Jacek Głażewski
Protokół rozbieżności. O listach Giedroycia i Miłosza
W ostatnim, 637. numerze „Kultury” – wydrukowanym już po śmierci redaktora – Czesław Miłosz opublikował krótkie wspomnienie, w którym opisał swoje pierwsze chwile w domu przy avenue de Corneille, wewnętrzne napięcie towarzyszące tygodniom spędzonym w izolacji i zamknięciu oraz zarysował ocenę dorobku całego zespołu redakcyjnego. Przedziwne połączenie realizmu, uporu, pokory i tajemnicy wytworzyło atmosferę, dzięki której – z pewnością wbrew zdrowemu rozsądkowi, a także duchowi dziejów – przez kilkadziesiąt lat ukazywał się miesięcznik o fundamentalnej sile oddziaływania i mocy kształtowania współczesnej opinii intelektualnej, zarówno w wymiarze politycznym, publicystycznym, jak i literackim [1]. Autor „Zniewolonego umysłu” podkreślał:
„Powracam teraz, po śmierci Giedroycia, do tych pierwszych lat «Kultury», dlatego, że tak tylko umiem myśleć o wielkości dzieła, które zostawił. Wygrał, ale ryzyko przegranej należało do gry, będącej próbą charakterów. (…) Jako że publikowałem przez dziesiątki lat w «Kulturze» i w Instytucie Literackim, korzystam niezasłużenie z cząstki sławy należnej Giedroyciowi i jego najbliższym współpracownikom. Myślę, że właśnie pokazując mizerię początków, sprowadzam do właściwej skali mój udział, literata, który korzystał z gościny i opieki ubożuchnego wydawcy” [2].
Powyższe słowa są w istocie wyrazem nie tylko skromności, ale może przede wszystkim pewnego wyważenia racji i wskazują na moment najistotniejszy, który w jakimś głębokim sensie ustanowił specyficzny typ relacji pomiędzy poetą a redaktorem [3]. Było to trwające kilkadziesiąt lat współobcowanie, rodzaj dwustronnego oswajania obcości, która wynikała z odmiennych temperamentów oraz z przynależności do odrębnych formacji intelektualnych. Jak wiadomo, Jerzy Giedroyc i Czesław Miłosz nie spotkali się przed wojną, choć z pewnością wiedzieli o swoim istnieniu. Co więcej, przyszły autor „Trzech zim” opublikował na łamach „Buntu Młodych” – pisma redagowanego przez Jerzego Giedroycia – dwa teksty, które dotyczyły problematyki ideologizacji życia kulturalnego oraz autonomii literatury wobec życia politycznego [4]. Jak wskazywał Andrzej Franaszek, program niezależności artystycznej zarysowany wówczas przez młodego poetę, zbiegł się z zastosowaną po latach strategią redakcyjną „Kultury”, która zapraszała do współpracy wybitnych pisarzy, nie oceniając ich dokonań twórczych z „doktrynalnego punktu widzenia” [5].
Dwustronne zawiązanie akcji
Wspomniane wyżej oswajanie obcości było procesem szalenie bolesnym. Okres tuż po ucieczce Czesława Miłosza, jego trauma samotności w obliczu oskarżeń o zdradę i to z obu stron żelaznej kurtyny, została wyczerpująco opisana w rozlicznych wspomnieniach mieszkańców domu „na Korneju” [6]. Sam poeta przyznał po latach:
„Czułem się okropnie, dlatego że to było środowisko dla mnie zupełnie obce i złączone wspólnymi doświadczeniami. Bez ustanku były rozmowy na temat, jak było w Maryjskiej Republice, jak było w Jangijulu, jak było w Iraku. Ja się zachowywałem wobec nich bardzo źle, wymyślałem im od najgorszych. To była dla mnie satysfakcja głębokiego poniżenia. Byłem najeżony. Szukałem jakiejś kompensaty, wymyślając im od faszystów. Drażniłem się z nimi. «Łagry? Jak to, były jakieś łagry?» – pytałem, wiedząc oczywiście znakomicie o wszystkim. Doprowadzałem ich do białej gorączki” [7].
Bez względu na atmosferę sporu oraz trudne relacje osobiste z autorem „Ocalenia” Jerzy Giedroyc oraz jego zespół roztoczyli nad poetą ochronny parasol, a także troszczyli się o jego sprawy zawodowe i bytowe. Redaktor drukował teksty Czesława Miłosza, wypłacał skromne honoraria, zabiegał o przekłady na języki obce, starał się o stypendia dla swego podopiecznego [8]. Naturalnie wszelkie tego typu manewry nie były kompletnie bezinteresowne. Należy wziąć pod uwagę fakt, iż to Jerzy Giedroyc – za pośrednictwem podróżującego po Stanach Zjednoczonych Józefa Czapskiego – pierwszy wysunął propozycję współpracy i pomocy, dostrzegając w poecie – podówczas jeszcze urzędniku komunistycznej dyplomacji – ogromny potencjał twórczy i talent [9]. Właśnie owo dwustronne „zawiązanie akcji”, podjęcie trudnej decyzji o ucieczce, ale zarazem wzięcie pełnej odpowiedzialności za losy nietuzinkowego emigranta, stanowi jeden z najistotniejszych momentów w historii polskiej kultury po drugiej wojnie światowej. Kultury, która powoli nabierała cech współczesnych czy może nowoczesnych, kwestionując bezkrytyczne przywiązanie do tradycji intelektualnej II Rzeczypospolitej. Czesław Miłosz podkreślał: „fakt, że mnie przyjął i że jednak był otwarty na moje sugestie, był w pewnym sensie punktem zwrotnym. Bo ja reprezentowałem coś zupełnie innego. Byłem pierwszym, który przyszedł i powiedział: do diabła z tą całą mentalnością inteligencji przedwojennej!” [10].
