Tomasz Sawczuk
Odczarowywanie polityki
Według Krasowskiego jedynymi prawdziwymi graczami politycznymi do roku 1995 byli Lech Wałęsa i Jarosław Kaczyński. Zrozumieli bowiem, że polityczna gra polega na ogrywaniu rywali w walce o władzę i wpływy. Czy taki opis nie gubi jednak czegoś ważnego, co jest prawdziwym rdzeniem i celem polityki?
Wszystko było inaczej, niż to pamiętamy. „Solidarność” nie obaliła komunizmu – rozsypał się sam i niemal prosił, żeby go dobić. PZPR była przy Okrągłym Stole niezwykle słaba, choć w wyborach kontraktowych osiągnęła w istocie całkiem niezły wynik. Transformacja, jak i wiele innych zmian, nie jest dziełem miernych polityków, ale dyktatem narzuconym z zewnątrz. Wałęsa był największym politykiem dwudziestolecia – to jego wizje były tożsame z polską racją stanu. Nie potrafiły tego zrozumieć gardzące jego wykształceniem solidarnościowe elity, które same nie umiały odnaleźć się w polityce, rozumiejąc ją jako niewinny klub dyskusyjny. Wojnę na górze zaczął Mazowiecki, a obóz solidarnościowy poniósł w roku 1993 klęskę w całości na własne życzenie, niedołężnie reagując na obowiązującą wówczas ordynację. Wreszcie, rzekoma władza Michnika i „Gazety Wyborczej” nie miała specjalnego przełożenia na obóz solidarnościowy – nieporównanie większą wagę miała dla walczącego o uznanie, niepotrafiącego wydobyć się z poczucia winy Kwaśniewskiego. Publicyści żyli bowiem w innym, nieistotnym dla bieżącej polityki świecie.
Opis historii pierwszych lat po Okrągłym Stole ma nam ukazać, że to, co wtedy wydawało się słuszne – było naiwne, to zaś, co oburzało – dziś jest normą. Polityka w oczach Krasowskiego to nie dziedzina dla sentymentalnych mięczaków. To domena skutecznych graczy, którzy potrafią ograć i wykończyć rywala. To ostatnie nie jest już żadną tajemnicą. Jak twierdzi Krasowski, inaczej było na początku lat 90., gdy walka o władzę była czymś wręcz wstydliwym i chciano ją zdobyć niemal przy okazji.
Nielicznymi, którzy rozumieli, na czym polega polityczna gra, byli Lech Wałęsa oraz Jarosław Kaczyński. Obóz Unii Demokratycznej był zaś zbiorem wartościowych urzędników, którzy jako jedyni ludzie przygotowani do tego merytorycznie powinni trzeźwo wesprzeć Wałęsę, zamiast kierować się bezużytecznymi schematami wyniesionymi z przeczytanych książek. Nie uczynili tego jednak, byli za to wzorowi w oburzaniu się na psucie demokracji przez ówczesnego prezydenta. Jedyne, co wobec tego pozostawało do robienia, to ogrywanie rywali w walce o władzę i wpływy. Ci, którzy wiedzieli, jak to robić – Wałęsa, Kaczyński, potem także Miller, Kwaśniewski – zasługiwali na miano profesjonalistów. Pozostali oburzali się na upadek dobrych manier albo – jak zwalczający się wzajemnie sprawny politycznie Geremek oraz „robiący wszystko we właściwym sobie tempie, czyli za wolno” Mazowiecki – toczyli własne gry, wciąż jednak podchodząc do praktyki mało realistycznie, a często, jak Olszewski czy Pawlak, metodycznie strzelając sobie w stopę.
Rozbijanie, sklecanie sojuszy, zdobywanie pozycji i stanowisk – tym zajmowali się wówczas politycy. I tym się zajmować powinni. O reszcie nie wiedzieli, nie chcieli wiedzieć lub nie mieli na nią wpływu. Skoro nie udało im się zbudować paru autostrad i byli do niczego nawet w drobnych sprawach tam, gdzie dobrze radzą sobie samorządy – pyta Krasowski – czy wiarygodne jest twierdzić, że zbudowali kapitalizm?
W tle tej diagnozy powstaje wątpliwość, czy taki opis nie gubi czegoś ważnego, co jest prawdziwym rdzeniem, celem polityki. Ogrywanie innych to ważna i potrzebna zabawa, jej uzasadnieniem jest jednak chęć wpływania na rzeczywistość w pożądany przez siebie sposób. To ostatnie nie jest jednak u Krasowskiego takie pewne. Kto bowiem jest w stanie zdecydować o tym, jak ma wyglądać rzeczywistość, kto jest tak wielki, by w istocie nadawać jej kształt? Otóż być może nikt, a w Polsce na pewno nikt. Jak twierdzi autor, prawdziwa podmiotowość nie przychodzi ot tak, nie jest prezentem z zewnątrz. Jedyna warta uwagi wola to wola polityka, który jest swojej podmiotowości świadom i który potrafi wycisnąć na rzeczywistości indywidualne piętno. Nie jest kimś takim osoba, która jedynie korzysta z historycznych uwarunkowań i którą można by z powodzeniem zastąpić kimś innym. W tym sensie – zdaniem Krasowskiego – Geremek i Mazowiecki płynęli jedynie z prądem. Byli sprawnymi urzędnikami, ale marnymi, naiwnymi politykami. Zmiany w Polsce nie różniły się niczym od podobnych zmian w innych państwach bloku sowieckiego. Nie jest też upodmiotowiony żaden więzień ideologii. Czyny, których dokonuje, nie są jego.
