Nie demokratyzujcie Rosji. Zrobimy to sami
Lilia Szewcowa, analityk w Moscow Carnegie Center i Carnegie Endowment for International Peace, o rosyjskiej polityce, opozycji demokratycznej i o tym, dlaczego Putin może być lepszy od Miedwiediewa
Łukasz Pawłowski: Dlaczego mimo masowych protestów Władimir Putin po raz trzeci został prezydentem?
Lilia Szewcowa: Ponieważ fala protestów była zbyt słaba, nie było to prawdziwe tsunami. Ruch protestacyjny nie miał ani jasno zdefiniowanych liderów, ani konkretnego planu. Nie był wystarczająco silny, by zmusić kremlowskich polityków do choćby rozważenia jakiejś poważnej zmiany. Niemniej jednak protesty były dla nich szokiem, bo pokazały, że społeczeństwo się obudziło, choć szczęśliwie z perspektywy Kremla nie stanowi jeszcze poważnego zagrożenia.
W Rosji istnieją liczne partie opozycyjne i organizacje pozarządowe występujące przeciwko władzy w obronie wartości demokratycznych. Niektóre działają od wielu lat i teraz, kiedy nadarzyła się wspaniała okazja do osiągnięcia przynajmniej niektórych celów, swojej szansy nie wykorzystały. Wszystkie one od dawna starały się wyprowadzić rosyjskie społeczeństwo na ulice, a kiedy wreszcie to się udało wydawały się całkowicie zaskoczone.
Zaskoczeni byli wszyscy, może z wyjątkiem niektórych ludzi, którzy – tak jak ja – od lat powtarzali sobie „to przyjdzie, to przyjdzie, ta bańka pęknie”. Ale nawet my nie byliśmy pewni, kiedy to nastąpi. Liczba osób, które wyszły na ulice była swego rodzaju objawieniem. Nawet narzędzia socjologiczne nie były w stanie wykazać, co dzieje się pod powierzchnią społeczeństwa. Najbardziej szanowany instytut badawczy, Centrum Levada – najlepszy w Rosji, a może nawet w Europie – przed wyborami parlamentarnymi w grudniu szacował, że prokremlowska partia Jedna Rosja otrzyma około 55 procent głosów. Okazało się, że głosowało na nią oficjalnie 45 procent wyborców, tak naprawdę jednak mniej niż 35 procent. Nic zatem dziwnego, że dla wielu zwykłych Rosjan, a nawet dla działaczy opozycji to, co stało się po wyborach parlamentarnych było zaskoczeniem.
Dlaczego jednak opozycja zawiodła w godzinie próby, chociaż w Rosji działa tak wiele przeciwnych władzy ruchów, grup i partii? Dlaczego nie udało im się zjednoczyć, stworzyć wspólnej platformy komunikacyjnej i zwrócić się do społeczeństwa z jasnym przekazem?
Z kilku powodów. Po pierwsze, opozycja jest bardzo rozdrobniona, a władza to rozdrobnienie wspiera, ponieważ leży w jej interesie. Po drugie zbyt wielu opozycjonistów to ludzie wywodzący się z lat 90., którym z tego powodu brakuje wiarygodności. Rosjanie są zmęczeni tamtym okresem i nie chcą do niego wracać. Po trzecie, nie można powiedzieć, by ruchy opozycyjne nie były w ogóle nieprzygotowane na zmiany. Przygotowywały się jednak na długotrwałą walkę prowadzoną środkami prawnymi, nie były zaś gotowe na masowe wystąpienia uliczne. Tymczasem ta druga sytuacja wymaga zastosowania zupełnie innych taktyk, politycznych.
Czy chce Pani powiedzieć, że rosyjska opozycja nie jest ruchem politycznym?