Innymi słowy, Jerzy Giedroyc postanowił zainwestować, ale przede wszystkim zaryzykować gigantyczny konflikt z emigracją, która uznała artykuł „Nie” za manifest sowieckiego renegata. „Sprawa Miłosza” szybko okazała się przestrzenią fundamentalnej próby sił i działania tzw. „efektu dywersyjnego” – tak nazwał swą przemyślną taktykę redaktor „Kultury” [11]. Celem było tu całkowite przeformowanie i ukształtowanie „stylu politycznego myślenia” emigracji. Jak pisał Krzysztof Pomian:
„Z powodu Miłosza «Kultura» znalazła się pod gwałtownym obstrzałem z wielu stron. Niektórzy zerwali z nią nawet stosunki i oskarżyli (…) o bycie komunistyczną agenturą, a przynajmniej gniazdem trockistów lub titoistów; w każdym razie – osób niegodnych zaufania. Ale «Kultura» przetrwała również ten kryzys, który odsłonił z porażającą jaskrawością rozdźwięk między emigracją polską w Londynie a jej politycznym przywództwem” [12].
Ceną ryzyka oraz lojalności redaktora wobec poety był nie tylko drastyczny spadek prenumerat miesięcznika, co stanowiło znaczny uszczerbek w budżecie „Kultury”, ale także zerwanie wieloletnich przyjaźni [13]. Jerzy Giedroyc pozostał jednak nieugięty – wierzył w sposób niezachwiany w talent pisarski Czesława Miłosza [14] i chyba jednak cieszył się z planów wydawniczych, które były związane z jego osobą, choć nie zawsze chciał tę radość w szczególny sposób podkreślać. „Sprawa Miłosza” była dla redaktora „Kultury” rodzimą wersją „sprawy Dreyfusa”, zarówno z punktu widzenia bieżącej sytuacji politycznej, jak i dalekosiężnych konsekwencji sporu, który wokół niej rozgorzał [15].
Między polityką a literaturą
Dla zrozumienia niuansów relacji, która od samego początku emigracyjnych losów Czesława Miłosza łączyła go z Jerzym Giedroyciem, kluczowy wydaje się pierwszy list poety do redaktora – napisany i wysłany w marcu 1952 roku. Było to z pewnością pożegnanie, ale być może także rozpaczliwa, bo świadoma swej klęski, próba zrozumienia indywidualnej sytuacji oraz głęboko osobistych tęsknot, potrzeb i motywacji, które kierowały życiem pisarza w pierwszych miesiącach po wyborze wolności i niezależności. Czesław Miłosz z wdzięcznością pisze o swym pobycie w Maisons-Laffitte, ale słowom tym towarzyszy żal za utraconą szansą na przyjaźń i bliskość:
„Przyglądając się Panu i widząc w Panu tyle zranionej dumy, którą Pan w sobie zamyka, i takie pokłady serdeczności, które kryją się w Pana milczeniu, nieraz odczuwałem wielki żal, że nie mogłem Pana «skóry» przebić i stać się Pana osobistym przyjacielem. Jeżeli przebijałem tę skórę, to tylko po to chyba, aby Pana ranić. Rozumiałem to wszystko dobrze i wiem, że wina była po mojej stronie. Czasem jest jednak bardzo trudno, nawet rozumiejąc, znaleźć właściwą drogę: wszystko zdawało się składać na to, aby ją utrudnić” [16].
Surowość i oschłość charakteru Jerzego Giedroycia stały się skuteczną barierą, która chroniła jego wewnętrzny świat i niemal nigdy nie pozwalała na poufałość, bezceremonialność czy zbytnią zażyłość. Być może właśnie owa „sztuka dystansu” – wynikająca z reguł taktyki politycznej – umożliwiała redaktorowi działanie w skomplikowanej sferze ludzkich relacji, ambicji, niechęci oraz uprzedzeń. Jerzemu Giedroyciowi zależało przede wszystkim na skutecznym oddziaływaniu i realizowaniu własnej wizji politycznej oraz kulturalnej, stąd też jego wieloletnia korespondencja z Czesławem Miłoszem to z pewnością „pomnik współpracy” [17], ale nie przyjaźni i braterstwa. Naturalnie, z biegiem kolejnych dekad relacja pomiędzy redaktorem i poetą ulegała stopniowej przemianie, stawała się bardziej partnerska, jednakże do samego końca kształtowała ją rzeczowa poetyka meldunku, raportu i rozkazu [18]. Trzeba jednak nadmienić, że nie byłoby to możliwe bez wzajemnego zaufania, szacunku, podziwu, a także obopólnej fascynacji. Jerzy Giedroyc podkreślał:
„Głównie zadecydowała wiara w Miłosza jako poetę. I który zresztą jako człowiek jest bardzo pasjonujący. To jest człowiek, który robi i prawdopodobnie będzie robił wiele głupstw, ale to jest człowiek, który ma dziwną intuicję. On nigdy nie pójdzie za daleko: jego coś hamuje przed jakimś ostatecznym krokiem. (…) W tym człowieku jest jakiś instynkt. I ja to u niego bardzo cenię” [19].
