Rozmowa z Carlem Gershmanem, prezesem National Endowment for Democracy
Łukasz Pawłowski: National Endowment for Democracy dysponuje rocznym budżetem w wysokości prawie 140 milionów dolarów. Czy to dużo w porównaniu z innymi organizacjami zajmującymi się promocją demokracji?
Carl Gershman: Chociaż jesteśmy niezależną instytucją prywatną, większość naszego budżetu pochodzi z corocznej dotacji przyznawanej przez Kongres Stanów Zjednoczonych. Budżet NED to około 5-6 proc. ogólnej sumy, jaką USA wydają rocznie na promowanie demokracji poprzez takie instytucje jak Agencja ds. Rozwoju Międzynarodowego (USAID) i Departament Stanu, a więc niedużo. Poza tym NED jest tylko jedną z wielu innych prywatnych i publicznych organizacji zajmujących się promocją demokracji, takich jak choćby Open Society Institute George’a Sorosa. Również Unia Europejska wydaje znaczne sumy pieniędzy na promocję demokracji, a obecnie jest bliska utworzenia instytucji siostrzanej wobec naszej, European Endowment for Democracy. Nawiasem mówiąc, jej powołanie to polska inicjatywa.
ŁP: Jakiego rodzaju pomoc oferuje NED organizacjom w krajach, w których prowadzi swoją działalność? Na przykład, w jaki sposób byliście zaangażowani w krajach arabskich podczas arabskiej wiosny?
CG: Oczywiście nie zaangażowaliśmy się tam dopiero wiosną, ale byliśmy obecni także podczas „zimy”. Aktywnie wspieraliśmy wiele rodzajów organizacji w Egipcie i innych krajach arabskich: niezależne związki zawodowe, grupy monitorujące uczciwość wyborów, grupy zajmujące się ochroną praw człowieka oraz promocją praw kobiet, a zwłaszcza niezależne media i organizacje wykorzystujące nowoczesne technologie komunikacyjne. W państwach, które były stosunkowo otwarte, jak Egipt, Maroko, Jordania czy Jemen, nasza praca była oczywiście łatwiejsza niż w państwach zamkniętych, takich jak Libia, Tunezja lub Syria. Niemniej jednak staraliśmy się zaznaczać naszą obecność także tam, wspierając organizacje ochrony praw człowieka i inne stowarzyszenia działające zza granicy. Nie można przystępować do działania dopiero wtedy, gdy dany kraj zaczyna się otwierać – należy być w nim obecnym już wcześniej. W ten sam sposób działaliśmy w Europie Środkowej w latach 80., zaraz po utworzeniu NED. Nie czekaliśmy na ostateczny sukces Solidarności i innych organizacji opozycyjnych, ale wspieraliśmy je, kiedy funkcjonowały w podziemiu.
ŁP: W jakie konkretnie działania angażuje się NED?
CG: Ogólnie rzecz biorąc, istnieją trzy formy wsparcia, jakie możemy zaoferować. Pierwsza z nich polega na przyznawaniu dotacji organizacjom pozarządowym. Druga to szkolenie i pomoc w opracowywaniu strategii działania – tym rodzajem działań zajmujemy się najczęściej. Organizacja partii politycznych, szkolenie obserwatorów wyborczych, pomoc w tworzeniu instytucji parlamentarnych, wsparcie organizacji biznesowych w tworzeniu swobodnych warunków działalności gospodarczej, współpraca przy organizacji związków zawodowych – wszystkie powyższe działania podpadają pod tę kategorię. Trzeci rodzaj aktywności, szczególnie ważny w państwach dyktatorskich, nazwałbym zapewnianiem moralnego wsparcia i dostarczaniem dowodów solidarności ludziom, którzy znaleźli się w bardzo trudnym położeniu – grozi im utrata wolności, a niekiedy i życia.
ŁP: Na czym polega owe „moralne wsparcie”?
CG: Bronimy przestrzegania praw człowieka, zwracamy uwagę reszty świata na konkretnych opozycjonistów i walczymy o uznanie dla ich działań, publikujemy informacje, gdy tylko znajdą się w tarapatach, dajemy im do zrozumienia, że nie są sami w swojej walce. Zmarły niedawno Václav Havel był bardzo zaangażowany na rzecz promowania solidarności z dysydentami w niebezpieczeństwie – sam otrzymywał ją od obywateli Zachodu w czasach komunistycznych.
