Na sali zapanowało niedowierzanie. Część publiczności uznała, że to jakaś „ustawka”, ale dla mnie, współtwórcy tego filmu, zaskoczenie było pełne. Abhishek oznajmił jeszcze, że mieszka teraz w Polsce i pracuje w jednym z dużych banków.
Ponad rok po tamtej projekcji spotkałem się z nim, by poznać koleje jego życia. Jak ze środkowych Indii, z niewielkiego ośrodka położonego na indyjskiej prowincji, miejsca odległego od stolicy kraju Delhi o 1200 kilometrów, trafił do Warszawy i znalazł pracę w dużym banku?
„Trąd to kara boska”
Spotkaliśmy się w zaciszu biura, które organizuje wsparcie dla ośrodka Jeevodaya. Abhishek mówi oczywiście po polsku, ale z okazji rozmowy, która ma być wykorzystana na potrzeby pisanego tekstu, prosi, byśmy rozmawiali po angielsku. To język jego codziennej komunikacji zawodowej, bo jak mi wyjaśnia, od jakiegoś czasu pracuje już w banku zagranicznym. Przebywa w środowisku osób podobnych do niego, czyli migrantów z różnych stron świata, którzy trafili najrozmaitszymi drogami do Polski.
Mój rozmówca zaczyna opowieść od dziejów swej rodziny. Jego przodkowie nie pochodzili ze stanu Ćattisghar, w którym mieści się ośrodek Jeevodaya. Rodzinne strony jego dziadka i ojca to stan Orisa (Odisza). Nazwy wioski, z której pochodzili, Abhishek nie pamięta. Wie, że ojciec urodził się w roku 1965. Zakażenie trądem sprawiło, iż dziadek i ojciec Abhisheka zaczęli być we wsi dyskryminowani. Wioska nie godziła się na ich obecność w wiejskiej wspólnocie. W wyniku presji sąsiadów i ich szykan musieli opuścić rodzinny stan. Dla nich, zakażonych trądem, nie było miejsca w wiosce, z której pochodzili. Stanęli przed koniecznością znalezienia bezpieczniejszego miejsca do życia.
Wykluczenie to jeden z największych dramatów chorych na trąd. Zwracała mi na to uwagę doktor Helena Pyz, polska lekarka od kilkudziesięciu lat pracująca w Indiach: „Ci ludzie są wykluczeni jako osoby dotknięte karą boską. Zwykła choroba infekcyjna powoduje, że społeczeństwo tych ludzi nie chce mieć w pobliżu. Taki człowiek nie otrzyma pracy, jego dzieci nie mogą pójść do szkoły, a większość indyjskich lekarzy nawet nie zbliży się do trędowatego, bo przyjmując go jako pacjenta, lekarz taki wyda na siebie wyrok. Inni pacjenci już do niego nie przyjdą…”.
Szansa na nowe życie
Abhishek z rodzinnej opowieści pamięta, że dziadek wraz z ojcem dowiedzieli się, iż w okolicach Raipuru, stolicy stanu Ćattisghar, istnieje kolonia dla trędowatych. Miejsce, w którym mieszkają ludzie podobni do nich. Chorzy, niemający środków do życia, utrzymujący się wyłącznie z żebrania na ulicach miast. Zdecydowali się wyruszyć w drogę. Podróż zajęła im kilkanaście godzin. Po przybyciu do Ćattisgharu zamieszkali w kolonii trędowatych. Tu ojciec Abhisheka poznał swoją przyszłą żonę, też dotkniętą trądem. Pochodziła z Raipuru i w wyniku zakażenia musiała zamieszkać w kolonii, z dala od rodziny i krewnych. Została żoną ojca Abhisheka w bardzo młodym wieku.
Na początku lat siedemdziesiątych w kolonii pojawił się polski duchowny, a jednocześnie lekarz, którzy organizował trzydzieści kilometrów od Raipuru, w okolicy miasteczka Abhanpur, centrum leczenia i rehabilitacji społecznej osób trędowatych. To dzięki niemu dziadek i ojciec Abhisheka przenieśli się do ośrodka Jeevodaya. Tu mieli szansę na rozpoczęcie nowego życia. Tu ojciec Abhisheka mógł rozpocząć naukę w szkole zorganizowanej przez Polaka. Według Abhisheka ojciec ukończył pięć, a może osiem klas. Następnie rozpoczął pracę w ośrodku, wspierając inne osoby zakażone trądem.