Wydaje się zatem, że zasadniczym źródłem sporów Czesława Miłosza z Jerzym Giedroyciem, przyczyną licznych rozbieżności, których protokołem i świadectwem są poszczególne listy, jest – wynikająca z niezależności oraz świadomości wagi pisarskiego dorobku – niezgoda poety na instrumentalizację własnej osoby, na rolę bezwolnej figury w planach politycznych redaktora. Jak po latach wspominał Czesław Miłosz:
„W pewnym sensie były to starcia literata, który żywi się swoimi obsesjami, z politykiem. Do literatury miał stosunek instrumentalny i diabła by drukował, gdyby to odpowiadało jego strategii. Była to strategia nie literacka, ale polityczna, choć wyższego rzędu, nie obliczona na doraźne korzyści” [20].
Jerzy Giedroyc był wobec Czesława Miłosza szalenie wymagający, ponieważ pojmował jego aktywność pisarską jako służbę i powinność. Ponadto doskonale zdawał sobie sprawę z umiejętności analitycznych poety oraz z bezcennego doświadczenia rzeczywistości Polski Ludowej:
„Rozumiem, że jest Pan zapracowany, ale nie podzielam dalszych argumentów. Rozumiem, że nie ma Pan czasu słuchania tych bzdur, które są nadawane [chodzi o audycje Radia „Wolna Europa” – przyp. J.G.], ale to nie zmienia faktu, że jest Pan jednym z niewielu, który mógłby powiedzieć, czego ludzie tam potrzebują jako materiału. I to jest Pana obowiązkiem” [list Giedroycia z dn. 16 lipca 1952 r., s. 85].
Redaktor cierpliwie i uporczywie domaga się od autora „Zniewolonego umysłu” kolejnych tekstów, podsuwa pomysły, projekty, tematy i konsekwentnie egzekwuje pochopnie podjęte zobowiązania. Musi stale zmagać się z oporem swoich pisarzy i często narzeka na brak materiałów lub skandaliczne opóźnienia:
„Trudno jechać samym Gombrowiczem, Stempowski jest mało wydajny. Trochę eksperymentuję, szukając nowych talentów, ale rezultaty nie są zbytnio pocieszające. Tak samo z recenzjami. Stale wszystkich proszę, z Panem na czele: dawajcie choćby noty na marginesie lektury. Głucha cisza albo esej na 30 stron” [list Giedroycia z dn. 26 listopada 1961 r., s. 544-545].
Ów zdecydowany nacisk na wydajność i produktywność pisarską, które w dodatku winny być sprzężone z wysokimi wymogami intelektualnymi oraz klasą literacką, nie może dziwić – „Kultura” była regularnym miesięcznikiem, wydawanym w niezwykle trudnych warunkach technicznych, przy braku stałych wpływów finansowych, w określonym cyklu redakcyjnym i drukarskim. Koordynacja wszystkich działań, począwszy od inspiracji, poprzez zamawianie materiałów, dyscyplinowanie autorów, krytyczną lekturę nadesłanych szkiców i utworów, nadzorowanie składu, rewizję korekt, skończywszy na wysyłce i permanentnej korespondencji, wymagała żelaznej konsekwencji i nadludzkiej cierpliwości. Zachowanie płynności oraz ciągłości wydawniczej pisma, a w kolejnych latach również Biblioteki „Kultury”, należy więc uznać za osiągnięcie tytaniczne. Korespondencja Jerzego Giedroycia z Czesławem Miłoszem, a także innymi twórcami z kręgu „Kultury” (Witoldem Gombrowiczem, Konstantym Jeleńskim, Jerzym Stempowskim) jest więc również świadectwem uwarunkowań technologicznych, którym poddawany był nurt życia intelektualnego w drugiej połowie ubiegłego stulecia – teksty przesyłano podówczas pocztą, bardzo często w postaci unikatowych autografów („Załączam rękopis Łaszewskiego, który mi się nie podoba, ale tę tematykę Pan lepiej zna ode mnie, więc wolałbym, by Pan to również ocenił i powiedział mi, co Pan o tym myśli. Błagam o niezgubienie rękopisu, bo muszę go zwrócić” [list Giedroycia z dn. 6 listopada 1954 r., s. 198]). Notoryczna troska redaktora o stan korespondencji, wysyłki tekstów, zwrot korekt nie była wobec tego wyrazem małoduszności i braku szacunku dla artystycznych uzdolnień pisarzy, była koniecznością.
Redaktor doskonale orientował się, że jego żądania, prośby i ponaglenia bywają irytujące („Odnoszę wrażenie, że ma Pan mi za złe, że Pana «eksploatuję». Boję się, że to wrażenie nie jest ścisłe. Zawsze się staram łączyć sprawy rzeczywiście ważne z punktu widzenia ogólnego, a które, jeśli Pana nie interesują, to są ważne ze względów finansowych chociażby. Ale pewien Pana wysiłek w sprawach technicznych jest niezbędny. Mimo najlepszych chęci nie jestem w stanie zrobić wszystkiego sam” [list Giedroycia z dn. 25 czerwca 1957 r., s. 279]), jednakże – nieco żartobliwie – zrzucał odpowiedzialność za ów fakt na swój nieznośny charakter („Niech się Pan nie gniewa za tak interesowny list, ale to już mój genre być dokuczliwym, nudnym i nieprzyjemnym” [list Giedroycia z dn. 9 kwietnia 1953 r., s. 110]). Opóźnienia i odmowy poety rzeczywiście wywoływały w Jerzym Giedroyciu nieskrywaną wściekłość – tego typu zadrażnienia mogły załagodzić tylko wyjątkowo dobre teksty. Z drugiej strony, permanentna eksploatacja odbijała się na stanach emocjonalnych poety, czasem wykluczając pracę:
„Widzi Pan, że jestem (…) zamroczony. Człowiek myśli o sobie, że jest czy mógłby być Świętym Jerzym, a wychodzi na to, że jest obrzydliwą starą małpą, trochę zezowatą i ze skłonnością do udawania podlotka. To samo w innych słowach: ciśnienie ogólnej problematyki filozoficznej na mnie jest tak duże, że to uniemożliwia właściwie pisanie, bo nie wiem jak” [list Miłosza z dn. 13 stycznia 1962 r., s. 570-572].