ŁP: W jaki sposób dokonujecie wyboru krajów, w których prowadzicie swoją działalność?
CG: Kierujemy się w tych decyzjach bieżącym zapotrzebowaniem i odpowiadamy na konkretne wyzwania, które oczywiście różnią się w zależności warunków politycznych, zakresu wolności, jaką dysponuje opozycja, i wielu innych czynników. Na przykład w tak dyktatorskim państwie jak Korea Północna nie mamy dużych możliwości prowadzenia działań na miejscu. Możemy wspierać organizacje praw człowieka lub media operujące poza granicami kraju. Birma jest państwem nieco bardziej otwartym niż Korea, dlatego też zakres naszej działalności jest tam szerszy. Mamy nadzieję, że w przyszłości będziemy mogli bezpośrednio pomagać niektórym tamtejszym organizacjom pozarządowym. Wraz z przechodzeniem od krajów dyktatorskich do krajów, które można nazwać półautorytarnymi, jak Rosja lub Wenezuela, rosną możliwości współpracy z lokalnymi grupami walczącymi o prawa człowieka czy też o wolne i uczciwe wybory. Jednym z zadań dla organizacji pozarządowych w tych państwach jest pomaganie w tworzeniu równych warunków funkcjonowania dla różnych podmiotów politycznych i społecznych. Wreszcie, są także kraje określane jako „wschodzące demokracje”, tj. takie, w których przemiany demokratyczne trwają dłużej, niż powinny, i które mają problemy z egzekwowaniem prawa, walką z korupcją lub zapewnieniem pluralizmu politycznego. W takich wypadkach współpracujemy z lokalnymi działaczami i niezależnymi mediami walczącymi o rządy prawa, swobody polityczne, prawa człowieka oraz inne elementy systemu demokratycznego, których jakość pozostawia wiele do życzenia.
ŁP: Czy czekają państwo, aż organizacje z tych krajów zwrócą się do was o pomoc, czy też sami aktywnie poszukujecie potencjalnych partnerów do współpracy?
CG: I jedno, i drugie, ale zazwyczaj odpowiadamy na konkretne prośby – na naszą pracę istnieje ogromne zapotrzebowanie. Oczywiście, kiedy otwieramy instytuty w danym kraju, zaczynamy również szukać potencjalnych partnerów. Nie działamy jednak wyłącznie na własną rękę, ale staramy się odpowiadać na lokalne potrzeby. Należy pamiętać, że choć takie instytucje jak NED mogą dostarczyć różnego rodzaju wsparcia, ostatecznie odpowiedzialność za postęp demokracji muszą wziąć na siebie lokalni działacze. Naszym zadaniem jest wyłącznie ich wspieranie.
ŁP: Wymienił pan wiele rodzajów systemów politycznych: od surowej dyktatury w Korei Północnej, przez systemy półautorytarne funkcjonujące na przykład w Rosji i w Wenezueli, aż po te, które utknęły gdzieś na drodze do demokracji. Jakimi kryteriami posługujecie się, by ocenić, z jakim przypadkiem macie do czynienia?
CG: Nie istnieją jednoznaczne kryteria – nie kierujemy się ścisłymi wytycznymi naukowymi, ale raczej zdrowym rozsądkiem, biorąc przy tym pod uwagę wiele czynników. Czy media są niezależne, czy przetrzymuje się więźniów politycznych, czy istnieje wolność zgromadzeń, czy funkcjonują organizacje pozarządowe, jak dużą władzę ma rząd centralny – to przykłady pytań, jakie zadajemy sobie, analizując dany kraj. Oczywiście im bardziej dyktatorsko jest on rządzony, tym gorzej te wolności i prawa są chronione. Korzystamy także z badań „Freedom in the World” prowadzonych corocznie przez Freedom House. W tej analizie państwa są oceniane w dwóch wymiarach – praw politycznych i praw obywatelskich – w skali od 1 do 7, gdzie 1 oznacza najwyższy, a 7 najniższy zakres wolności. Kraje uzyskujące oceny od 1 do 2,5 uznaje się za wolne i demokratyczne, te ocenione pomiędzy 2,5 a 5 za „częściowo wolne”. Pozostałe to dyktatury, gdzie swobody są najbardziej ograniczone.
