Agnieszka Wądołowska
Ideologiczna soja, czyli „Loving Hut” w Warszawie
W średnio atrakcyjnym pasażu rozciągającym się wzdłuż al. Jana Pawła II od al. Solidarności do Nowolipia, wśród kebabowni i naleśnikarni, od listopada 2010 można znaleźć miejsce, które oprócz strawy dla ciała, dba też o pokarm dla ducha. Wystarczy wejść do lokaliku o intrygującej nazwie „Loving Hut”, a tam na plastikowym stoliku, obok plastikowej różyczki wątpliwej piękności, pod obrazem pt. „Nadzieja” czeka na człowieka „Klucz do natychmiastowego oświecenia”. Miejsce to ma charakter baru fast-food, z czego wnioskuję, że tempo oświecania dopasowane jest do tempa przygotowania i spożycia posiłku. W sam raz dla pokolenia instant. Z okładki książeczki o tym frapującym tytule łagodnie uśmiecha się utleniona Wietnamka w prostym kimono – to autorka: Najwyższa Mistrzyni Ching Hai. W środku można znaleźć jej aforyzmy, tekst jej przemówienia w ONZ oraz proste i niezbyt odkrywcze przykazania, jak żyć w zgodzie z naturą i samym sobą.
W lokalu, obok typowego obrazkowego menu z numerkami zestawów, wisi też spora plazma, która nie nadaje MTV, ale SupremeMasterTV, czyli telewizję guru. Emituje ona prowadzone m.in. przez Mistrzynię programy podające pozytywne wiadomości z całego świata oraz programy o „podróżach po królestwach estetyki”. Najciekawszą jej cechą jest to, że jest tłumaczona na raz na 21 różnych języków, wykorzystujących wszelkie możliwe alfabety. To równościowe podejście do wyświetlania napisów sprawia, że na same obrazy nie zostaje za wiele miejsca. Wizerunek Ching Hai spogląda też z ulotek głoszących hiobowe wieści o stanie pokrywy lodowej, danych dotyczących przemysłu mięsnego i produkowanych przez niego gazów oraz apele do światowych przywódców wzywające do wprowadzenia zakazu spożywania mięsa, na wzór zakazów dotyczących papierosów i narkotyków.
Zarówno na drzwiach wejściowych, jak i na stronie internetowej lokal deklaruje, że serwuje dania, w których nie ma bardzo wielu rzeczy, a mianowicie: mięsa, ryb, jajek, produktów mlecznych (czego należałoby się spodziewać w wegańskiej knajpce), ale także produktów wysokoprzetworzonych, zawierających konserwanty czy modyfikowanych genetycznie. Miejsce chce też promować miłość. Sama nazwa restauracji „Loving Hut” (w wolnym tłumaczeniu: „Przystań Miłości”) oraz jej pokryte różnokolorowymi serduszkami logo ma być wyrazem idei równości, jedności i miłości przepełniającej cały świat. Lokal chce promować dietę opartą tylko na składnikach roślinnych, które mają zapewnić nam zdrowie fizyczne i duchowe, a przy okazji „ozdrowić” również naszą planetę.
Wszystko to piękne i bardzo szczytne, mimo kiczowatej formy, ale najciekawsza wydaje się sama postać Ching Hai, Najwyższej Mistrzyni. Już kilkanaście lat temu „The Times” nazwał ją buddyjską wersją Marthy Stewart, potentatki medialnej i ucieleśnienia amerykańskiej bizneswoman. Ching Hai oprócz tego, że wie, jak ocalić planetę, prowadzić zdrowy tryb życia i wejść w Erę Wege, wie też, jak rozkręcić interes i promować swój boskopodobny wizerunek. To taki wegański ojciec Rydzyk. Wyznawcom swoich idei i metod medytacyjnych, których ma na całym świecie, proponuje również kolekcje zaprojektowanych przez siebie ubrań z cyklu „Niebiańskie stroje”, zestawy biżuterii, obrazy, książki, wachlarze, a nawet elementy wystroju domowego, np. lampy. Prowadzi wspomnianą już wcześniej telewizję, wydaje swój magazyn i organizuje spotkania z wyznawcami na całym świecie. Ofertę można dokładnie prześledzić na jej blogu, dostępnym teraz także po polsku. Z jednej strony jej działania humanitarne budzą uznanie – otrzymała za nie liczne pokojowe wyróżnienia, z drugiej strony, wystawny tryb życia i działalność biznesowa wydają się co najmniej dwuznaczne. Wegańska sieć gastronomiczna „Loving Hut” to tylko jedna z firm, którym patronuje założona przez mistrzynię korporacja Supreme Master Ching Hai International. Większość z dwustu restauracji mieści się w Korei, na Tajwanie i w innych krajach Dalekiego Wschodu, ale sieć ma też swoje punkty w prawie wszystkich europejskich stolicach oraz wiele lokali w USA.
Oczywiście można przyjść do „Loving Hut” i po prostu zjeść zupę z dyni, makaron sojowy z warzywami i zagryźć wegańskim ciastkiem, zignorować całą ideologiczną otoczkę albo zamówić coś na wynos i w ogóle uniknąć spotkania z Mistrzynią. Porcje są rozsądne, a wszystkie zestawy w cenach do 20 zł, jednak jakość jedzenia pozostawia nieco do życzenia. W zamówionej przeze mnie wegańskiej wersji tradycyjnego wietnamskiego „rosołu” – Bún bò Huế – makaron sojowy tylko z wierzchu był atrakcyjny, pozostała część zbiła się w rozgotowaną kluchę. Obecność warzyw była raczej symboliczna, co być może miała mi skompensować nadreprezentacja egzotycznych i trudnych do zidentyfikowania przypraw. Ale przecież od McDonald’s nie oczekujemy średnio-wysmażonych steków, a to jest po prostu taki jego mały wegański odpowiednik. Nie mogę z czystym sercem polecić tego miejsca, choć warto o nim pomyśleć w kategoriach ciekawostki przyrodniczej na mapie warszawskich lokali gastronomicznych. Czy może raczej powinnam napisać – świątyń duchowych.
Miejsce:
„Loving Hut”, al. Jana Pawła II 41A, lok.8
* Agnieszka Wądołowska , absolwentka filologii angielskiej UW.
„Kultura Liberalna” nr 112 (9/2011) z 1 marca 2011 r.