Przezwyciężyć nadwiślański prowincjonalizm
Wbrew późniejszym stwierdzeniom Jerzego Giedroycia [21], wpływ Czesława Miłosza na intelektualną linię „Kultury” nie ograniczał się do spraw literackich oraz publikacji tekstów autorskich. Poeta uczestniczył w spotkaniach i dyskusjach redakcyjnych, choć nigdy nie był oficjalnie członkiem zespołu, zajmował się sprawami wydawniczymi i organizacyjnymi (m.in. pomoc dla pisarzy, opiniowanie wniosków o dofinansowanie, stypendia), recenzował nadsyłane do „Kultury” wiersze i eseje, mnóstwo tłumaczył, przyswajając polszczyźnie wybitne teksty współczesnych poetów zachodnioeuropejskich i amerykańskich [22]. Autor „Rodzinnej Europy” był również pilnym czytelnikiem kolejnych numerów miesięcznika, poddając je – na prośbę Jerzego Giedroycia – wnikliwej i krytycznej ocenie.
Sądy poety bywały równie bezlitosne jak niektóre opinie redaktora. Czesław Miłosz właściwie pogardzał doraźną publicystyką polityczną i środowiskową, wymagając refleksji pogłębionej, bez mała wyrafinowanej intelektualnie, nakierowanej na uniwersalizm oglądu, a nie na gierki poszczególnych fakcji emigracyjnych („Nie mam zamiaru pozować na naiwnisia z otwartymi ustami. Sądzę jednak, że trzeźwość jest po mojej stronie. Od jakiegokolwiek celu doraźnego ważniejszy jest cel utrzymania w «Kulturze» wyspy, na której ludzie porozumiewają się, za jedyną broń obierając rozum” [list Miłosza z czerwca 1956 r., s. 174]). Stałym elementem cierpkiej krytyki był poziom poezji publikowanej na łamach miesięcznika – grafomania, brak przemyślanej formy, naiwność treści, a przede wszystkim zastygnięcie w schematach przedwojennych i całkowite zamknięcie na problematykę współczesną. Pod obstrzał Czesława Miłosza dostawali się nie tylko debiutanci, ale również pisarze z pewnym dorobkiem, jak choćby Józef Łobodowski czy Wacław Iwaniuk:
„Kłopot mi Pan sprawia tym Iwaniukiem. Bo facet męczy się, niezliczone mnóstwo godzin zużywa na pisanie wierszy, zamyka w nich tak zwany szmat życia, potem mozoli się, przepisując na maszynie – i to idzie do lektora, a ten czyta, ziewa i wydaje wyrok. (…) To jakiś piekielnie smutny człowiek. A może przeciwnie, byczysko pełne krzepy i wigoru, tylko jak zasiada do pisania wierszy, przymusza się do smętu i melancholii, bo niby tak w poezji wypada. Jego tom zafrapował mnie od tej strony właśnie ludzkiej, jakiegoś zasadniczego fałszu. (…) Tom nazywa się «Milczenia», ale mógłby się nazywać «Ziewania»” [list Miłosza z sierpnia-września 1959 r., s. 359-360].
Trudno jednak nie zauważyć, że przywołane wyżej zakresy krytycznej aktywności Czesława Miłosza nie stanowiły przedmiotu zasadniczego sporu pomiędzy poetą a redaktorem. Jerzy Giedroyc bardzo często zgadzał się z nielitościwymi wyrokami autora „Ocalenia”, ufając jego literackiej wiedzy i poetyckiemu instynktowi. Zupełnie inaczej przedstawiała się kwestia propozycji przeobrażeń fundamentalnych, decydujących o strategii wydawania pisma i horyzoncie wartości „Kultury”. W tej sferze Jerzy Giedroyc nie był partnerem dla nikogo.
Krytyka głównej linii pisma była przedmiotem przynajmniej kilku odrębnych listów Czesława Miłosza. Jednak szereg argumentów składających się na stanowisko poety w tej sprawie dostrzec można w wielu innych fragmentach korespondencji, zwłaszcza w tych, w których autor „Zniewolonego umysłu” nie przyjmuje propozycji napisania konkretnych tekstów lub odmawia udziału w planach Jerzego Giedroycia. Dobrym przykładem jest tu negatywny stosunek pisarza do uwarunkowań „rosyjskiego numeru” miesięcznika, jak również niechęć wobec zamówienia na artykuł poświęcony Markowi Hłasce lub niezgoda na wznowienie „Zdobycia władzy”. Odstręczająca instrumentalizacja pióra, obawa przed ideologizacją literatury, ignorowanie dojrzewania artystycznego i procesu przeformowania potrzeb oraz fascynacji pisarskich wykluczyły udział Czesława Miłosza we wspomnianych projektach.
