Małgorzata Pakier
Żydokomuna. Czekając na prawdziwą debatę…
Żydzi często stawali się rewolucjonistami, socjalistami i bolszewikami, bo odkrywali w cierpieniu swego ludu cierpienia wszystkich wykluczonych. Jednak komunizm, mimo obietnic, wcale nie okazał się dla Żydów łaskawy.
Paweł Śpiewak w „Żydokomunie” opowiada nam dwie historie jednocześnie. Z jednej strony wprowadza nas w genealogię antysemickiego mitu, pokazując jak ważnym był narzędziem w polityce dwudziestowiecznej Europy. Konfrontuje przy tym mit z tym, jak faktycznie komunizm obszedł się z Żydami. Równolegle rozwija drugą opowieść – o tym, dlaczego komunizm stał się dla Żydów atrakcyjną ideologią, jak młodzi ludzie z pobożnych domów stawali się rewolucjonistami, a także dlaczego w Polsce międzywojennej i po wojnie dla wielu z nich komunizm był jedynym możliwym wyborem – ideologicznym i praktycznym. Obie linie narracyjne zawierają w sobie ogrom historycznej prawdy. Ale jej nie wyczerpują. Między nimi pozostaje puste pole prawd nieopowiedzianych, bez których złożona kwestia „żydokomuny” wciąż pozostaje niezrozumiała i trudna do pogodzenia z szerszą narracją o polskiej historii.
Żyd wieczny rewolucjonista
Opowieść o żydokomunie jako antysemickim micie stanowi tło dla drugiej historii – o rzeczywistym zaangażowaniu Żydów w ruch rewolucyjny i komunistyczny, którego zarówno cienie, jak i blaski wydają się wyraźnie fascynować autora. Z jednej strony dekonstruując mit żydokomuny, Śpiewak nie chce się z nim do końca rozstać. Przeformułowuje antysemicką treść o żydowskim spiskowcu w pozytywne wyobrażenie żydowskiego rewolucjonisty-idealisty. „Walczyli o prawa warstw ludowych, byli obrońcami praw innych narodów, byli rewolucjonistami, socjalistami, stawali się z czasem bolszewikami, bo odkrywali w cierpieniu swego ludu cierpienia wszystkich wykluczonych i wyzyskiwanych” – pisze autor o żydowskich rewolucjonistach z początku dwudziestego wieku. „Było w tym coś porywającego, wyzwalającego. Byli aktywni, odważni. Nie chcieli zwykłego życia. Wierzyli czasem w idee, które dzisiaj wydają się nam bałamutne czy naiwne. Ale byli w swej ideowości prawdziwi i rzetelni” (s.74-5). Obraz taki jeszcze dziś wydaje się bardzo pociągający.
Z drugiej strony niekiedy ahistorycznie ujmowany żydowski rewolucjonizm uzupełniają w książce wskazania na również ciemne karty żydowskiego zaangażowania w komunizm. „Komuniści żydowscy byli na początku i na końcu swej politycznej drogi ofiarami wielowiekowego antysemityzmu, nędzy, nierówności, ale byli także czynnymi prześladowcami. Nie wiem, czy zachowali w sobie obraz ofiar, czy prześladowców” (s.239), przyznaje w podsumowaniu autor. Ale nie jest to książka rozliczeniowa pod tym względem. Kluczem interpretacyjnym jest raczej, wyeksponowany także na skrzydle okładki książki, motyw „tańca na cudzym weselu”. Żydzi współtworzyli komunizm, nie będąc w rezultacie jego beneficjentami, lecz ofiarami.
Obie te perspektywy są uzasadnione, jednak trudności interpretacyjne sprawia fakt, że pozostają one na poziomie wielkich narracji. Jest to sposób objaśniania nie tyle trafny bądź wygodny, co przede wszystkim dość tradycyjny i upraszczający, jeśli chodzi o tłumaczenie jakiegokolwiek ludzkiego działania w historii. Bohaterowie czasów opisywanych przez autora ukazywani są jako bezwolne jednostki w trybach wielkich systemów i historycznych procesów. Historia idei i historia polityczna wypełniają świat przedstawiony tej opowieści, pozostawiając niewiele miejsca dla tak zwanych zwyczajnych ludzi jako działających aktorów. Rewolucje, totalitaryzmy i zbrodnie, które miały miejsce w dwudziestym wieku, oczywiście nie pozwalają całkowicie zarzucić podobnej interpretacji, ale nie można postrzegać tej przeszłości z pominięciem perspektywy jednostek.