Wiele postulatów zgłaszanych w czasie grudniowych protestów miało charakter moralny i etyczny – nawoływały do nienaruszania godności ludzkiej, do wzajemnego szacunku. To w istocie postulaty normatywne, a nie polityczne. Tymczasem ruch opozycyjny musi zostać upolityczniony, zaś ludzie, którzy działają w opozycji, muszą zrozumieć, że polityzacja wymaga nieustannej i często bardzo żmudnej pracy. Działalność nie może się ograniczać wyłącznie do organizacji karnawałów i happeningów. To nie może być ruch hipsterski czy zajmujący się zwoływaniem flashmobów. Opozycja nie powinna także pokładać nadmiernej wiary w internet i media społeczne. To są jedynie narzędzia, które mogą pomóc w wyprowadzeniu ludzi na ulicę, ale mogą również ludzi atomizować. Wielu uczestników grudniowych demonstracji przyszło tam zaproszonych przez Facebooka czy Twittera, ale kiedy już dotarli na Prospekt Sacharowa i zobaczyli wokół siebie tak wielu różnych ludzi zaczęli zadawać sobie pytanie: „Co tak naprawdę nas łączy?” Niektórzy z nich przyszli tam jedynie w proteście przeciwko Putinowi i gdyby opuścił Kreml, byliby usatysfakcjonowani, inni chcieliby poprawić swoją pozycję w ramach istniejącego systemu, ale bez jego zmiany i bez przeprowadzania rewolucji, jeszcze inni chcieliby wreszcie zmienić cały system. Zadaniem politycznej opozycji jest znaleźć płaszczyznę dla zjednoczenia i konsolidacji tych różnych grup. Moim zdaniem ruch protestacyjny nie może opierać się wyłącznie na sprzeciwie wobec istniejącego reżimu, ale potrzebuje elementu konstruktywnego, projektu reformy konstytucyjnej i politycznej. Musimy sobie zdać sprawę, że nie walczymy tylko przeciwko Putinowi. Głównym problemem nie jest ta czy inna postać na Kremlu, ale panujące w rosyjskiej polityce reguły gry – przede wszystkim personalizacja władzy i jej bliskie związki z wielkim przemysłem.
Czy opozycja w końcu odniesie sukces?
Jestem przekonana, że to nie koniec protestów. Pierwsza fala opadła, ale będą kolejne, choć nie trudno powiedzieć, jaki będzie skutek tych przypływów i odpływów. Jak często będzie do nich dochodzić? Czy opozycji w Moskwie i Sankt Petersburgu uda się zjednoczyć ludzi na gruncie szeroko rozumianych liberalnych i demokratycznych wartości, a nie wyłącznie wezwań do poszanowania ludzkiej godności, praworządności i konkurencji politycznej?
Wiele zależy również od tego, czy opozycji uda się dotrzeć do rosyjskiej prowincji, do ludzi mieszkających poza dwoma największymi miastami kraju. W byłych radzieckich miastach przemysłowych mieszka 45–48 milionów Rosjan. Oni również nie są zadowoleni z obecnej władzy, ale do zamanifestowania niezadowolenia mogą ich skłonić całkiem inne powody. Ludzie, którzy wyszli na ulice w Moskwie zrobili to wysuwając postulaty etyczne i do pewnego stopnia polityczne. Dla mieszkańców postsowieckich miast przemysłowych być może ważniejsze są kwestie społeczne i ekonomiczne. Kłopot polega jednak na tym, że rozwiązania tych problemów mogą oni szukać w osobie nowego „zbawiciela”, czyli przywódcy, który obieca, że upora się ze wszystkimi ich niedolami, podobnie jak to już wcześniej obiecywali Jelcyn i Putin. W wypadku zwycięstwa taka osoba zajmie po prostu miejsce Putina, zachowując jednocześnie wszystkie patologie rosyjskiego systemu politycznego. Najważniejsze obecnie pytanie brzmi zatem: jak połączyć te wszystkie prądy społeczne, jak znaleźć jakiś wspólny mianownik i jak jednocześnie dotrzeć do ludzi domagających się zmian moralnych, politycznych i społeczno-ekonomicznych, jak nie zostawić „drugiej” Rosji z tyłu.
Czy sytuacja protestujących nie byłaby korzystniejsza, gdyby Dmitrij Miedwiediew pozostał na stanowisku prezydenta? Jego postawa wobec opozycji wydawała się być nieco bardziej otwarta niż postawa Putina.
Paradoksalnie uważam, że to powrót Putina jest dla opozycji korzystniejszy. Druga kadencja Miedwiediewa tylko podtrzymywałaby u części Rosjan nadzieje, że ten człowiek może coś zmienić, że może w końcu stanie się reformatorem, na którego czekali. Powrót Putina daje nam znacznie jaśniejszy obraz, a lepiej jest mieć pewność, niż łudzić się, że propozycje zmian mogą kiedykolwiek wyjść ze strony Kremla. W ciągu ostatnich czterech lat Miedwiediew udowodnił, że jest „panem Nikim”. Nigdy nie dotrzymywał składanych obietnic i właściwie już teraz jego prezydentura przypomina okres rządów Breżniewa, również charakteryzujący się ogromnym rozdźwiękiem między deklaracjami a faktycznymi czynami. Polityka Breżniewa tak naprawdę pomogła rosyjskiemu społeczeństwu dostrzec patologie systemu sowieckiego. Może więc fakt, że Miedwiediew obiecał tak dużo, a nigdy niczego nie zrealizował ostatecznie okaże się jego jedyną pozytywną spuścizną, ponieważ pokaże wykształconym Rosjanom, że prawdziwa zmiana nie może przyjść z góry.