ŁP: Mówi się niekiedy, że miary stosowane przez Freedom House są wadliwe, ponieważ nie uwzględniają regionalnego zróżnicowania i przykładają zachodnie standardy oceny do krajów, które ze względów religijnych, społecznych i kulturowych muszą być rządzone w odmienny sposób.
CG: Moim zdaniem to argument najczęściej podnoszony przez autorytarnych przywódców, którzy za jego pomocą próbują legitymizować swoją władzę. Były premier Singapuru, Lee Kuan Yew, używał go do obrony „azjatyckich wartości”; Hugo Chávez argumentuje za jego pomocą na rzecz „demokracji boliwariańskiej”; przedstawiciele dyktatury islamskiej w Iranie wykorzystują go do wspierania „demokracji islamskiej”, Putin mówi o „demokracji sterowanej” itd. Myślę, że laureat Nagrody Nobla Amartya Sen miał rację, gdy powiedział, że nie powinniśmy pytać, czy dane społeczeństwa są wystarczająco dojrzałe do demokracji, ale raczej, jak dojrzewają poprzez demokrację, bo demokracja to proces, który sprzyja rozwojowi ludzi i uczy ich, jak rozwiązywać swoje problemy. Każdy kraj, każde społeczeństwo na świecie jest do tego zdolne – pytanie tylko, jakie kroki należy podjąć, aby ten stan osiągnąć. Oczywiście będą one zróżnicowane w zależności od punktu wyjścia – Korea Północna ma przed sobą dużo dłuższą drogę do demokracji niż Rosja czy Wenezuela, choć z drugiej strony sukces demokracji w Korei Południowej może radykalnie przyspieszyć demokratyzację północy, jeśli tylko ten kraj kiedykolwiek się otworzy.
ŁP: Przywołany przez pana Amartya Sen jest również autorem słynnego artykułu „Democracy as a Universal Value” opublikowanego w „Journal of Democracy” finansowanym przez NED. W tym artykule Sen argumentował na rzecz promocji demokracji na całym świecie i krytykował kulturowych relatywistów. Rozumiem, że podziela pan jego pogląd, iż demokracja to ustrój możliwy do wprowadzenia wszędzie.
CG: Demokracja to wartość uniwersalna i ludzie przez samo swoje człowieczeństwo mają prawo do niej dążyć. Choć poszczególne przypadki różnią się od siebie, każde społeczeństwo jest w stanie zmierzać do demokracji. Kiedy słyszy pan opinie przeciwne, powinien się pan zawsze dobrze przyjrzeć, kto jest ich autorem, bowiem zwykle są to osoby, którym zależy na tym, by niektóre kraje pozostały niedemokratyczne. Putin, Chávez, Ahmadineżad oraz ich poplecznicy – to tylko kilka przykładów.
ŁP: Wszyscy oni twierdzą jednak, że są liderami krajów demokratycznych. Jest to tylko rodzaj demokracji odmienny od zachodniego, lepiej dostosowany do warunków lokalnych.
CG: To, że nawet dyktatorzy i autokraci chcą uchodzić za demokratycznych przywódców, pokazuje jedynie siłę idei demokracji. Przyznam jednak, że podejrzliwie odnoszę się wszelkiego rodzaju „przymiotnikowych” wersji demokracji. Wolałbym nie mieć do czynienia z „demokracją islamską”, „demokracją sterowaną”, „demokracji boliwariańską” czy „demokracją socjalistyczną”, jak nazywają swój ustrój władze chińskie. NED walczy o demokrację per se. Wiąże się ona nierozerwalnie z pewnymi fundamentalnymi wartościami, takim jak prawa człowieka, rządy prawa, swoboda zrzeszania się i wypowiedzi, niezależne sądownictwo, wolne i uczciwe wybory. To stosunkowo jasne kryteria i wiadomo, kiedy są spełnione.