Cytowana już doktor Pyz tak charakteryzowała dzieje i istotę działalności ośrodka Jeevodaya: „Założycielem był ojciec Adam Wiśniewski, pallotyn. To ksiądz, który od wczesnej młodości marzył, by leczyć trędowatych. […] W czasie drugiej wojny światowej zaczął na tajnych kompletach studiować medycynę. Uważał, że służenie trędowatym jako kapłan to za mało. Chciał ich również leczyć. Po wojnie ukończył studia medyczne, otrzymał dyplom. W 1957 roku z trudem dostał paszport i udał się do Francji. Tam kształcił się w zakresie leczenia chorób tropikalnych. Po okresie nauki we Francji dotarł wreszcie do Indii w roku 1962. […] Przez jakiś czas przebywał w istniejących już ośrodkach pomocy trędowatym. Po tym okresie odnalazł własną, oryginalną drogę pomocy potrzebującym. […] Nazwa «Jeevodaya» – tę nazwę sam wybrał – oznacza «Świt Życia». Według mojej interpretacji ojciec Adam chciał pomagać trędowatym, chroniąc ich przede wszystkim przed odrzuceniem. Chciał im uzmysłowić, iż nie są wykluczeni”.
Jeevodaya – Świt Życia
Rodzina Abhisheka rozpoczęła tam życie odmienne aniżeli w kolonii. Wspólnie pracowali, nie musieli żebrać, a dzieci zyskały możliwość nauki. Tam też w 1997 roku urodził się Abhishek. Jeevodaya otoczona jest wioskami, dlatego Abhishek mówi o sobie jako o chłopaku z indyjskiej wioski. Bardzo mocno podkreśla, iż w ośrodku nie odczuł nigdy jakiejkolwiek dyskryminacji.
„Spędziłem tam całe swoje dzieciństwo. Moi koledzy to także dzieci z rodzin dotkniętych trądem. Wszyscy byliśmy w pewien sposób równi. Może dlatego nie spotkały mnie żadne szykany. Byliśmy w sumie jedną rodziną o takich samych korzeniach. Do ukończenia ósmej klasy nie mieliśmy okazji stykania się osobami spoza ośrodka”.
Pod koniec lat dziewięćdziesiątych w Jeevodaya pojawił się ojciec Abraham, duchowny z południowych Indii, ze stanu Kerala. Zaczął rozbudowywać ośrodek, powstał nowy budynek szkoły. Potem w klasach pojawili się uczniowie z okolicznych wiosek, z rodzin niedotkniętych trądem. To była ogromna zmiana, pierwsze doświadczenie kontaktu z dziećmi i młodymi ludźmi spoza ośrodka. Abhishek jest przekonany, że była to dobra zmiana dla młodzieży i dzieci z ośrodka. Mogli po raz pierwszy zetknąć się z osobami pochodzącymi z rodzin, których trąd nie dotknął.
„Mnie to bardzo zmieniło mentalnie. Zrozumiałem, że nie jestem i nie muszę być przez nikogo dyskryminowany. Myślę przy tym, że i dla nich była to ważna lekcja”.
Po ukończeniu szkoły w ośrodku – kontynuował naukę w Raipurze. Uczył się informatyki oraz inżynierii w Raipur Institute of Technology. Każdego ranka musiał autobusem dojeżdżać do college’u trzydzieści kilometrów. Na indyjskiej prowincji pokonanie tej odległości to prawdziwe wyzwanie. Podczas pierwszego roku nauki ani razu nie udało mu się przybyć na poranne zajęcia punktualnie. Swoją podróż zaczynał o siódmej rano, zmieniał po drodze autobusy i na pierwszych zajęciach, które zaczynały się o dziewiątej trzydzieści, pojawiał się spóźniony o dziesięć–piętnaście minut. Wieczorem czekał go równie trudny powrót wypełnionym po brzegi autobusem.
„Na drugim roku nauki poznałem kolegę, który miał motocykl. Ze względu na sytuację materialną rodziny nawet nie mógłbym o tym marzyć. Ale dogadałem się z nim, że będziemy jeździli razem, a ja mu będę dorzucał trochę rupii do benzyny. Jeździliśmy tak przez cztery lata”.
Polska – czystość i porządek
Przygoda Abhisheka z Polską zaczęła się od wyjazdu jego starszego brata Manodźa do naszego kraju. Manodź wyjechał na studia do Polski dzięki wsparciu ośrodka. Wyjechał do Warszawy jeszcze w czasach, gdy Abhishek uczył się w Indiach. O Polsce obaj słyszeli sporo od doktor Heleny Pyz, która pracowała w Jeevodaya, ale także Manodź przekazywał młodszemu bratu wiedzę o naszym kraju.