A co się obecnie stanie z Miedwiediewem?
A kogo to obchodzi?! Podobno ma obiecane stanowisko premiera, więc zostanie premierem, ale nikt nie będzie zwracał na niego uwagi, bo nikt go nie szanuje.
Ale przecież był przez cztery lata prezydentem, nie można o tym po prostu zapomnieć. W jaki sposób władze oficjalnie odniosą się do tego okresu? Trzeba przecież wyjaśnić ludziom, dlaczego Putin wrócił? Czy dlatego, że Miedwiediew był tak złym prezydentem, że Putin musiał interweniować?
Tak o prezydenturze Miedwiediewa na pewno nie będzie się mówić. Minione cztery lata wejdą do historii Rosji jako czas tandemu Putin-Miedwiediew, tandemu, który w rzeczywistości przyniósł reżimowi wymierne korzyści. Po pierwsze, stworzył Putinowi możliwość powrotu na Kreml. Po drugie, osiągnął inny cel, bardzo ważny, uwiedzenia państw zachodnich – głównie Stanów Zjednoczonych – przekonania ich, że reset w stosunkach z Rosją jest możliwy. Zdaje Pan sobie sprawę, że dla wielu ludzi na Zachodzie Miedwiediew był nową kartą rosyjskiej historii. A zatem z tego punktu widzenia tandem wypełnił pewne pozytywne cele dla reżimu. Pomógł mu przetrwać. Ale teraz, gdy zbliżamy się do końca tego okresu, widzimy, że miał także pewne wady. Doprowadził do podważenia majestatu władzy prezydenckiej i jej „odczarowania”. Miedwiediew znacząco przyczynił się do desakralizacji prezydentury.
Zwłaszcza po podsłuchanej rozmowie z Barackiem Obamą, kiedy na zakończenie powiedział, że wszystko powtórzy Putinowi, stało się jasne, że pełni wyłącznie rolę oficera łącznikowego i nie ma żadnych uprawnień decyzyjnych. Patrząc z tej perspektywy, jaki wpływ będzie miał powrót starego/nowego prezydenta na rosyjską politykę zagraniczną?
Paradygmat rosyjskiej polityki zagranicznej nie zmieni się, ponieważ nie zmienił się system. Polityka zagraniczna jest przedłużeniem polityki wewnętrznej. Tak więc jeśli lider jest ten sam, jeśli system jest ten sam, jeśli władza jest ta sama, to jakim cudem miałaby się radykalnie zmienić polityka zagraniczna? A zatem Putin będzie kierował się w polityce zagranicznej tym samym paradygmatem, opartym na dwóch filarach. Pierwszy z nich to pragmatyzm. Putin rozumie, że Rosja jest zależna od eksportu swoich towarów na Zachód, a byt rosyjskiej „klasy rentierskiej” zależy od cen ropy naftowej i gazu. Co więcej związki rosyjskich elit z Zachodem są bardzo bliskie. Swoje dzieci posyłają do londyńskich szkół, mają konta w bankach zachodnich, mieszkają na Zachodzie, a zatem zależy im na swobodnym dostępie do tych państw. To dlatego Rosja nigdy nie stanie się krajem całkowicie zamkniętym. Z drugiej strony musimy pamiętać, że społeczeństwo rosyjskie zaczęło się buntować i Putin potrzebuje środków do jego kontroli. Postara się je zdobyć poprzez prowadzenie antyzachodnich kampanii, ciągłe poszukiwanie wrogów wewnętrznych i zewnętrznych oraz przez przyjmowanie postawy antyamerykańskiej. Ostatecznie będzie zatem zmuszony do prowadzenia bardzo subtelnej gry, na forum międzynarodowym odgrywając rolę pragmatyka i solidnego partnera biznesowego, natomiast wewnątrz kraju rozbudzając nastroje antyzachodnie. Do niedawna taka jazda w przeciwnych kierunkach wychodziła mu bardzo dobrze, ale mam przeczucie, że w najbliższej przyszłości stanie się dla niego zbyt trudna. W rosyjskiej polityce zagranicznej pojawi się znacznie więcej elementów antyzachodnich i antyamerykańskich. Nie mając środków do rozwiązywania wewnętrznych problemów Putin będzie ferował oskarżenia pod adresem rzekomych wrogów, aby odwrócić uwagę opinii publicznej od innych problemów. Tak więc polityka zagraniczna będzie znacznie bardziej, powiedzmy… asertywna niż kiedyś.
