwencja zostaje tu wyzyskana w taki sposób, że udaje jej się przełamać samą siebie. Motyw boga czy króla wędrującego incognito po świecie występuje w legendach i baśniach wielu tradycji i kultur. Ale to właśnie obecność tego motywu sprawia, że literacki banał otwiera się i wietrzy. W finale bohater ubóstwia dziewczynę i zabiera ją ze sobą do nieba. Istota nadprzyrodzona narusza tradycyjny kastowy porządek, którego sama ma być strażnikiem i filarem.

Tego rodzaju wolty zdarzają się nie tylko w baśniach czy mitach. Często ich miejscem, polem, staje się język. Być może jedynie bywalcy słowników i encyklopedii wiedzą dziś, że „bajadera” to tyle co „tancerka”. W potocznej świadomości słowo to budzi skojarzenia całkiem odmienne, choć równie zmysłowe i pełne słodyczy. Moda na Orient królowała w czasach Goethego niepodzielnie. Nie byłaby jednak sobą, gdyby – raczej prędzej niż później – nie przeminęła. Nie ma bowiem mody bez podziału na klasy wyższe, aspirujące i niższe, a któż wie, czy taki podział jeszcze istnieje – a jeśli nawet, to oparty na jakich kryteriach? I czy można w ogóle mówić o kryteriach, skoro nawet czas mierzony w sekundach zaczął się już dłużyć?

Być może jednak istnieją w zalewie zlewających się bodźców enklawy (względnego) spokoju, w których jest miejsce zarazem na bajeczną różnorodność i wyrazistość indywidualnych gustów. Kuszące witryny tych lokali znane są również mieszkańcom mniejszych miast – tam jednak funkcjonują jako znaki (niedzielnego najczęściej) rytuału. Odwiedza się je na ogół „po kościele”, jednak nawet w wersji obojętnej wyznaniowo ewokują atmosferę odświętnych, rodzinnych spotkań. Kojarzą się więc raczej ze stałością, powtarzalnością aniżeli z ruchem i zmianą. Dopiero w warunkach wielkomiejskich ukazują pełnię swoich możliwości:

Tartoletki, papatacze,
Ptysie, bezy i sękacze,
Rurki z kremem, tort z wiśniami
I babeczki z malinami.

Przytoczony w „Pchle Szachrajce” katalog należy traktować jako metonimię, zaledwie próbkę możliwości miejskich cukierni. Kluczem do zrozumienia ich specyfiki jest zresztą nie tyle bogactwo asortymentu, ile stosunek klientów do ulubionych wyrobów. Nawet najodważniejszy piewca różnorodności, najzagorzalszy poszukiwacz przygód, przed cukierniczą ladą staje się konserwatystą. A jeśli nawet eksperymentuje, z pewnością istnieje ciastko, do którego przyrównywane są wszystkie inne, wszystkie też muszą przegrać z hołubionym wspomnieniem.

Ze społecznego punktu widzenia, cukiernia jest miejscem ze wszech miar pożytecznym. Byłoby rzeczą zrozumiałą, gdyby wielbiciele poszczególnych smakołyków łączyli się w nieformalne, ale ekskluzywne grupy i otaczali nawzajem dyskretnym ostracyzmem. Cóż bowiem bardziej odległego od placka z wiśniami niż ptysie? Czy naprawdę wielbiciel tortu truflowego jest w stanie przekonać do swoich racji amatora jagodzianek? A jednak nie ma mowy o żadnych animozjach. Nad oszkloną gablotą jednostki o skrajnie różnych upodobaniach mogą współistnieć w pokoju – chyba nie tylko dlatego, że trudno prowadzić spór z pełnymi ustami.