ŁP: Czy NED działa wyłącznie w krajach uznawanych za niedemokratyczne, czy też jesteście skłonni współpracować także z organizacjami, które twierdzą, iż walczą o poprawę jakości demokracji w kraju pozornie demokratycznym? Załóżmy, na przykład, że przedstawiciele ruchu Occupy Wall Street zgłosiliby się do was z prośbą o pomoc w naprawianiu amerykańskiej demokracji. Czy przyjęlibyście ich propozycję?
CG: Nie. Amerykański Kongres nie powołał nas po to, byśmy wykorzystywali fundusze publiczne na działalność w Stanach Zjednoczonych i innych krajach demokratycznych, ale wyłącznie w miejscach, gdzie demokracja nie funkcjonuje. Kiedy środki są ograniczone, należy wykorzystywać je tam, gdzie są rzeczywiście potrzebne. W kraju takim jak Stany Zjednoczone obywatele mogą rozwiązywać swoje problemy na drodze politycznej i nie potrzebują do tego naszej pomocy. NED powinien pomagać w budowaniu instytucji demokratycznych, by dać ludziom możliwość walki o swoje prawa. W momencie, gdy te instytucje istnieją i działają, nasze praca jest skończona. Czym innym jest okupowanie placu Tahrir w Egipcie, gdzie nie ma innego sposobu wywierania wpływu na władze, a czym innym okupowanie Wall Street w Stanach Zjednoczonych, gdzie można realizować swoje cele polityczne w sposób legalny. Jeśli naprawdę chcą naprawić istniejący system, amerykańscy demonstranci powinni wykorzystać w tym celu procesy demokratyczne. Oczywiście niekiedy pokojowe nieposłuszeństwo obywatelskie jest właściwą metodą. Protesty, które w latach 50. i 60. XX wieku doprowadziły w USA do zmiany niesprawiedliwych przepisów, m.in. pozwalających na segregację rasową i odmawiających czarnym Amerykanom w południowych stanach prawa głosu, oparte były na tej właśnie strategii. Nie przyniesie ona jednak pożytku, kiedy celem jest zmiana systemu ekonomicznego. W tym wypadku potrzebna jest organizacja, poparcie polityczne i spójny program zmian.
ŁP: Protestujący z ruchu Occupy Wall Street nie zgodziliby się z panem, twierdząc, że amerykański system polityczny jest skorumpowany do tego stopnia, iż nie daje równych szans na udział w życiu publicznym.
CG: Nie zgadzam się z tym. Mamy demokrację i należy docenić możliwości, jakie stwarza, i z nich korzystać. Podczas zimnej wojny był taki okres, kiedy niektórzy ludzie z pogardą mówili o amerykańskiej demokracji, twierdząc, że wyższą formę ustroju demokratycznego można znaleźć w Związku Radzieckim. Ostatecznie stało się jasne, że nie była to wcale wyższa forma demokracji, ale po prostu totalitaryzm. Dlatego nie powinno się lekceważyć „burżuazyjnych” procesów demokratycznych, jakie mamy do dyspozycji, lecz wykorzystywać je do wzmocnienia demokracji i poprawy jej jakości.
ŁP: Powiedział pan, że NED pracuje wyłącznie poza granicami USA w krajach uważanych za niedemokratyczne. Problem polega na tym, że Wasze działania są czasami uznawane nie za promocję demokracji, ale raczej za nieuprawnioną ingerencję w politykę innych państw. Często wspieracie niewielkie grupy dysydentów, podczas gdy większość może być w pełni zadowolona z niedemokratycznego ustroju, w jakim żyje.
CG: Ma pan rację, dysydenci zazwyczaj nie cieszą się masowym poparciem społecznym. Czy Andriej Sacharow reprezentował całą populację ZSRR? Prawdopodobnie nie. Czy wspieranie go i innych działaczy antykomunistycznych było błędem? Nie sądzę. Zanim zdecydujemy się komuś pomóc, zawsze zadajemy sobie następujące pytanie: czy ci ludzie naprawdę walczą o demokratyczne prawa. Jeśli tak, to zasługują na wsparcie organizacji takich jak nasza. Nie ingerujemy w niczyje wybory, nie popieramy tej lub innej partii, lecz po prostu pomagamy tym, którzy dążą do stworzenia sprawiedliwych warunków konkurencji politycznej, tak by wola ludu mogła być poznana i realizowana. Jest różnica pomiędzy dążeniem do wprowadzenia demokratycznych procesów politycznych a ingerowaniem w wyniki tych procesów. Mam nadzieję, że pan to rozumie.
