Jacek Wakar

Z boku

Sam fakt, że pod protestem środowiska teatralnego „Widz nie jest klientem, teatr nie jest produktem” podpisało się bodaj cztery tysiące osób, budzi szacunek. Stało się tak, jak chcieli inicjatorzy powstania listu. Ludzie teatru pokazali, że są jednak w stanie działać razem, potrafią zdobyć się na to, by mówić jednym głosem. Wśród tych, co podpisali, znajduję rzeczywiście takich, których cenię ogromnie i przyjemnie nawet byłoby znaleźć swe nazwisko obok ich nazwisk. Nie jest tak, by ów słynny od ponad miesiąca list był inicjatywą jednej grupy interesu, reprezentował wyłącznie określoną formację ideową albo generację. Chociaż mam spore wątpliwości, czy wszyscy, co podpisali, mają dziś pewność, że nie zostali użyci w nowej wojence o polski teatr. A może raczej w bardziej błahej rozgrywce, która bitwę ma jedynie imitować.

Wiele z postulatów autorów listu wydaje mi się słusznych. Też wolałbym, aby najlepsze teatry miały wsparcie państwa i dzięki temu nie musiały na przemian grać fars, rewii i bajek. Tyle że bliskie są mi wątpliwości Joanny Szczepkowskiej, wytykającej autorom manifestu liczne niekonsekwencje. Bo prawdą jest, że posłużył on jako oręż w nierozstrzygniętej wciąż wojnie o warszawski Teatr Dramatyczny, gdzie swą kadencję dyrektorską kończy właśnie Paweł Miśkiewicz. Doprowadził on Dramatyczny do artystycznego upadku, a przede wszystkim przez długi czas podczas swojego dyrektorowania niemal w ogóle nie eksploatował powstałych tam spektakli. Aktorzy – ci sami, którzy dziś bronią Miśkiewicza – wówczas nie kryli wściekłości. Nic dziwnego, bo gdy aktor gra, to pracuje, a więc zarabia. Prosta zależność. Dziś jednak Miśkiewicz, obudowany mocnymi w lewicowej ideologii współpracownikami, może grać ofiarę. Tymczasem rację ma Szczepkowska, że niedopatrzeniem ze strony władz Warszawy był brak ingerencji w sytuację Dramatycznego wobec wciąż pogłębiającego się kryzysu tej sceny.

Urzędnicy miejscy nie są bez winy. Nie potrafią komunikować się ani ze społeczeństwem, ani z najbardziej zainteresowanymi ich decyzjami artystami. Zdaje się, że nie mają pomysłu ani na Dramatyczny, ani na inne podległe mu sceny. Jakiś czas temu gruchnęła plotka, że szefem Dramatycznego zostanie Tadeusz Słobodzianek. A niechby został, pomyślałem, on umiałby bezceremonialnie zburzyć stare i zabrać się do budowania nowej artystycznej opcji na tak trudnym gruncie. Przecież udało mu się w Teatrze na Woli, tyle że warunki miał tam jednak znacznie łatwiejsze. A teraz słyszę, że ze Słobodziankiem to jeszcze nic pewnego, przedstawiciele władz spotkają się z kilkoma kandydatami, ale otwartego konkursu nie rozpiszą. Wbrew sygnatariuszom listu nie widzę w tym wielkiej zbrodni, bo konkursy w Polsce oblegają najczęściej (są wyjątki) artyści nie z tej najwyższej półki. Dlatego nie mam nic przeciwko nominacji Marka Fiedora na dyrektora Teatru Współczesnego we Wrocławiu. I nie miałbym nic przeciw Słobodziankowi w Dramatycznym.

Szczepkowska sugeruje, że list i konflikt mają podłoże personalne. Podzielam jej podejrzenia, zastanawiając się, co by się stało, gdyby dyrektorem Dramatycznego został, powiedzmy, Maciej Nowak. Coś mi się zdaje, że protest umarłby śmiercią naturalną, bo jego główny cel by osiągnięto.

Dlatego patrzę na rozwój wypadków z dystansem. Odnotowuję aktywność „Gazety Wyborczej” ostrzegającej nas wszystkich przed emigracją zespołów Krzysztofa Warlikowskiego i Grzegorza Jarzyny. Oczywiście, też wolałbym, aby Nowy Teatr Warlikowskiego miał swą siedzibę, ale w wyjazdy naszych gwiazd jakoś nie wierzę. Inna rzecz występy gościnne w ważnych teatrach Europy – to jest i to będzie. Jednak praca na stałe odbywa się tam w innym trybie i tempie, wcale nie jestem pewien, czy Jarzyna i Warlikowski tak chętnie by się do niego dostosowali. Bo chociaż, jak donosi „Gazeta”, w Warszawie mają fatalnie, znam takich, co by się chętnie z nimi zamienili. To przecież nie jest takie złe reżyserować w różnych krajach, a z macierzystym zespołem robić jedno przedstawienie rocznie. Pytanie tylko, kiedy ów zespół przestanie spokojnie czekać na swojego mistrza.

Rozumiem owo umieszczanie spraw teatralnych na pierwszej stronie jako próbę wywierania presji na urzędników miejskich, którzy okazali swą słabość. Tyle że nie wiem, dlaczego niemal monodram Magdaleny Cieleckiej „4.48 Psychosis” w reżyserii Jarzyny po premierze grany był TR Warszawa, a teraz pokazywany tam być nie może. I nie do końca rozumiem, dlaczego zdarzenie z pogranicza performance’u i sztuki zaangażowanej, zacne, gdy idzie o propagowanie feministycznych haseł, wygrywa szczeciński Festiwal Kontrapunkt. No przecież chyba nie dlatego, że szefem jury był Roman Pawłowski, a zdarzenie powstało w Instytucie Teatralnym Macieja Nowaka…

Dlatego patrzę z boku, nie angażując się po żadnej ze stron. Trochę dlatego, by nie rozczarować się nimi. A przede wszystkim dlatego, że daleko mi do teatralnej polityki. Opisywanie teatru to zupełnie co innego.

* Jacek Wakar, szef działu Publicystyki Kulturalnej w Drugim Programie Polskiego Radia.

 

„Kultura Liberalna” nr 173 (18/2012) z 1 maja 2012 r.