Były to argumenty osobiste, ale zrozumiałe z perspektywy literackich ambicji poety, który uznawał „Kulturę” za pismo niezwykle ważne, reprezentujące światowy poziom intelektualny, ale zarazem trwoniące swój autorytet i wykrwawiające się w starciach politycznych o lokalnym zasięgu:
„Pole działania takiego pisma jak «Kultura» jest olbrzymie. Zdaję sobie sprawę z niezliczonych trudności, z wymogów emigracyjnego czytelnika itd. Niemniej pole jest olbrzymie i nieraz omiatam je swoim reflektorem. Ten mój reflektor pozostaje jednak ściśle prywatny i nie dzielę się z nikim moimi spostrzeżeniami i pomysłami. Bo nie mogę. Po prostu mam wrażenie, że nie są pożądane. Nie mam najmniejszej pretensji do współredagowania pisma. (…) Ale czuję się tak wyobcowany, jakbym mieszkał w Australii, jakby w niczym i nigdy moje zdanie czy moje uczucie się nie liczyło – a przecie, jeżeli już nawet odmówi mi się mózgu, to mam serce i wątrobę” [list Miłosza z maja 1959 r., s. 342-343].
Po kilku latach poeta powróci do tej kwestii, wyostrzając nieco osąd, dzięki swym amerykańskim doświadczeniom. Według jego zapatrywań rozproszenie w zbyt wielu kierunkach przekłada się niepotrzebnie na miałkość i nieaktualność tematów, które podejmuje „Kultura”. Co zaś najistotniejsze, dynamika przemian współczesnego świata zepchnęła sprawę komunizmu na margines, czyniąc z niej zamknięty rozdział. Sejsmograf ideowy Czesława Miłosza wskazywał podówczas na zupełnie odmienny splot problemów:
„Jeżeli zawsze od pewnego czasu próbuję Ciebie namówić do wycofania się ze sporów z partyjnym aparatem w Polsce, to przecie nie w imię «czystej literatury». Mnie się zdaje, że np. sobór ekumeniczny czy filozoficzno-socjologiczne rozmyślania o cywilizacji technicznej są ciekawsze, ponieważ odbywa się dewaluacja stopniowa wszystkiego, co dotyczy «bezpośredniej polityki», do poziomu gazetowej żurnalistyki albo do jeszcze bardziej jednodniowych form telewizji i radia” [23].
Doniosłość refleksji intelektualnej, podejmowanie tematów istotnych dla kultury globalnej i kondycji ludzkiej, swoisty „fundamentalizm” światopoglądowy, polegający na rozważaniu przede wszystkim zagadnień kluczowych na poziomie filozoficznym, społecznym, religijnym – te elementy kształtowały horyzont dociekań poety i to z nich chciał zdawać relację w swych esejach oraz wierszach [24]. Z tego punktu widzenia nawet sytuacja kulturalna kraju nie budziła w autorze „Rodzinnej Europy” większego zainteresowania. Nadwiślański prowincjonalizm był dla niego fenomenem nie do przezwyciężenia, zaś intelektualna nuda polskich debat i dyskusji wywoływała całkowitą obojętność. Czesław Miłosz pisał o tych sprawach otwarcie, być może nawet – jeśli weźmie się pod uwagę, choćby współczesną ocenę wydarzeń takich jak „List 34” – brutalnie. Wydaje się, że zasadniczy dystans do spraw europejskich czy krajowych, wzmocniony umiejętnością wskazania problematyki fundamentalnej i zdolnością zmagania się z zagadnieniami najistotniejszymi, przyczynił się do negatywnej oceny Czesława Miłosza w opinii niektórych – zwłaszcza skrajnych – środowisk.
Dwa wymiary
Jerzy Giedroyc nie do końca pojmował stanowisko poety. Argumentacja jest w tym wypadku twarda i rzeczowa, choć na prywatny użytek pod jego piórem pojawiają się również bardziej emocjonalne tony [25]. Trudno nie odnieść wrażenia, że redaktor przyjmował krytykę Czesława Miłosza nad wyraz osobiście, skoro, praktycznie rzecz biorąc, sam decydował o linii politycznej i kulturalnej pisma. Podkreślał zasadnicze różnice, które dzieliły jego własne stanowisko od zapatrywań autora „Zniewolonego umysłu”, ale wyrażał też żal z powodu znaczącego rozluźnienia kontaktów. Nie ulega wątpliwości, że w drugiej połowie lat 60 przyczyną owych rozbieżności nie mógł już być tylko akademicki kierat, w którym znajdował się poeta-profesor:
„Odnoszę wrażenie, że różnice między nami – które zawsze zresztą były – są dziś tak duże i tak zasadnicze, że kontakt z «Kulturą» staje się dla Ciebie niewygodnym. (…) Rozluźnienie naszej współpracy przecież nie nastąpiło z mojej inicjatywy. Nie narzucałem Ci ani koncepcji politycznych, ani nie próbowałem dyskontować Twego nazwiska. Jeśli się kiedykolwiek zwracałem do Ciebie w sprawach politycznych, były to sprawy – tak myślę – o charakterze zasadniczym, a nie gierek politycznych. Nie było wypadku, bym odmówił Ci druku czegokolwiek” [list Giedroycia z dn. 4 maja 1967 r., s. II 120].
Również ocenę literackiej zawartości kolejnych roczników pisma odczytał redaktor jako krzywdzącą i niesprawiedliwą. Dorobek na tym polu uznawał za znaczący i to zarówno z perspektywy polskiej, jak i europejskiej, zaś plotkarskie sugestie, że miesięcznik powinien zmienić nazwę, wracając do formuły przedwojennej, po prostu pomijały elementarne fakty wydawnicze (np. katalog książek z Biblioteki „Kultury”). Doraźność działań i zaangażowań wpisywała się w wizję aktualnej, ale może również przyszłej roli Polski w Europie – na tym obszarze Jerzy Giedroyc miał sprecyzowane poglądy:
„Różnica między nami – chyba najbardziej istotna – polega na tym, że Ty problematykę polską uważasz za prowincjonalną, a dla mnie możliwości potencjalne Polski są ogromne i w skali naprawdę światowej. Bo atrakcyjność Polski na terenie Związku Sowieckiego, potencjalna możność bardzo istotnego wpływania na ewolucję w Rosji, teoretyczna możność stania się pośrednikiem między Rosją a Ameryką to są rzeczy, których bagatelizować nie można. Inna sprawa, czy Polacy tę rolę rozumieją i będą mogli zrealizować” [list Giedroycia z dn. 10 maja 1967 r., s. II 123].