Był bardzo poruszony czystością i porządkiem panującym w Polsce. Podobał mu się sposób zachowania ludzi, szacunek, jaki sobie okazywali. Relacje między ludźmi były zupełnie inne aniżeli w Indiach – relacjonował Manodź. Poza tym zaskoczyło go to, iż w Polsce ludzie przestrzegają przepisów i nie musi być to egzekwowane przez drakońskie kontrole. Po prostu ludzie szanują przepisy, bo uważają, iż należy tak robić. Poza tym uważał, iż poziom nauczania zarówno szkołach, jak i na uniwersytetach jest wysoki. Kiedy Manodź w czasie wakacji wracał do Indii, uczył Abhisheka podstaw języka polskiego.
„Od tego czasu moje zainteresowanie Polską stawało się coraz większe. Tym bardziej, że brat wyjaśniał mi, jak się w Polsce studiuje, że studenci oprócz nauki mogą podejmować pracę i zarabiać w ten sposób na swoje utrzymanie i studia. To wszystko zostawało w mojej głowie. Wtedy nie miałem pojęcia, jak mógłbym zrealizować pomysł studiowania w Polsce, jakie taka decyzja niosłaby za sobą konsekwencje, ale zdecydowanie chciałem wyjechać do Warszawy”.
Uzbrojony w wiadomości przekazane mu przez Manodźa, Abhishek postanowił wyruszyć na studia, ale i do pracy w Polsce. Chciał to zrobić, bo uzyskanie pracy w Indiach okazało się bardzo trudne, jego koledzy zarabiali grosze. Ale łatwiej było powiedzieć: chcę studiować w Polsce, aniżeli zamierzenie zrealizować. Rodziny nie było stać na sfinansowanie studiów kolejnego syna za granicą.
Z tej mąki będzie chleb
Abhishek, który przeszedł na chrześcijaństwo, skontaktował się w tej sprawie ze swoją matką chrzestną. To Polka – Małgorzata Smolak z Warszawy, która jest pełnomocnikiem piekarni Soplicowo. Tę piekarnię założył ojciec pani Małgorzaty, mistrz piekarski, w 1983 roku w Otwocku. Wypiekała pieczywo na potrzeby otwockich szpitali. W latach dziewięćdziesiątych piekarnia zmieniła lokalizację i rozszerzyła swoją działalność. Nazwa „Soplicowo”, jak mówi Małgorzata Smolak, nie jest przypadkowa: „Przecież z Soplicowa pochodzą produkty tradycyjne, zdrowe, według dawnych receptur. Nazwa zobowiązywała i nadal zobowiązuje”.
„Zapytałem moją matkę chrzestną, czy może mi pomóc w realizacji pomysłu podjęcia studiów w Polsce. Czy może mi pomóc w uzyskaniu pozwolenia na pracę i uzyskaniu wizy? Czy mógłbym podjąć pracę w piekarni i jednocześnie starać się o przyjęcie na studia?”.
Dzięki pomocy Smolak, Abhishek przyjechał do Polski i przez pierwsze miesiące pracował w piekarni. Zaczął pracę w czerwcu, a od października podjął już studia. Pracując w piekarni, aplikował na Uniwersytet Warszawski oraz na Akademię Leona Koźmińskiego. Pierwszą pozytywną odpowiedź uzyskał z Uniwersytetu Warszawskiego i na tej uczelni rozpoczął studia. W piekarni ciężko mu było pracować nocami, brakowało mu snu. Po roku studiów rozstał się z pracą w piekarni i uzyskał dorywczą, a potem już stałą pracę w jednym z banków.
Po raz pierwszy w swym dwudziestoczteroletnim życiu Abhishek był tak daleko od rodziny. Bardzo to przeżywał. To było dla niego niełatwe doświadczenie. Tym bardziej, że Indusi są zwykle bardzo rodzinni i ich kontakty z krewnymi stanowią istotną część ich codziennego życia. W Polsce Abhishek był sam.
Zaskakująca praworządność i uprzejmość
Po przybyciu do naszego kraju zaskoczył Abhisheka fakt przestrzegania przez Polaków przepisów ruchu drogowego:
„To coś zupełnie innego aniżeli w Indiach. Tam, niemal na każdym kroku, konieczny jest policjant, by wymusić na kierowcach przestrzeganie przepisów. Przecież w Indiach każdy jedzie tak, jak chce, byle do przodu. W Polsce natomiast nie potrzeba policjantów, a ludzie stosują się do przepisów”.
Poza tym zaskoczyła go uprzejmość i chęć pomocy kierowana w stronę cudzoziemca. Kiedy pytał na przykład o drogę, o trasę jakiegoś autobusu czy o konkretny adres, to zwykle ludzie byli dla niego życzliwi i starali się mu pomóc. Pytał łamaną polszczyzną i to najczęściej przełamywało pierwsze lody. Ludzie byli pozytywnie zaskoczeni, że cudzoziemiec stara się używać języka polskiego. Często pytali wtedy, jak długo jest w Polsce. Gdy odpowiadał, że rok, to byli zaskoczeni, że mówi dobrze nawet łamaną polszczyzną. Abhishek nie ukrywa, że w poznawaniu polskiego pomogła mu praca w piekarni. Z kolegami musiał się tam porozumiewać po polsku.
