Paweł Majewski

Fragmentowanie i kwilenie

W czasach, gdy tradycja klasyczna przestawała być oczywistym wzorcem tożsamości kulturowej, można było poddać ją albo destrukcji, albo fragmentacji. Miciński wybrał drugą możliwość.

W pół drogi między „Ateneum” Schlegla a raptularzami i repertoriami postmoderny pojawił się Bolesław Miciński, który podjął trud fragmentacji dziedzictwa kulturowego po to, by je ocalić.

Trudno dziś rozstrzygnąć, czy gdyby żył dłużej, przeszedłby od układania mozaik do budowy systemów. Sądząc po jego podszytej ironią admiracji dla Victora Cousina, chyba nie. Miciński dostrzegł w metodzie eklektycznej szansę, której znaczenie doceniono dopiero sporo lat później. Wyprzedził swój czas, wykorzystując dorobek poprzedników. Czy można lepiej spełnić zadanie humanisty?

Fragmentacja tradycji klasycznych, której obrazem jest jego najbardziej znany esej „Podróże do piekieł”, była dla Micińskiego sposobem ich odświeżenia w czasach, gdy przestawały być samooczywistym i samopotwierdzającym się wzorcem tożsamości kulturowej, a bywało, że i osobowej wykształconych Europejczyków. Nietzsche rozpoczął destrukcję, Freud ją kontynuował, Wielka Wojna dokonała reszty. Miciński, który dostrzegał ten niszczący proces lepiej niż większość jego kolegów w intelektualnym światku ostatnich lat II Rzeczypospolitej, nie chciał popadać w katastrofizm Witkacego i Zdziechowskiego, nie chciał kontynuować samej destrukcji. Dlatego wybrał fragmentację – zabieg delikatny, wymagający precyzji, intymny niemal. A również niezbyt nośny jako przekaźnik idei, zwłaszcza w świecie, w którym zaczęły się rozprzestrzeniać mass media.

Należał do jednego z ostatnich pokoleń, w których utrzymywała się naturalna wiara w naturalny humanizm, humanizm bezprzymiotnikowy, taki, który nie wynika z emigracji Bizantyńczyków do Europy w XIV wieku ani ze wzrostu znaczenia niemieckiego mieszczaństwa po Rewolucji Francuskiej, lecz z istoty ludzkiego bytowania. Dziś możemy mu zazdrościć tej wiary. Autorów powtarzających zaklęcia o nieśmiertelnym dorobku Hellenów spotyka się i dziś – lecz tylko w słabo promieniujących niszach. Dla Micińskiego system wartości humanistycznych miał jeszcze ocalić świat. Ten autor we własnym przekonaniu uprawiał żywą kulturę.

Jednak w latach 30. – mimo że nie było wtedy metanarracji, ironii ani dyskursu, a matka-struktura dopiero dochodziła do wieku sprawnego – czysty niewinny humanizm, jaki reprezentowali stary Zieliński i Sinko, nie sprawdzał się w pełni nawet w postaci fragmentarycznej, a przynajmniej nie sprawdzał się dla umysłowości formatu Micińskiego. Dlatego w „Podróżach do piekieł” obok Homera, Hioba i Ojców Kościoła znajdziemy też Robinsona Cruzoe. A warto pamiętać, że przed „Narodzinami powieści” Iana Watta ten utwór Daniela Defoe na rynku akademickiego literaturoznawstwa miał rating śmieciowy – zajmowanie się nim mogło spowodować w najlepszym razie uniesienie brwi u kolegów. Ba, znajdziemy też Karola Maya, którego postawienie obok Homera było wtedy właściwie bluźnierstwem. W opinii współczesnych te gesty interpretacyjne Micińskiego były ekstrawagancjami zdolnego młodzieńca. My widzimy w nich raczej próbę wzbogacenia czystego – i fragmentowanego – humanizmu domieszką „kultury masowej”. W umyśle Micińskiego te obiegi kulturowe były ze sobą o tyle spokrewnione, że i u Homera, i u Karola Maya dochodziły do głosu archetypowe obrazy kondycji ludzkiej – co oznaczało, że ze wszystkich na równi (no, niemal na równi) można było czerpać pociechę i przykład, czyli zachowywać się zgodnie z podstawową zasadą każdego europejskiego humanizmu, która głosi „jesteś swoją przeszłością, twoim lustrem jest tekst”.

„Popkulturowy” składnik humanistycznej mozaiki Micińskiego jest zresztą jeszcze jednym elementem jego myślenia, który sytuuje go w pobliżu autorów późniejszych o dziesiątki lat. Podobne nastawienie znajdziemy potem chyba dopiero u Umberta Eco, w jego studiach o archetypach nadczłowieka w kulturze masowej.

Czytanie Micińskiego, który pisał stylem abiturienta elitarnego liceum klasycznego, jest dziś zajęciem szlachetnym i przygnębiającym. Nie zadajemy jego pytań – albo zadajemy je coraz rzadziej; nie wierzymy, że można dotrzeć do istoty procesu kulturowego; sądzimy, że to, co dla niego było cultura culturans, jest raczej cultura culturata. Pytamy o konstrukty, o przedsądy, o mechanizmy tworzenia wartości, nie o wartości same. W starciu z tubalnymi głosami Nietzschego i Freuda kwilący – mimo potężnej postury – Miciński nie miał szans. Jego śmierć przenika jego pisma może silniej niż zgony Szymanowskiego, Czechowicza czy nawet Witkacego oddziałują na ich dorobek.

Książki:

Bolesław Miciński, „Pisma zebrane, Tom 1: Podróże do piekieł. Eseje; Tom 2: Treść i forma. Artykuły i recenzje”, opracował i notami opatrzył Paweł Kądziela, Biblioteka „Więzi” Warszawa 2011.

* Paweł Majewski, adiunkt w Instytucie Kultury Polskiej Uniwersytetu Warszawskiego.

„Kultura Liberalna” nr 168 (13/2012) z 27 marca 2012 r.