Czy ową zasadniczą różnicę pomiędzy Jerzym Giedroyciem a Czesławem Miłoszem można opisać poprzez dialektykę dwubiegunowego zestawienia działanie/myślenie? Być może jest to trafne rozpoznanie [26]. Być może jednak jest ono zbytnim uproszeniem. Diagnoza taka zakłada bowiem, że „myślenie” jest czynnością oderwaną od korzeni rzeczywistości, zaś „działanie” pozbawioną wyrazistej refleksji aktywnością. Wydaje się bardziej uzasadnione, by redaktora i poetę obdzielić pospołu instynktem otwarcia na „inny wymiar myślenia” oraz „inny wymiar działania”.
„To prawdziwe świństwo, że nie piszesz”
Pomimo licznych sporów, które dzieliły Jerzego Giedroycia i Czesława Miłosza, ich kilkudziesięcioletnia praktyka współobcowania jest świadectwem pasji dojrzałego i świadomego budowania relacji, nie zaś usilnego podkreślania rozbieżności. Fałszywie pojęta niezawisłość nie pozwala wskazać przestrzeni porozumienia. Naturalnie autonomia przekonań, zwłaszcza tych, które związane są z indywidualną wizją świata, człowieka i własnego zaangażowania jest niezwykle ważna, jednak równie istotne wydaje się wyznaczenie jej granic.
Obfita korespondencja redaktora i poety to zapewne tylko ślad rzeczywistej więzi, ale ślad niezwykle wymowny. Szereg listów zaświadcza o pewnej zażyłości, która została rozpięta między biegunami ich trudnych charakterów. Osamotniony w kalifornijskiej głuszy Czesław Miłosz – to przykład szczególnie poruszający – szuka ratunku we wspomnieniach wspólnych spacerów i rozmów z Jerzym Giedroyciem, rozważając sugestię Mickiewicza:
„Żałuję, że nie możemy pójść razem na spacer do lasu i gadać. Samotny to czuję się niekiedy bardzo, radzę sobie z tym, ale nie jestem tak pewny, czy «samotność mędrców mistrzyni» (ale że tęsknię do paryskich kawiarń, to brednie)” [list Miłosza z kwietnia 1962 r., s. 611].
Z kolei redaktor często pozwala sobie na drobne złośliwostki i uszczypliwości, które są komentarzem do rozlicznych obowiązków dydaktycznych poety („Strasznie Pan weintraubieje. Mógłby Pan na liczne sprawy i prośby odpisać choćby dosadnym mam cię…” [list Giedroycia z dn. 17 lutego 1962 r., s. 581]) oraz potwornego zapracowania („Bardzo się cieszę, że jest Pan zakatarzony. Może to pobudzi Pana twórczość zarówno pisarską, jak i „maszynisty” [list Giedroycia z dn. 7 grudnia 1961 r., s. 554]). Jerzy Giedroyc jako rasowy redaktor nie traci żadnej okazji, by mobilizować swego autora do pracy twórczej i redakcyjnej („Koniec wakacji i trzeba się brać do roboty, i jedną rzecz, którą mogę Ci przyrzec, to to, że będę Ci coraz bardziej dokuczał” [list Giedroycia z dn. 18 stycznia 1964 r., s. II 10]), stosując zachęty konwencjonalne oraz insynuacje podszyte wrodzoną ironią („Miałem nadzieję, że Tony napisze artykuł o Ameryce, ale widać boi się Pan konkurencji w rodzinie” [list Giedroycia z dn. 12 maja 1961 r., s. 497]). Nie brakuje mu także pewnej dozy bezpośredniości, która ujawnia cenę całkowitego zaangażowania w misję wydawania pisma, smutek żmudnej codzienności w Maisons-Laffitte:
„To prawdziwe świństwo, że nie piszesz. Zupełnie nie wiem, co słychać z licznymi projektami, o których mówiliśmy: czy coś się realizuje, czy zapadłeś w białoruskie lenistwo. Ja mam na usprawiedliwienie, że nie mogę wyjść z różnego rodzaju gryp, a przy tym nie jestem w najlepszej formie psychicznej z wielu powodów, a to nie zachęca do radości życia ani pracy. Teraz próbuję jakoś zebrać się do kupy i zaczynam od Ciebie” [list Giedroycia z dn. 25 lutego 1964 r., s. II 28].
Warto może dodać, że o sile intelektualnej tandemu Giedroyc/Miłosz świadczą nie tylko przedsięwzięcia zrealizowane, zarówno opublikowane roczniki „Kultury”, jak i poszczególne książki oraz inicjatywy polityczne i społeczno-kulturalne, ale paradoksalnie także plany, na których urzeczywistnienie zabrakło środków, sił lub czasu. I nie chodzi tu o pomysły na wykorzystanie autora „Trzech zim” [27], ale o projekty długofalowe, ważne dla wielu środowisk. Do najistotniejszych zamierzeń w tej mierze zaliczyć trzeba: numery tematyczne „Kultury”, w tym żydowski i powstańczy, ankietę skierowaną do intelektualistów amerykańskich poświęconą literaturze wschodnioeuropejskiej, przekłady nieznanych w Polsce Ludowej tekstów Karola Marksa o Rosji carskiej, edycję pism politycznych Cypriana Kamila Norwida, francuskojęzyczny numery „Kultury”, opracowanie polskiej wersji „Dictionnaire des idées reçues” Flauberta (we współpracy z Jerzym Andrzejewskim), reedycję „Ubu króla” Jarry’ego po wypadkach marcowych 1968 roku, publikację szkiców Wacława Lednickiego.