W ciągu kilku lat pobytu w Polsce nie spotkał się z jakimiś przykrościami, zasadniczymi trudnościami czy dyskryminacją. Nie odczuł, jak dotąd, przejawów rasizmu i wrogości kierowanej w stronę cudzoziemca o ciemniejszej karnacji. Nie przypomina sobie żadnej sytuacji, w której czułby się zagrożony, w której ktoś kierowałby groźby pod jego adresem.
Drugi dom
Abhishek nie zna odpowiedzi na pytanie o plany na przyszłość. Czy chce zostać w Polsce na stałe, czy może zechce wrócić do Indii? Jego starszy brat Manodź po pobycie w Polsce i po ukończeniu tu studiów powrócił w rodzinne strony. Mieszka nieopodal ośrodka Jeevodaya, założył rodzinę, ma dwójkę dzieci, jest wykładowcą w jednej z miejscowych szkół półwyższych. Wybrał życie w swojej ojczyźnie. Abhishek nie podjął jeszcze żadnej decyzji.
„Zobaczymy, jaką drogą poprowadzi mnie Bóg” – i w tym sformułowaniu jest zarówno chrześcijańska wiara w boską ingerencję, jak i głębokie przekonanie Indusa, iż przyszłość zależy także od wyroków niebios.
Jednocześnie podkreśla, iż przynajmniej na razie nie zamierza opuszczać Polski. W naszym kraju pragnie zdobywać coraz wyższe umiejętności poruszania się w środowisku międzynarodowym, pracując w wielonarodowej korporacji. Ze współpracownikami z banku łączą go nie tylko więzy zawodowe, ale i towarzyskie. Przecież chodzą razem od czasu do czasu na piwo do znanego w Warszawie „Lolka” na skraju Pola Mokotowskiego.
Po pięciu latach pobytu w Polsce nie chce jednoznacznie powiedzieć, że zostanie w naszym kraju. Ale zauważa jednocześnie:
„Polska jest teraz dla mnie drugim domem. Nie wyobrażam sobie mojego obecnego życia, gdyby nie pomoc z Polski, gdyby nie ośrodek Jeevdaya, gdyby nie wsparcie ze strony doktor Heleny Pyz i wielu innych polskich przyjaciół”.
Nie wyklucza przy tym, że gdyby w Indiach znalazł lepsze możliwości zatrudnienia, to mógłby wrócić do swojego ojczystego kraju. Byłby wtedy blisko swojej rodziny.
Historia Abhisheka Bastiyi to historia udanej adaptacji chłopaka z indyjskiej prowincji, z rodziny naznaczonej piętnem choroby, która w Indiach wyklucza zakażonych ze społeczeństwa, do życia za granicą, do pracy w środowisku wielokulturowym. W ciągu pięciu lat studiów i pracy w Polsce odwiedzał także inne europejskie kraje. Na podstawie jego opowieści o tych podróżach odniosłem wrażenie, iż życie w środowiskach odmiennych kulturowo i cywilizacyjnie nie byłoby dla niego problemem. Jak sam mówi: „Dla mnie nie istnieją granice kulturowe. Wszędzie czuję się dobrze”.
Dotychczasowe życie Abhisheka to w moim przekonaniu przykład wychodzenia młodego człowieka z indyjskiej prowincji poza ramy jednej cywilizacji i stawania się obywatelem świata. Ośrodek Jeevodaya kilkakrotnie już podejmował wysiłek zapewnienia w Polsce możliwości nauki indyjskim podopiecznym. Nie zawsze ten wysiłek kończył się sukcesem, takim jak w przypadku Abhisheka czy jego brata Manodźa. Zdarzały się przypadki, iż podopieczni nie adaptowali się do warunków w Polsce i chcieli wracać bez ukończenia nauki do Indii. Nie wszyscy migranci potrafią (i chcą) być obywatelami drugiej ojczyzny, czy wręcz obywatelami świata.
This issue was published as part of PERSPECTIVES – the new label for independent, constructive and multi-perspective journalism. PERSPECTIVES is co-financed by the EU and implemented by a transnational editorial network from Central-Eastern Europe under the leadership of Goethe-Institut. Find out more about PERSPECTIVES: goethe.de/
Co-funded by the European Union. Views and opinions expressed are, however, those of the author(s) only and do not necessarily reflect those of the European Union or the European Commission. Neither the European Union nor the granting authority can be held responsible.