Krasowski rozprawia się w książce z idealizmem w dwóch sensach. Po pierwsze, nie należy oczekiwać od polityków konsekwencji, pięknych gestów, prawdy i szczerości. Warunki, w jakich działają, sprawiają, że te ideały niewiele znaczą – są ważne dla oceny człowieka, nie polityka. Ich podstawowym celem jest zdobycie i utrzymanie władzy. Po drugie, naukowy opis polityki, czy to filozoficzny, czy politologiczny, jest niewiele wart – nie przystaje do jej realiów. Nauka wskazuje wymagania rozumu wobec polityki, które nie mogą być jednak w praktyce spełnione. Idee, zastane czy też wytworzone przez filozofów, nie dają się w pełni stosować do życia, trzeba je nieustannie oceniać na nowo, każdą sytuację oceniać zaś pragmatycznie. Żadna ideologia nie udziela wobec tego poprawnych, gotowych odpowiedzi na realne polityczne problemy. W tym sensie Balcerowicz, jako więzień swych ekonomicznych przekonań – choć bardzo sprawny – również nie wykazał podmiotowości politycznej. W tym obszarze ujawniła się zaś namiastka wielkości Wałęsy. Ten elektryk o niezwykłej intuicji, nieskażony uniwersyteckimi schematami, potrafił przekraczać konwencjonalne zasady myślenia. Tak właśnie czynił, gdy – a jest to motyw przewodni książki Krasowskiego – zgodnie z interesem Polski dążył do wprowadzenia systemu prezydenckiego, co inni odczytywali jako zagrożenie dla demokracji.
Stosunek Krasowskiego do roli idei w polityce wydaje się cenny i wart uwagi. Trzeba jednak zapytać: co nam pozostaje? Choć bowiem kontekst działania, jego faktyczne rezultaty, cele, które chce się osiągnąć, rzeczywiście należy dogłębnie przemyśleć w każdej sytuacji, nie zdając się na odgórne schematy ideowe, to zdaje się, że Krasowski idzie w swoich diagnozach zbyt daleko.
Gdyby ogrywanie politycznych rywali, wobec braku realnego wpływu na istotne kierunki rozwoju, było jedynym celem polityki, to jakie znaczenie ma wybór tej czy innej partii? Jakie znaczenie ma podjęcie takiej czy innej decyzji? Każda z nich ma jednak wpływ na życie ludzi, nieraz na bardzo prozaiczne sprawy. Widać w książce Krasowskiego pewną tęsknotę do polityki, w której cyniczna gra polityczna kończyłaby się rozumnymi reformami. Jest w niej mowa o obywatelach, którzy przystosowywali się do nowych warunków tak szybko, że politycy, z braku kompetencji, nie nadążali z odpowiednimi ustawami. Jest szacunek dla Balcerowicza i jego małego zespołu, który z pozycji eksperta wprowadził kluczowe zmiany, nie zważając na wewnątrzrządowy i społeczny opór. Jest wreszcie wsparcie dla systemu prezydenckiego, który uczyniłby władzę sprawniejszą, skonkretyzował odpowiedzialność za decyzje i umożliwił realne wprowadzanie zmian, bez oglądania się na słabe wówczas partie.
Wizja ta kłóci się jednak z nazywaniem wybitnymi politykami tych nielicznych, którzy zaraz po przejęciu władzy zrozumieli, że należy przede wszystkim sprzątnąć rywali. Nie wiadomo do końca, czy takie rozumienie wybitności wynika z peryferyjnej pozycji Polski, czy też każda polityka to po prostu sztuka ogrywania przeciwnika i nie należy szukać w niej niczego więcej. Krasowski nie wyjaśnia na przykład, czy gdyby mistrz wykańczania rywali Jarosław Kaczyński doszedł do władzy, to skalę jego wybitności należałoby uzależnić również od tego, czy faktycznie wpłynął na rzeczywistość. Nie wiadomo także, czy ważne jest, jakie byłoby to wyciśnięte przez niego (i każdego innego polityka) piętno – pozytywne czy negatywne. Cóż, sądzę, że ogranie rywali to dopiero pierwszy krok. Krokiem ważniejszym jest dokonanie pożądanych zmian – nawet gdyby miało się to odbyć rękami rywali właśnie.
Odczarowanie polityki udało się w „Po południu” bardzo dobrze. Liczba przytoczonych opowieści wziętych z politycznej kuchni wydaje się wręcz zbyt duża. Autor rzeczywiście pokazuje, że sprawy były bardziej złożone, niż się na ogół mówi. Krasowski opiera się przy tym w dużej mierze na ogólnodostępnych źródłach (książkach, prasie), których lista dostępna jest na ostatniej stronie. Wadą książki jest jednak brak przypisów, co utrudnia weryfikację wykorzystanych materiałów i odróżnienie faktów od interpretacji autora.
Warto byłoby usłyszeć ad vocem głównych i pobocznych bohaterów tego okresu naszej historii – Mazowieckiego, Michnika, Kaczyńskiego. Wydaje się bowiem, że nadszedł wreszcie czas, kiedy można ją badać. Niestety, polemiki takie wydają się mało prawdopodobne, ponieważ nie ma jeszcze warunków, by o tej historii szczerze rozmawiać.
Książka:
Robert Krasowski, „Po południu. Upadek elit solidarnościowych po zdobyciu władzy”, Czerwone i Czarne, Warszawa 2012.
* Tomasz Sawczuk, stały współpracownik „Kultury Liberalnej”.
„Kultura Liberalna” nr 173 (18/2012) z 1 maja 2012 r.