Jerzy Giedroyc i Czesław Miłosz wielokrotnie wracają do poszczególnych pomysłów, co wskazuje na pewnego typu przywiązanie do wspólnej pracy, omawiają szczegóły, rozważają trudności. Dobrym przykładem takiego ponawianego wysiłku sprzężonej refleksji były plany stałej rubryki „o książce w dwóch słowach”, w której redaktor chciał „awizować (…) czytelnikowi polskiemu wartościowe książki francuskie, angielskie, amerykańskie, niemieckie etc.” [list Giedroycia z dn. 20 lipca 1954 r., s. 175]. Sugestie, ponaglenia i prośby dotyczące owego pomysłu pojawiają się jeszcze pięć lat później, w listach z jesieni 1959 roku.
* * *
Współczesny odbiorca XX-wiecznej korespondencji literackiej powinien zdawać sobie sprawę z dokumentacyjnego statusu listów. Oznacza to, że mają one znaczenie sekundarne wobec dzieł literatury pięknej, są rodzajem źródeł uzupełniających wiedzę historycznoliteracką. Oczywiście w niektórych przypadkach listy stanowią klasę samą w sobie – przykładem najbardziej spektakularnym byłyby arcydzieła epistolografii, które wyszły spod pióra Jerzego Stempowskiego. Jednakże zdecydowana większość zespołów pozbawiona jest wartości czysto literackich. Mimo tego, w ostatnich latach zainteresowanie epistolografią, także wśród zwykłych czytelników, zdecydowanie wzrosło, co daje się wytłumaczyć nieufnością publiczności literackiej do gatunków beletrystycznych: „literatura faktu” – reportaże, wywiady, dzienniki, pamiętniki – święci obecnie swe tryumfy. Nie oznacza to, że popularność kolekcji, zwłaszcza listów powojennej emigracji, jest wynikiem przypadkowej zbieżności z pewną tendencją współczesnej kultury. Wymiana listów stanowiła w tych środowiskach rodzaj komunikacyjnej kompensacji rzeczywistości, stąd też lektura zbiorów epistolograficznych jest naturalnym sposobem poznania ich intelektualnego zaplecza. „Rzeczpospolita epistolarna” [28] nie miała granic przestrzennych, miała jedynie ograniczenia czasowe.
Listy Jerzego Giedroycia i Czesława Miłosza są jednym z najważniejszych świadectw życia kulturalnego emigracji polskiej. To również lekcja pokory, cierpliwości i wizji politycznej, którą należało zrealizować – podręcznik swobody myślenia, niezależności działania i wychowania „ludzi naprawdę kosmopolitycznych” [29].
Przypisy:
[1] Por.: L. Szaruga, „Przestrzeń spotkania. «Kultura» i pokolenie ‘68” [w:] idem, „Przestrzeń spotkania. Eseje o «Kulturze» paryskiej”, Lublin 2001, s. 126.
[2] Cz. Miłosz, „Uwagi wdzięcznego współbiesiadnika”, „Kultura” 2000, nr 10 (637), s. 17.
[3] Por.: M. Zaleski, „Redaktor i Poeta” [w:] „Jerzy Giedroyc: kultura, polityka, wiek XX. Debaty i rozprawy”, red. A. Mencwel, A. St. Kowalczyk, L. Szaruga, Z. Grębecka, Warszawa 2009, s. 164.
[4] Szkice te („Na zjeździe antyfaszystów” i „Swojskie pryncypia i artysta”) zostały po latach przedrukowane w tomie Cz. Miłosz, „Przygody młodego umysłu. Publicystyka i proza 1931–1939”, Kraków 2003.
[5] Por.: A. Franaszek, „«Wszystkie Pana wady i ćwieki». Spór Jerzego Giedroycia z Czesławem Miłoszem” [w:] „Jerzy Giedroyc: kultura, polityka, wiek XX”, op. cit., s. 170.
[6] Por.: M. Grochowska, „Jerzy Giedroyc. Do Polski ze snu”, Warszawa 2009, s. 200-202.
[7] „Wstawać rano, pisać, a potem na jagody… Z Czesławem Miłoszem rozmawia Adam Michnik” [w:] A. Michnik, „Wśród mądrych ludzi”, Warszawa 2009, s. 296 (wywiad ukazał się pierwotnie w „Gazecie Wyborczej” 1991, nr 132 z dn. 8 czerwca).
[8] Por.: A. Fiut, „«Ach, jak mam czasami dosyć tych swoich „Norwidów”!». Czesław Miłosz w korespondencji Jerzego Giedroycia” [w:] „Jerzy Giedroyc: kultura, polityka, wiek XX”, op. cit., s. 187.
[9] Por.: J. Giedroyc, „Autobiografia na cztery ręce”, oprac. K. Pomian, Warszawa 2006, s. 174.
[10] Cz. Miłosz, „«Podróżny świata». Rozmowy z Renatą Gorczyńską”, Kraków 2002, s. 86 („Rozmowa szósta. O wyjeździe na placówkę dyplomatyczną”).
