Łukasz Jasina
Bóg ochroni królową
Któż mógł wypowiedzieć sławną formułę otwierającą igrzyska w Londynie, jeśli nie brytyjska królowa, Elżbieta II? Nie zawsze było to tak oczywiste. Jednak mimo – należących już chyba do przeszłości – kontrowersji wokół pozycji monarchii, królowa niezmiennie pozostaje symbolem Brytanii.
Monarchini otworzyła igrzyska w Montrealu w roku 1976, a jej mąż książę Filip dokonał tego samego dwadzieścia lat wcześniej w Melbourne, ale późniejsze kryzysy konstytucyjne i symboliczne ograniczenie związków między dawną metropolią a jej niegdysiejszymi koloniami sprawiły, że w Calgary, Sydney czy Vancouver przedstawiciela rodziny królewskiej już zabrakło. Nikt jednak (i nie jest to tylko efekt ustalonego przez Międzynarodowy Komitet Olimpijski protokołu mówiącego, że otwarcia igrzysk dokonuje głowa państwa organizatora i może przy tej okazji wypowiedzieć tylko jedno zdanie) nie wpadłby na pomysł, by w Londynie zabrakło głosu królowej Elżbiety. To ona była jedną z najważniejszych postaci podczas ceremonii otwarcia rozpoczętej filmem z nią i Jamesem Bondem – innym symbolem brytyjskości, który w roku swego pięćdziesięciolecia powrócił do Londynu – w roli głównej.
Takie otwarcie igrzysk stanowi kulminację obchodów diamentowego jubileuszu królowej, podczas którego hołd złożyli jej nie tylko Anglicy, Szkoci, Irlandczycy i Walijczycy, lecz także przedstawiciele Wspólnoty i dawnych kolonii, a uroczyste parady porównywalne były tylko z tymi, jakie honorowały królową Victorię. Czy były to li tylko przejawy zainteresowania jarmarcznym gadżeciarstwem ze strony państw dawnego imperium, czy też objaw szacunku dla szacownego symbolu historycznego, jakim być może stała się królowa Elżbieta?
Monarchia, nad którą sympatia nigdy nie zachodzi
Jakkolwiek monarchia jest obiektem kontrowersji oraz dyskusji – nie jest w tej chwili bytem podważanym. Przywoływaną przez Normana Daviesa w „Wyspach” fikcyjną historię o tym, jak to po wygranych przez socjalistów kolejnych wyborach rodzina królewska opuszcza swój pałac i przenosi się do zwykłego domku na przedmieściach Londynu, należy włożyć między bajki. Poważnych szans na likwidację monarchii brakuje nie tylko w samym Zjednoczonym Królestwie (gdzie nawet szkoccy separatyści skupiają się raczej na przywróceniu tradycyjnego tytułu „Królowej Szkotów” i szkockiej numeracji władców), ale i w krajach Wspólnoty. To wielka zasługa samej Elżbiety II i jej „długiego trwania”. Po sześćdziesięciu latach niewielu ludzi jest mentalnie przygotowanych na to, by głową państwa został ktoś inny. A gdyby ta zmiana miała jednak nastąpić, rewolucji nie będzie – pamiętajmy, że także starzejący się syn królowej, Książę Walii, Karol, i jej wnuk William (czyli potencjalny Wilhelm V – imiennik Wilhelma Zdobywcy, faktycznego założyciela Anglii) nie budzą poważnych kontrowersji; wydają się być przygotowani do królewskiej roli i nikt poważny tego nie podważa. Nawet różnie piszący o monarchii „The Economist” w dość zwięzłym komentarzu zauważa, że brytyjska rodzina królewska wyszła z kryzysu, czego piętnaście lat temu nikt by się nie spodziewał. Oczywiście kryzys zawsze może powrócić…
Nowa Brytania
Nowy Monarcha rozpocznie swe panowanie w kraju zupełnie innym niż współczesna Brytania. (Oczywiście po jak najdłuższym życiu Elżbiety II – czego monarchini życzymy – bo na pewno coś takiego jak abdykacja się nie wydarzy). Zmiany te muszą zostać jednak odpowiednio odnotowane w symbolice mającej dla Brytyjczyków bardzo duże znaczenie. W 1952 roku Wielka Brytania była przecież krajem Brytyjczyków, a jej królowa Obrończynią Wiary w jej anglikańskim wydaniu. Teraz jest to kraj wielokulturowy. Do koronacyjnych obrzędów należałoby dołączyć elementy ekumeniczne, musi się w nich znaleźć miejsce dla innych chrześcijan, a także dla żydów, muzułmanów, hinduistów czy sikhów. Musi się zmienić treść przysięgi składanej przez monarchę. Szkocki kamień przeznaczenia nie może też już ot tak sobie leżeć pod tronem w Westminsterze – kto wie może Karola III lub Wilhelma V czeka osobna koronacja w Scone lub Edynburgu. Specjalny gest bez wątpienia zostałby przez Szkotów doceniony. Mają już wszak osobny parlament w swojej stolicy. Windsor koronujący się Szkocji zmazałby brzemię pochodzenia od niszczących Szkocję Hanowerczyków i przypomniał, że jest potomkiem Stuartów.