Istnieje jednak w cukierniczym świecie obce ciało, które mąci ów sielankowy obraz. Podważa ono tezę, że istotą (i powabem) cukierni jest współistnienie wyraźnie od siebie odróżnialnych elementów. Rozmaite słowniki definiują bajaderkę wyjątkowo zgodnie, jako „ciastko z cukierniczych okruchów”. Okazuje się wszakże, że niekiedy nawet do kilku zbieżnych źródeł należy mieć ograniczone zaufanie. Słowniki zawężają bowiem definicję bajaderki do jednej tylko cechy, a zawężając – wartościują. Określenie bajaderki jako „ciastka z okruchów” uwzniośla ją: przemilcza fakt, że powstaje ona ze składników, które nie są już potrzebne do wyrobu innych ciastek, mówiąc wprost – z cukierniczych śmieci.

A przecież trudno wyobrazić sobie wyrób, który mniej niż bajaderka nadawałby się do uwznioślenia. Ciężka od przeciwieństw, które w sobie łączy; ciężka od wierzchnich sprzeczności: ciemna czekoladowa polewa, zazwyczaj gruba i gęsta, próbuje się ułożyć z wiórkami kokosowymi, które chcą być tak, jakby ich nie było. Bajaderka niewiele ma wspólnego z bajaderą, choćby równie bogato przystrojoną: w odróżnieniu od tancerki, ciastko jest zupełnie przyziemne. Na warstwie polewy widać smugi i nierówności, ślady niestarannego nakładania; okrągłe bajaderki na ogół nie mają kształtu kuli. Jak gdyby wierzchnia jednolitość była tylko ironicznym gestem, jeszcze dobitniej wskazującym na wypełnione odpadami, zbędne wnętrze.

A jednak słownikowej definicji nie sposób całkiem odmówić słuszności. Wykorzystywanie składników aż do ostatniego skrawka ma znaczenie ekonomiczne. Błędem byłoby jednak rozpatrywanie znaczenia bajaderki wyłącznie w kategoriach praktycznych. Przeciwstawiając się marnotrawstwu, spełnia ona być może funkcję pedagogiczną, ale – co ważniejsze – owa dbałość o okruchy, troska o rzeczy małe, łatwe do przeoczenia, ma w sobie coś wzruszającego. Skryte pod nieefektowną powłoką, ciastko ze śmieci nieoczekiwanie uczy uważności.

Dlatego też ten, kto pochłania bajaderkę szybko i łapczywie, postępuje niezgodnie z jej charakterem. Koniec końców może się bowiem okazać, że to właśnie ów „obcy” w cukierniczym świecie najpełniej wyraża znaczenie cukierni jako enklawy – podkreślmy raz jeszcze – względnego spokoju wśród natłoku bodźców, charakterystycznego dla wielkiego miasta. Powie ktoś, że jest zupełnie odwrotnie. Wszak bajaderka to niejako wszystkie ciastka w jednym, a jednocześnie ledwie namiastka każdego z nich z osobna – elementy przypisane poszczególnym wyrobom zlewają się w niej w jednolitą masę tak, że przestają być rozpoznawalne.

Tymczasem nawet cukiernicy pracujący w największym pośpiechu dbają, by po wgryzieniu się w ciastko język potrafił odróżnić kruche ciasto od czekoladowego kremu, zaś krem od konfitury. Upada również zarzut, iż bajaderka to przykład różnorodności tak radykalnej, że aż rozmytej. Wszak wierzchnia warstwa pełni funkcję spoiwa, dzięki któremu wielość pod spodem wyostrza się i nabiera znaczenia.

Czy to wielbiciele tortu truflowego czy jagodzianek, ptysiów czy placka z wiśniami – wszyscy oczekują od ulubionych słodkości raczej niezmienności niż zaskoczenia. Inaczej bajaderka – tu spotykamy nieskończone niespodzianki ukryte pod do bólu przewidywalną powłoką. Ale nawet ona zasługuje na dobre słowo: nieforemna i nierównomiernie rozprowadzona, posypana wiórkami kokosowymi (próba dodania sobie elegancji) bajaderka pełna jest poezji. Jest to oczywiście poezja nieporadna – jakby wciąż się stawała, nie przybrawszy ostatecznego kształtu. Może z tego względu warto przyjrzeć się jej baczniej niż doskonałym, bardziej apetycznym wierszom.

* Joanna Błachnio

„Kultura Liberalna” nr 95 (45/2010) z 2 listopada 2010 r.