Ania była niekonsekwentna, Munek – ugodowy
Już od lat siedemdziesiątych ubiegłego wieku intensywnie rozwija się w zachodniej historiografii, a od kilku lat także w Polsce, nurt badań nad historią życia codziennego, a także tak zwaną „historią mówioną”. Lutz Niethammer mówi o takim oddolnym podejściu jako o historii, w której do głosu dochodzą nie tylko elity[1]. Obraz przeszłości, do którego docieramy badając innych świadków historii i dokumenty życia codziennego, to już nie wielkie historyczne procesy uruchamiane politycznymi decyzjami, ale sceny z życia tak zwanych „zwykłych” ludzi. Świat osadzony w złożonym kontekście czasu codziennego i historycznego jednocześnie. Właśnie takiego ujęcia, z bliższego dystansu przyglądającego się przeszłości, brakuje we wciąż niepełnej polskiej dyskusji na temat „żydokomuny”. Brakuje go również w książce Pawła Śpiewaka, gdzie wciąż większe całości – procesy, idee, wielkie grupy społeczne i narodowe – wydają się ważniejsze od jednostkowych doświadczeń.
Można odczytywać tak skonstruowaną narrację jako świadomy zabieg – autor sam na jednym ze spotkań promujących książkę przyznał, że zależało mu na syntezie, na propozycji ogólnej interpretacji zjawiska i mitu „żydokomuny”, której jego zdaniem brakuje wśród polskich publikacji na ten temat[2]. Z drugiej strony, właśnie ten zabieg sprawił, że książka nie stała się przyczynkiem do pogłębionej debaty sięgającej poza ideologicznie wytyczone kręgi. Spotkała się wprawdzie z szerokim odzewem wśród prawicowych historyków i publicystów, ale w komentarzach dominowały utarte i przetestowane już argumenty.
Polska debata historyczna ugina się pod ciężarem wielkich narracji zorganizowanych wokół kategorii winy, bohaterstwa, czy zdrady. „Żydokomuna” kontynuuje ten podniosły ton. Nie przygląda się zwyczajnym historiom żydowskich komunistów – na które, obok buntu i wiary w ideały, składają się również takie postawy jak życiowy pasywizm, wycofanie, czy strach. Tego rodzaju doświadczenia przewijają się w drobnych wspomnieniach, często wyrażonych jedynie między słowami, jak w tej wypowiedzi emigranta z 1968 roku, zamieszkałego w Danii, którą zarejestrowałam podczas własnych badań: „– Dlaczego pańscy przyjaciele, Munek i Anna nie wyjechali z Polski w 1968 roku? – Ania była niekonsekwentna… Zawsze chciała pojechać do Izraela. A Munek był ugodowy. Nie był konfrontacyjny. Ja się dziwiłem, że po tym, co zrobili z jego bratem… Ale oni chcieli sobie ułożyć jakoś życie. Kiedyś tutaj jak przyjechali, mieliśmy kłótnię. Ja wtedy opowiadałem o Reaganie. A oni mówili, że u nich też można znaleźć takich ludzi. Mówiłem, co tu jest robione, a oni, że u nich też wprowadza się podobne zmiany. Raz Ania powiedziała coś, niby bezosobowo, ale o mnie: że ci, co kiedyś oczarowani byli Stalinem, dziś są oczarowani Reaganem. Dlaczego nie wyjechali? Munek chciał pracować, bał się, że tu nie znajdzie pracy jako adwokat. No, ale ja mu pokazywałem, jak tu sobie ludzie życie ułożyli. Mógłby być prawnikiem, ale jakoś nie chciał. Tam miał Wisię, Lonka…”. I są doświadczenia bardziej skomplikowane pod względem moralnym: „– A dlaczego wyjechała pani Ela? – Jej mąż, Marek musiał wyjechać. Był lekarzem, pracował w więziennictwie, chyba na Kazimierzowskiej. Był nadgorliwy. Ja zatrudniałem ludzi z AK, obszarników. Szef mi mówił, żebym w razie czego się na niego nie powoływał, ale że on nie będzie się wtrącał. A Marek robił wszystko, co mu władza kazała. Nie był kompromisowy”[3].
Ofiara i prześladowca
Historię „żydokomuny” opowiadają, bądź próbują ją zawłaszczyć, różne grupy w Polsce. Z jednej strony są to zwolennicy poglądu, że Żydzi historycznie „również” byli oprawcami Polaków. Z drugiej strony, dochodzą do głosu ci, którzy pragną powiedzieć, dlaczego komunizm był atrakcyjny dla Żydów. Co składa się na prawdę o „żydokomunie” i od którego momentu należy rozpocząć prawdziwą dyskusję? Po pierwsze należy powiedzieć, że twierdzenia o bezwzględnie dużym udziale Żydów w ruchu komunistycznym są nieuzasadnione, czego dowodzą dane liczbowe[4]. Po drugie, istniały istotne historyczne powody, dla których niektórzy Żydzi popierali komunizm. Powody te były nieco inne przed i po drugiej wojnie światowej, ale w obu przypadkach komunizm był dla Żydów obietnicą lepszego życia w sytuacji wyjątkowego zagrożenia. Po wojnie nadreprezentacja Żydów we władzach komunistycznych ma swoje istotne uzasadnienie demograficzne – ci, którzy nie popierali nowych władz w większości opuścili kraj – oraz psychologiczne: ci, którzy zostali, szukali normalności i schronienia okazując lojalność nowej władzy. Wreszcie należy wypowiedzieć oczywistą prawdę, że komunizm, mimo obietnic, wcale nie okazał się dla Żydów łaskawy, a wielokrotnie w historii stawał się przykrywką dla dużo głębiej zakorzenionego antysemityzmu, często przejawiającego się w okrutny sposób. Dopiero po wypowiedzeniu tych wstępnych prawd można przejść do dalszej dyskusji o zaangażowaniu niektórych Żydów w komunizm i znaczeniu tego zjawiska dla polskiej historii.
