Magdalena M. Baran

Druga strona medalu

Gdy prawie rok temu Słowacy z tak bliskiego mi z Prešova po raz kolejny decydowali się na wzniesienie muru odgradzającego miasto od zamieszkiwanej głównie przez Romów dzielnicę Stara Tehelnia wszyscy uderzaliśmy na alarm. Grzmiały organizacje unijne, grzmiało Amnesty International, grzmieliśmy w końcu i my, publicyści. Trudno bowiem wyobrazić sobie, aby w cywilizowanej Europie XXI wieku tworzyć getta, mnożyć segregację rasową, odcinać jednych obywateli od drugich piętnując ich inność. Zgoda. Jednak ostatnia wyprawa do Prešova nader mocno dała mi odczuć skalę problemu, z którym borykają się mieszkańcy i władze miasta. Okazuje się bowiem, że mimo starań organizacji humanitarnych, mimo pomocy miasta, a nawet działań, określanych często mianem „pozytywnej dyskryminacji”, sytuacja pozostaje (delikatnie rzecz ujmując) skomplikowana. A racja nie może być sztywno przypisywana tylko jednej ze stron.

Prešov to przecudne miasto. Trochę senne, trochę może zapomniane, osadzone w ubogim finansowo, ale bogatym pod względem historycznym regionie Słowacji. Zabytki, ciekawe trasy turystyczne, spokojnie żyjący, życzliwi ludzie. Miasto otwarte, od dawna słynące ze swego ekumenizmu. Dość powiedzieć, że rzymsko-katolicki kościół św. Mikołaja sąsiaduje z niemal przytulonym do niego ewangelicko-augsburskim kościołem Świętej Trójcy. Są też świątynie grekokatolicka i prawosławna, dalej meczet i synagoga (jako jedyna stanowiąca dziś muzeum). Prešovski uniwersytet ma nawet dwa wydziały teologiczne (prawosławny i grekokatolicki), a mieszkający tu ludzie powtarzają często, iż z dziada pradziada różnowiercy żenią się tu między sobą, córki matek, a synowie ojców przyjmując religię. Trudno więc odmówić mieszkańcom miasta otwartości, trudno doszukiwać się u nich braku tolerancji czy tendencji do wyolbrzymiania zagrożeń płynących z inności. Skąd zatem ta „niechęć” w stosunku do Romów?

Spacerując niedawno po Prešovie nie chciałam doszukiwać się jej źródeł. To miał być miły dzień w zaprzyjaźnionym mieście, zaglądnięcie do starych kątów w przerwie naukowej konferencji. Czas nienajszczęśliwszy – srogi mróz, solidne opady śniegu (te same, które następnego dnia sparaliżowały ruch u obu naszych południowych sąsiadów), potęgujący odczuwanie zimna wiatr. Ale nic to. Na początek zaglądnęłam do św. Mikołaja. Spokojnie przykleiłam oko do obiektywu aparatu, a tu ktoś ciągnie mnie za pasek torebki. „Dajcie drobne pieniądze” słyszę od niewiele starszego ode mnie Roma. Obok dwóch innych dosiadło się do starszego małżeństwa podziwiającego kościół. Nie odpuszczą im. Tkwili po obu stronach ławki tak długo, aż zadowolili się papierową pięcioeurówką. „Mój” nie jest aż tak nachalny, a może po prostu ja jestem wystarczająco niemiła i stanowcza, a na dodatek mówię po słowacku. Kilka chwil później odwiedzam znajdujące się w piwnicach ratusza Muzeum Wina. Dwóch nowych Romów czeka przy drzwiach. Jeden około pięćdziesiątki, drugi wygląda na nastolatka. Wchodzą za mną, nagabują o pieniądze, nagabują by kupić im karton wina. Przepędza ich właściciel z psem, klnąc przy tym pod nosem. Bardzo mnie później przeprasza, daje rabat i opowiada, że coraz trudniej poradzić sobie z tą plagą. Bo przecież wszyscy ich bronią. Tymczasem ja schodząc do muzealnych piwnic z dwoma obwiesiami za plecami czułam się naprawę zagrożona. Czułabym się tak niezależnie od etnicznej przynależności obu, czyhających w ciemnym korytarzu mężczyzn. Podobna sytuacja ma miejsce, gdy zbliżam się do galerii sztuki, gdy wchodzę do sklepu, gdy kupuję pocztówki. Za każdym razem podchodzi do mnie ktoś inny. To samo przytrafia się wielu turystom. Środek miasta, biały dzień. Nie wchodzą tylko do centrum informacji turystycznej, czekają w pewnym oddaleniu od drzwi. I bez tego zdają się bezbłędnie rozpoznawać turystów.

Sami mieszkańcy też nie czują się w pełni bezpiecznie. Jednak o swoich kłopotach nie opowiadają zbyt chętnie, nie chcąc być posądzonymi o nietolerancję czy dyskryminację. A jednak na osiedle opodal osady Romów wysyła się znacznie więcej policyjnych patroli. Statystyki są nieubłagane. W tle tytuł Europejskiej Stolicy Kultury, który w przyszłym roku nosić będą pobliskie Košice. W tle szansa rozwoju i promocji dla tego najbiedniejszego regionu kraju. Pytanie tylko na ile te „romskie historie” – widziane i czytane z perspektywy obu zainteresowanych stron – wpłyną na realne szanse prešovskiego i košickiego kraju, by (zasłużenie) stać się turystycznym odkryciem młodszej części Unii. Pytanie czy ktoś zwróci uwagę na drugą stronę tej słowackiej historii. A idąc dalej, warto zastanowić się też jaki wpływ na wynik nadchodzących wyborów będzie miała, stanowiąca około 10% obywateli Słowacji, społeczność romska.

 * Magdalena M. Baran, publicystka „Kultury Liberalnej”. Przygotowuje rozprawę doktorską z filozofii polityki.

 „Kultura Liberalna” nr 164 (9/2012) z 28 lutego