Czy jest coś, co Zachód może zrobić, aby zapobiec takiemu rozwojowi wypadków? Czy uważa Pani, że zwiększenie międzynarodowej pomocy dla rosyjskiej opozycji demokratycznej to dobry pomysł? Z jednej strony może to pomóc wielu organizacjom i instytucjom pozarządowym, z drugiej jednak może wywołać ostrą reakcję władz, które zaczną przedstawiać Rosję jako twierdzę oblężoną przez Zachód.
To bardzo skomplikowana kwestia, na którą nie ma jednoznacznej odpowiedzi. Nie jestem pewna, czy moja opinia na ten temat jest szczególnie popularna nawet wśród innych rosyjskich liberałów. Uważam, że dawny model promocji demokracji, który sprawdził się podczas trzeciej fali demokratyzacji jest już przestarzały i przestał być skuteczny. Wówczas zachodnie fundacje i rządy starały się pomóc w promowaniu demokratycznych norm i reguł gry zarówno w społeczeństwach przechodzących w kierunku demokracji, jak również w społeczeństwach autorytarnych. Nakłaniano na przykład ludzi do budowania partii, przekonywano o znaczeniu parlamentu, demokratycznych wyborów, wolnych mediów itd. Moim zdaniem społeczeństwo rosyjskie nie potrzebuje tego rodzaju pomocy. Zachodnie pieniądze płynące do Rosji w celu wspierania różnych prodemokratycznych inicjatyw i organizacji mogą przynieść skutek odwrotny od zamierzonego, ponieważ – jak Pan powiedział – władze zawsze mogą przedstawić odbiorców takiej pomocy jako swego rodzaju „piątą kolumnę” i w ten sposób zdyskredytować propozycje przemian demokratycznych. To prawda, że mamy różne grupy i organizacje, które nie mając środków finansowych funkcjonują wyłącznie dzięki funduszom zagranicznym. To dobrzy ludzie, którzy wykonują dobrą robotę: bronią obywateli przed władzą, zwracają uwagę na naruszenia praw człowieka itp. Jeśli Zachód odetnie swoje wsparcie finansowe dla tych grup, upadną, więc pewien stopień pomocy zewnętrznej jest zdecydowanie potrzebny. Zachodnie rządy nie powinny jednak robić nic więcej. Wydaje mi się, że społeczeństwo rosyjskie już wie, czym jest demokracja, na czym polega budowanie partii, czym jest niezależny parlament, czym wolne media. Moim zdaniem musimy więc polegać na własnych zasobach i tworzyć własne ruchy.
Czy jednak Zachód może w tym Rosjanom jakoś pomóc?
Oczywiście, może zrobić przynajmniej trzy rzeczy. Po pierwsze, pomogłoby nam, gdyby kraje zachodnie same stosowały się do swoich własnych norm. Obecnie Zachód nie stanowi już dla Rosjan systemowej alternatywy, głównie ze względu na swoją hipokryzję. Po drugie, zachodni przywódcy kontaktując się ze swymi rosyjskimi partnerami powinni przypominać im, że Rosja należy do Rady Europy, że podpisała różne deklaracje i obiecała przestrzegać reguł gry zapisanych w deklaracji praw człowieka. Przynależność do Rady Europy oznacza, że decyzje z zakresu rosyjskiej polityki wewnętrznej nie zależą wyłącznie od rosyjskich polityków, że Zachód może krytykować Rosję. Po trzecie, państwa zachodnie mogą znacząco wpłynąć na to, co dzieje się w Rosji wpływając na rosyjskie elity polityczne i biznesowe mieszkające i pracujące na ich terytorium. Gdyby zachodnie rządy starały się przekonać tych ludzi, że ich możliwości życiowe w tych krajach zależą od tego, jak zachowują się w Rosji, byłoby to dla rosyjskiej opozycji demokratycznej bardzo pomocne. Niestety władze państw zachodnich chętnie wysyłają pieniądze do Rosji w celu wspierania obrońców praw człowieka, ale nie potrafią zrobić nic, by wpłynąć na członków rosyjskiej elity politycznej u siebie.
Ale Pani również pracuje dla międzynarodowego think-tanku, niezależnego, ale jak przeczytałem na jego oficjalnej stronie internetowej „promującego zaangażowanie Stanów Zjednoczonych na arenie międzynarodowej”. Czy to jakoś wpływa na Pani pracę?