Taka debata może wychodzić na przykład od następującej historycznej ilustracji: Jest rok 1946, dwóch Żydów wybiera się z Dzierżoniowa do Warszawy, żeby odnaleźć ocalałych krewnych i szukać pracy. Przed wyjazdem są żegnani przez bliskich, jakby jechali w ostatnią podróż. W pociągu się ukrywają, starając się nie „wyglądać na Żydów”. W ich przedziale dwie młode dziewczyny przechwalają się, ilu Żydów zdołali już wyrzucić z pociągu ich chłopcy. Do przedziału dosiada się zakonnica. Prosi jednego z naszych bohaterów, by użyczyłby jej ramienia, żeby mogła się zdrzemnąć. I tak jadąc i stanowiąc jakby jedną „całość” z zakonnicą udaje się mężczyznom bezpiecznie dojechać do Warszawy. W Warszawie na peronie czeka już na nich brat jednego z nich – w mundurze Ludowego Wojska Polskiego i w towarzystwie adiutanta. W drodze do mieszkania wynajmowanego po drugiej stronie Wisły brat instruuje mężczyzn, żeby bez obstawy żołnierzy nigdzie nie wychodzili, bo to zbyt niebezpieczne. Żydowskich żołnierzy zabija walczące polskie podziemie[5]. Jakie są w tej historii rzeczywiste stosunki dominacji? Kto jest tu ofiarą, a kto prześladowcą; czy można pełnić te dwie role jednocześnie? Wreszcie, czy możliwa jest synteza doświadczeń tak różnych, polskiego i żydowskiego, w jedną wspólną opowieść o polskiej historii? Z pewnością odpowiedź na te pytania jest zadaniem trudnym, ale można podejmować wysiłek chociażby wspólnego nazwania tych różnic.
Polską debatę historyczną cechuje wielość rozbieżnych wizji przeszłości. Stan, który za Michaelem Rothbergiem można określić „pamięcią wielokierunkową” (multidirectional memory)[6]. Przeszłość jest w Polsce ważna, jest przedmiotem często podejmowanej refleksji – po różnych stronach sceny politycznej i wśród zwolenników różnych opcji światopoglądowych – ale nie jest przedmiotem dialogu. Szkoda, bo zamiana perspektyw historycznych pamięci, chociażby na próbę, w oparciu o konkretne historyczne ilustracje, mogłaby się okazać dla każdej ze stron przynajmniej ciekawym eksperymentem poznawczym.
Przypisy:
[1] L. Niethammer, „Lebenserfahrung und kollektives Gedächtnis. Die Praxis der Oral History”, Frankfurt/M 1980.
[2] Por. biografia Dawida Sfarda: Joanna Nalewajko-Kulikov, „Obywatel Jidyszlandu. Rzecz o żydowskich komunistach w Polsce”, Warszawa 2009.
[3] Obie wypowiedzi pochodzą z wywiadu z emigrantem 1968 roku, Kopenhaga, listopad 2009.
[4] Zob. np. J.Schatz, „The Generation. The Rise and Fall of the Jewish Communists of Poland”, Oxford1991; K.Kersten, „Polacy, Żydzi, Komunizm: Anatomia Półprawd 1939-68”, Warszawa 1992.
[5] Historia zaczerpnięta z wywiadu z emigrantem 1968 roku, Lund, listopad 2009.
[6] M. Rothberg, „Multidirectional Memory. Remembering the Holocaust in the Age of Decolonization”, Stanford UP 2009.
Książka:
Paweł Śpiewak, „Żydokomuna. Interpretacje historyczne”, Wyd. Czerwone i Czarne, Warszawa 2012.
* Małgorzata Pakier, adiunkt w Instytucie Socjologii Szkoły Wyższej Psychologii Społecznej i kierownik projektu Narracja Muzealna w Muzeum Historii Żydów Polskich. Zajmuje się pamięcią i reprezentacją przeszłości w przestrzeni publicznej.
„Kultura Liberalna” nr 178 (23/2012) z 5 czerwca 2012 r.