[11] Określeniem tym Jerzy Giedroyc posłużył się w liście do Juliusza Mieroszewskiego. Por.: J. Giedroyc, J. Mieroszewski, „Listy 1949–1956”, oprac. K. Pomian, J. Krawczyk, Warszawa 1999, cz. 1, s. 125 (list Giedroycia z dn. 8 maja 1951 r.).
[12] K. Pomian, „Modernizacja polskiej umysłowości: pisarze jako wychowawcy” [w:] idem, „W kręgu Giedroycia”, Warszawa 2000, s. 50.
[13] Przykładem byłby tu dramatyczny koniec bliskich stosunków Jerzego Giedroycia z Jerzym Niezbrzyckim (Wragą). Por.: „«Marzenia więcej niż skromne». Rozmowy z Jerzym Giedroyciem, 11–15 sierpnia 2000 r.” [w:] „Ostatnie lato w Maisons-Laffitte. Jerzy Giedroyc, Zofia Hertz, Henryk Giedroyc (sierpień 2000 r. – listopad 2001 r.)”, oprac. H. M. Giza, Wrocław 2007, s. 35.
[14] „Miłosza bardzo ceniłem zawsze jako poetę i nawet wytrzymałem ten jego nie bardzo szczęśliwy artykuł «Nie», którym przywitał emigrację po tym, jak wybrał wolność. Ale tylko dlatego, że to był wielki poeta. Dla mnie to nie ulegało wątpliwości już wtedy, kiedy Miłosz się tutaj zjawił w Maisons-Laffitte”. Cyt. za: B. Toruńczyk, „Rozmowy w Maisons-Laffitte, 1981”, Warszawa 2006, s. 92.
[15] Por.: J. Giedroyc, M. Wańkowicz, „Listy 1945–1963”, oprac. A. Ziółkowska-Boehm, J. Krawczyk, Warszawa 2000, s. 226 (list Giedroycia z dn. 9 listopada 1951 r.).
[16] J. Giedroyc, Cz. Miłosz, „Listy 1952–1963”, oprac. M. Kornat, Warszawa 2008, s. 69 (list Miłosza sprzed dn. 22 marca 1952 r.). Jeśli nie zaznaczono inaczej, pozostałe fragmenty będą podawane według tej samej edycji (cyfra arabska bezpośrednio po cytacie oznacza stronę).
[17] Por.: M. Zaleski, „Redaktor i Poeta”, op. cit., s. 162.
[18] Por.: A. Mencwel, „Miłosz nieznany, Giedroyc odsłaniany”, „Przegląd Polityczny” 2012, nr 111, s. 104-111.
[19] Cyt. za: B. Toruńczyk, op. cit., s. 93-94.
[20] Cz. Miłosz, „Tajemniczy pomnik” [w:] idem, „O podróżach w czasie”, oprac. J. Gromek, Kraków 2004, s. 175.
[21] Por.: J. Giedroyc, „Autobiografia na cztery ręce”, op. cit., s. 177.
[22] Por.: M. Kornat, „Między literaturą a polityką. Korespondencja Jerzego Giedroycia z Czesławem Miłoszem (1952–2000)” [w:] J. Giedroyc, Cz. Miłosz, „Listy 1952–1963”, op. cit., s. 58-59. Pierwsza wersja wstępu do korespondencji była opublikowana w „Zeszytach Historycznych” 2004, z. 150, s. 3-54.
[23] J. Giedroyc, Cz. Miłosz, „Listy 1964–1972”, oprac. M. Kornat, Warszawa 2011, s. 54 (list Miłosza z dn. 23 października 1952 r.). Jeśli nie zaznaczono inaczej, pozostałe fragmenty będą podawane według tej samej edycji (cyfra rzymska bezpośrednio po cytacie oznacza tom, cyfra arabska – stronę).
[24] Por.: A. Franaszek, „«Wszystkie Pana wady i ćwieki»…”, op. cit., s. 179.
[25] Dobrym przykładem jest tu fragment listu do Jerzego Stempowskiego: „Od Miłosza też nie ma wiadomości. Mam wrażenie, że jest w bardzo niebezpiecznym zakręcie swego życia: jest szczęśliwy, zadowolony z siebie, uwierzył, że jest wielkim poetą. Właściwie nic go nie obchodzi poza trochę dziecinnym zbieraniem różnych dowodów wielkości. Praktycznie nic nie pisze, tylko powiela dawne rzeczy albo tłumaczy. Ciekawe, że w kraju zaczynają coraz bardziej o nim zapominać”. J. Giedroyc, J. Stempowski, „Listy 1946–1969”, oprac. A. St. Kowalczyk, Warszawa 1998, cz. 2, s. 379.
[26] Por.: M. Zaleski, „Redaktor i Poeta”, op. cit., s. 163.
[27] Por.: A. Franaszek, „«Wszystkie Pana wady i ćwieki»…”, op. cit., s. 177.
[28] Por.: A. St. Kowalczyk, „Od Bukaresztu do Laffitów. Jerzego Giedroycia rzeczpospolita epistolarna”, Sejny 2006, passim.
[29] J. Giedroyc, A. Bobkowski, „Listy 1946–1961”, oprac. J. Zieliński, Warszawa 1997, s. 297.
Książki:
Jerzy Giedroyc, Czesław Miłosz, „Listy 1952–1963”, cz. I, „Listy 1964–1972”, cz. II, „Listy 1973–2000”, cz. III, Czytelnik, Warszawa 2008–2012.
* Jacek Głażewski, historyk literatury, krytyk, tłumacz. Pracuje w Instytucie Literatury Polskiej UW oraz w Fundacji Centrum im. Profesora Bronisława Geremka.
„Kultura Liberalna” nr 185 (30/2012) z 24 lipca 2012 r.