Tak, pracuję w Carnegie Moscow Center, który jest związany z Carnegie Endowment, ale pracuję także z wieloma innymi instytucjami: jestem współpracownikiem Chatham House, członkiem Globalnej Sieci Rad Światowego Forum Ekonomicznego (i założycielem Globalnej Rady dla Przyszłości Rosji), a nawet badaczem w Instytucie Gospodarki Rosyjskiej Akademii Nauk. Przyjmuję, że wszystkie te instytucje pozwolą mi na pełną swobodę wypowiedzi. Moi koledzy z Carnegie mogą mieć inne poglądy na temat Rosji i reszty świata. Niektórzy z nich bronią resetu w relacjach rosyjsko-amerykańskich, ja jestem jego nieprzejednanym krytykiem. Nigdy nie doświadczyłam żadnej presji ze strony żadnej z tych instytucji, w tym Carnegie Endowment. Centrum Carnegie w Moskwie ma swój własny status i prowadzi własną politykę. Organizacja jest finansowana przez wiele zachodnich fundacji (nie tylko Carnegie) i przyjmuje środki wyłącznie, jeśli ma zagwarantowaną swobodę w ich zagospodarowaniu dla celów promocji demokracji. Fakt, że szanuje się naszą niezależność pozwala nam być częścią tej sieci. Ja sama mogę być krytyczna wobec administracji Obamy (tak jak byłam krytyczna wobec Busha) i jego polityki wobec Rosji. Mój osobisty cel to transformacja Rosji. Czasem jest on zbieżny z interesami państw zachodnich, a czasem nie.
Czy radykalna zmiana w rosyjskim systemie politycznym może dojść do skutku jedynie dzięki naciskom ze strony oddolnego ruchu społecznego, czy warunkiem powodzenia jest również przynajmniej milcząca zgoda elit? Jeśli tak, to jakie elity mogą jako pierwsze zniechęcić się do Putina – wojskowe, gospodarcze, polityczne, a może religijne?
W ciągu ostatnich niemal 20 lat przekonaliśmy się, że prawdziwa przemiana rosyjskiego systemu może nastąpić tylko pod presją społeczeństwa, czyli masowego ruchu społecznego i politycznego, podobnie jak w przypadku transformacji systemów komunistycznych, które miały miejsce w Europie Środkowej i Wschodniej. Każda odgórna zmiana rosyjskiego systemu może albo przedłużyć jego żywotność albo (paradoksalnie) doprowadzić do jego upadku. W tym drugim przypadku nie będzie to jednak spokojny, cywilizowany proces transformacji, ale raczej gwałtowne załamanie. Dlatego tak potrzebny jest nam zorganizowany ruch społeczny i oddolna presja.
Niemniej jednak pokojowa transformacja będzie zależeć również od tego, czy elita ulegnie fragmentacji, skutkiem czego pojawi się stronnictwo pragmatyków zainteresowanych wejściem w dialog z opozycją antysystemową. Mam nadzieję, że tak się stanie. Na podstawie własnych obserwacji mogę powiedzieć, że większość ekspertów pracujących dla Kremla zdaje sobie sprawę, że tego systemu na dłuższą metę nie sposób utrzymać… Ci ludzie nie są jednak jeszcze gotowi, by wziąć na siebie rolę bohaterów… To nie są kamikaze. Mimo to mam nadzieję, że taka współpraca prędzej czy później zostanie nawiązana. Kto dołączy do opozycji? Trudno powiedzieć – to zależy od stopnia odwagi, zrozumienia dla zachodzących przemian, a także od… konformizmu. Wiele zależy również od tego, kiedy dojdzie do wybuchu kolejnej fali protestów i czy doprowadzi ona do podjęcia poważnej pracy nad stworzeniem politycznej i ideologicznej alternatywy. Bo wie Pan, najgorzej będzie, jeśli rosyjski system zacznie się rozpadać, zanim taka alternatywa zostanie opracowana.
* Lilia Szewcowa, politolog, ekspert w dziedzinie polityki rosyjskiej. Pełniła funkcję dyrektora Centrum Studiów Politycznych w Moskwie i zastępcy dyrektora moskiewskiego Instytutu Międzynarodowych Badań Ekonomicznych i Politycznych. Obecnie pracuje jako analityk w moskiewskim biurze Carnegie Endowment for International Peace. Jest autorką licznych publikacji, jej najnowsza książka nosi tytuł „Change or Decay. Russia’s Dilemma and the West’s Response” (Carnegie Endowment for International Peace, 2011).
** Łukasz Pawłowski, socjolog, doktorant Instytutu Socjologii UW, członek redakcji „Kultury Liberalnej”.
*** Współpraca: Olga Byrska, Jakub Dadlez i Konrad Kamiński.
„Kultura Liberalna” nr 172 (17/2012) z 24 kwietnia 2012 r.