Małgorzata Joanna Adamczyk
„Do kraju tego, gdzie kruszynę chleba”
Podczas licznych peregrynacji nietrudno odkryć, że z pieczywem bywa krucho. Krucho, kiedy trzeba jeść kruche (a jakże!) ciastka, gdy akurat braknie bułek, ale i w mniej dosłownym sensie.
Każdy rejon świata, jak na złość (albo na szczęście), ma własne, odrębne upodobania dotyczące chleba. Chcąc nie chcąc, exulowie wszystkich czasów, o ile nie zdecydują się polować na niełatwo dostępne ojczyste wypieki, zmuszeni są zmienić kulinarne przyzwyczajenia w tej jakże podstawowej dziedzinie. Trudność tego zadania polega jednak nie tylko na zmianie żywieniowych nawyków. Nowo odkrywane rodzaje pieczywa lubią bowiem sprawiać nieobeznanym konsumentom niespodzianki, np. następnego dnia okazując się skamieniałe na amen i absolutnie niezdatne do spożycia.
Co jednak począć ze stwardniałym na kamień chlebem lub bułką? Pływające w Łazienkach kaczki nie zawsze są pod ręką, a na myśl o wyrzucaniu jedzenia wszystko we mnie protestuje: toż to nieekologiczne, nieekonomiczne i wyzute z wszelkiej empatii wobec tych, którzy, głodni, marzą o chlebie, niechby i czerstwym, oraz tych, którzy w pocie czoła przyczynili się do zbioru ziaren, wyrobu mąki i wreszcie powstania samego pieczywa. Norwidowskie strofy mogą nauczyć szacunku do „kruszyny chleba”, ale jak na złość nie podsuwają pomysłu na wyjście z impasu. Ono jednak, na szczęście, istnieje. Co więcej, można je stosować nie tylko na obczyźnie, ale i za każdym razem, gdy na ojczystym stole pojawi się zeschnięte pieczywo.
Czerstwy chleb lub bułkę kroimy na cienkie kromki. Do miski rozbijamy jajka (w liczbie zależnej od ilości pieczywa) i dokładnie mieszamy je widelcem, dopóki białko i żółtko nie utworzą jednolitej substancji. Następnie do rozmieszanych jajek dolewamy mleka w proporcji nieco mniejszej niż 1:1. Ponownie mieszamy wszystko widelcem aż do uzyskania jednolitej barwy i konsystencji. W tak przygotowanym roztworze moczymy czerstwe kromki, póki nie nasiąkną. Następnie smażymy je na patelni na rozgrzanym tłuszczu, najpierw z jednej strony, potem z drugiej. Gotowe mleczno-jajeczne grzanki można jeść albo na słodko, z miodem, dżemem lub syropem klonowym, albo z serem lub szynką, albo same, bez niczego. Ważne, by zjeść je, zanim wystygną – ciepłe smakują najlepiej.
* Małgorzata Joanna Adamczyk – wieczna studentka w Kolegium MISH UW, bywalczyni wymian studenckich i kolekcjonerka stypendiów. Obecnie mieszka w Paryżu i, wciąż w ramach MISHu, studiuje na uniwersytecie Sorbonne Paris IV.
„Kultura Liberalna” nr 148 (45/2011) z 8 listopada 2011 r.