ŁP: Rozumiem, ale jak pan wie, National Endowment for Democracy jest czasem uznawany za instrument amerykańskiej polityki zagranicznej, a nie neutralną organizację zajmującą się promocją demokracji.
CG: Chociaż NED został utworzony na drodze decyzji Kongresu podpisanej przez prezydenta w 1983 r., od samego początku przyznano nam status organizacji niezależnej i prywatnej. Nie jesteśmy częścią amerykańskiej administracji i Departament Stanu nie ma na nasze działania żadnego wpływu. Wierzę, że ludzie na całym świecie, z którymi współpracujemy, wiedzą, że stanowimy podmiot odrębny od amerykańskiego rządu i nie realizujemy jego poleceń. Jesteśmy organizacją prywatną wykorzystującą środki publiczne do promowania wartości demokratycznych.
ŁP: Czy istnieją jakieś specjalne metody, dzięki którym podtrzymujecie swoją niezależność?
CG: Niezależność jest wpisana w nasz status. Wszystkie decyzje dotyczące przyznawanych grantów oraz programów, w jakich uczestniczymy, są podejmowane przez niezależną i apolityczną radę nadzorczą złożoną z wybitnych członków. Nie są oni nominowani przez władze państwowe, które tym samym nie mają żadnego wpływu na wybór wspieranych przez nas przedsięwzięć. Decyzję zawsze podejmuje rada, co jest zgodne z pierwotnym życzeniem Kongresu. Dlatego mimo że granty, jakie przyznajemy, i programy, w jakie jesteśmy zaangażowani – na przykład globalna sieć aktywistów Wolrd Movement for Democracy – są finansowane z przyznawanej corocznie dotacji Kongresu, zarządza nami niezależny organ. Nasza działalność jest również w pełni transparentna – podlegamy ustawie o swobodnym dostępie do informacji (Freedom of Information Act) – a więc jakiekolwiek potencjalne nieprawidłowości mogłyby zostać natychmiast wykryte. Niezależność i apolityczność charakteryzujące NED są niezbędne dla efektywności naszych działań. Aby móc konsekwentnie pracować na rzecz propagowania demokracji, nie możemy być podporządkowani doraźnym celom politycznym kolejnych rządów.
ŁP: Czy jednak, czysto hipotetycznie, Kongres USA mógłby zamknąć National Endowment for Democracy, jeśli nie spodobałaby mu się prowadzona przez was polityka?
CG: Nie tyle zamknąć, co odmówić przyznania środków. Jako prywatna instytucja możemy przyjmować pieniądze z innych źródeł, np. od indywidualnych darczyńców, ale tworząc NED, Kongres chciał, byśmy we wspieraniu demokratycznych organizacji na całym świecie korzystali z funduszy publicznych. To wyraz poparcia Stanów Zjednoczonych dla wartości demokratycznych. Oczywiście Kongres zawsze może zmienić zdanie, ale przez ostatnie ćwierć wieku był chyba zadowolony z naszej działalności. Moim zdaniem NED wykonuje swoją pracę uczciwie, zgodnie z ustawą, która powołała nas do życia.
* Carl Gershman, amerykański intelektualista i działacz demokratyczny; w latach 1981-1983 Starszy Doradca Przedstawiciela USA przy Organizacji Narodów Zjednoczonych, od 1984 r. prezes National Endowment for Democracy.
** Łukasz Pawłowski, doktorant w Instytucie Socjologii Uniwersytetu Warszawskiego; visiting scholar na Wydziale Nauk Politycznych, Indiana University; członek redakcji „Kultury Liberalnej”.
E-mail: [email protected]
Kultura Liberalna nr 155 (52/2011) z 27 grudnia 2011 r.