Dyskusje na ten temat trwają i to nie tylko w gronie akademicko-publicystycznym, ale i w rządzie.
Zmiany na lepsze w relacjach monarchy ze Szkotami i Walijczykami już nastąpiły. Diamentowy, (oraz ten wcześniejszy o dziesięć lat Złoty) Jubileusz Królowej były w Glasgow odbierane jako wydarzenia uroczyste. Rok 1977, gdy królowa obchodziła ćwierćwiecze wstąpienia na tron, pokazuje, że nie zawsze tak było. To zresztą nie tylko zasługa królowej, ale i ustępstw rządu centralnego i – ogólnie rzecz biorąc – udanego eksperymentu z autonomią i ekonomicznego boomu w Szkocji zapoczątkowanego przez odkrycie ropy w pobliskim szelfie.
Królowa jako symbol jedności
Obchody królewskiego jubileuszu i igrzyska olimpijskie są okazją do odnowienia mitu brytyjskiej jedności jaka może się w najbliższym czasie nie powtórzyć. Brytyjskość mitologizowana w roku 2012, jaką poznaliśmy na uroczystości reżyserowanej przez Danny’ego Boyle’a, to cztery kultury (reprezentowane przez cztery śpiewane na początku pieśni): szkocka, irlandzka, angielska i walijska, które stworzyły tę większą – brytyjską. Kultura angielska zajmuje w niej „rzecz jasna” miejsce „pierwszego wśród równych”. W przeciwieństwie do futbolu, gdzie podkreśla się różnice narodowe, na olimpiadzie zawodnicy grają pod jedną flagą.
Elementem mitu jest też specyfika brytyjskiej historii łączącej się z Europą, ale – jednocześnie – i od tej Europy odległą. W obecnej europejskiej retoryce premiera Camerona pobrzmiewa nie tylko to, co mówiła jego poprzedniczka sprzed dwóch dekad – Margaret Thatcher – ale i kilka stuleci brytyjskiej historii. Brytyjczycy podchodzą do europejskich idei z dystansem i nie mieszają się bez uprzedniego namysłu do tamtejszych konfliktów. Równie bliscy są im także Kanadyjczycy czy Australijczycy, z którymi znajdowali się kiedyś w jednym państwie i mają do tej pory wspólną królową. Brytania nie musi patrzeć tylko na Europę – w dalszym ciągu może i musi interesować się całym światem.
Te mity nie mogą istnieć bez monarchii. To ona stworzyła Wielką Brytanię, jednocząc tamtejsze państewka. To ona jest symbolem nieprzerwanego od ponad tysiąca lat ciągu historycznego. To ona wreszcie wyróżnia Zjednoczone Królestwo nie tylko na tle europejskich i pozaeuropejskich republik, ale też wśród monarchii całkowicie zrepublikanizowanych królestw Skandynawii, Beneluksu, Hiszpanii czy Japonii. To dzięki monarchom Brytyjczycy ocalili symboliczne resztki swojego Imperium i swojej oryginalności. Królowa i język angielski to ciągle najlepsze symbole i towar eksportowy Wielkiej Brytanii, monarchia jest więc potrzeba i nic jej w najbliższym czasie nie zagrozi.
* Łukasz Jasina, doktor nauk humanistycznych, historyk Wielkiej Brytanii, członek zespołu „Kultury Liberalnej”. Mieszka w Hrubieszowie.
„Kultura Liberalna” nr 186 (31/2012) z 31 lipca 2012 r.