Z Tomaszem Machałą, redaktorem naczelnym serwisu NaTemat.pl o kryzysie prasy drukowanej, szansach na zarobek w internecie i potrzebach czytelników rozmawia Łukasz Pawłowski.

Łukasz Pawłowski: Jest pan redaktorem naczelnym medium, o którym jego twórcy piszą, że „to nie tradycyjny portal, ale raczej platforma wymiany poglądów, opinii i informacji. […] Otwieramy stronę na różne poglądy, na różne sposoby myślenia. Nasz serwis nie będzie ani prawicowy, ani lewicowy, ani liberalny, ani konserwatywny. Będzie tolerancyjny. Może w nim zaistnieć każdy, niezależnie od swych poglądów”. Czym zatem różni się państwa serwis…

Tomasz Machała: Przejdźmy na ty, dobrze?

Dobrze, czym różni się Wasz serwis od innych platform blogowych jak choćby Salon24, a czym od portali informacyjnych jak Gazeta.pl czy Onet?

Zacznijmy od tego, że jest czymś więcej niż serwisem informacyjnym i czymś więcej niż platformą blogową.

A więc czym różnicie się od zwykłego zbioru blogów?

Nie jesteśmy platformą blogową otwartą dla wszystkich. Osoby zwracające się do nas z pytaniem o możliwość blogowania dokładnie wypytujemy, o czym chcą pisać, jak widzą swojego bloga, czasem prosimy o próbki tekstów, zawsze dokładnie sprawdzamy w internecie dotychczasową twórczość. Większość autorów sami zapraszamy do współpracy.

To zwykle bardzo znane nazwiska, choć niekoniecznie ze względu na ciekawe pióro – Krzysztof Hołowczyc, Karol Okrasa, Janusz Palikot, Justyna Kowalczyk, Maja Włoszczowska, Aleksander Kwaśniewski…

Jeśli do tej pory nie byli znani ze względu na ciekawe pióro, to teraz są. Justyna Kowalczyk na przykład pisze świetnie, jest dla mnie, dziennikarza, dużą inspiracją. Poza tym my nie pracujemy tylko z twarzami znanymi z telewizji. Mamy ponad czterysta blogów, wiele prowadzonych przez ludzi znanych wcześniej tylko w swoich miastach albo swoich środowiskach.

A w jaki sposób przekonaliście do współpracy „twarze znane z telewizji”? Czy ci autorzy otrzymują za swoje wpisy wynagrodzenie?

Absolutnie nie. Piszą w odpowiedzi na nasze zaproszenia. Dzwonimy do nich, pytamy czy chcieliby u nas być, podzielić się swoimi poglądami, przekonać ludzi do czegoś. Część osób się zgadza, część obiecuje napisać w przyszłości, inni odmawiają. Zatrudniamy dwójkę menadżerów blogów. Martyna i Tomek spotykają się z blogerami, rozmawiają z nimi, mailują, nawiązują osobiste znajomości. Czasem blogerów chwalą, czasem poganiają do pisania. Blogi to jednak, jak mówiłem, tylko część naszej działalności.

Czym w takim razie różnicie się do portalu informacyjnego?

Po pierwsze podejściem do treści, bo nie mając serwisów agencyjnych nie produkujemy krótkich notek informacyjnych, które stanowią większość wiadomości w internecie. Tworzymy większe, autorskie historie.

Po drugie staramy się utrzymywać bardzo bliski kontakt z czytelnikami. W żadnym innym miejscu nie można tak łatwo jak u nas napisać do redaktora naczelnego ze swoim tekstem, ze swoim tematem, ze swoim problemem. W ostatnich tygodniach kilka razy zdarzyło się tak, że czytelnicy przysyłali swoje teksty, ja je akceptowałem i po pół godziny wisiały na naszej stronie. Ludzie byli zdziwieni, że jesteśmy tak otwarci.

Wreszcie po trzecie różnimy się podejściem do reklamy. Na naszej stronie nie ma banerów, a to przecież forma reklamy dziś najpopularniejsza, ale równocześnie najbardziej uciążliwa dla użytkownika. Wiesz, dlaczego reklama w internecie jest tak nachalna? Bo staje się coraz mniej skuteczna. Statystyki pokazują, że w proste formaty podsuwane nam na stronach klika zaledwie ułamek procenta internautów. Dlatego my chcemy utrzymywać się z reklam nowej generacji, tak zwanych „rich mediów”. Nasz format, Power Content, jest wielokrotnie skuteczniejszy niż przeciętny baner. Wobec niektórych banerów Power Content jest nawet kilkadziesiąt razy skuteczniejszy, a przecież nie jest tyle razy droższy. Przekonujemy reklamodawców, że to dla nich świetne rozwiązanie. Formaty „rich media” to teraz ułamek rynku, wkrótce to będzie kilkadziesiąt procent.

Ale czy te reklamy dają wymierny przychód? W rozmowie z nami Michał Kobosko narzekał, że stawki za reklamę internetową są śmiesznie niskie i zupełnie nie równoważą kosztów wyprodukowania treści.

Nie wiem, jakie koszty wyprodukowania treści ma „Wprost”, ale patrząc na ich stronę pod kątem kreatywności i innowacyjności reklamy, nie jestem pod wielkim wrażeniem. Zamieszczają standardowe banery, w które mało kto klika – trudno się dziwić, że nie mają z tego tytułu wielkich przychodów. Dopóki nie staną się bardziej kreatywni, dopóki nie będą szukali nowych formatów, nie będą edukowali rynku, nic się nie zmieni. Zachęcam redaktora Kobosko, żeby zadzwonił do nas. Chętnie pokażę mu Power Content. „Wprost” to duży wydawca. Powinien podnieść się z krzesełka i przekonywać razem z nami rynek do nowych formatów reklamy w sieci, a nie siedzieć i narzekać, że się biznes nie spina.

Dlaczego duzi wydawcy tego nie robią?

Boją się, że jak spróbują czegoś nowego, stracą to, co już mają, czyli dochody z najprostszych i najbardziej uciążliwych dla czytelnika form reklamy. Weźmy Agorę za przykład. Tylko dlatego, że najlepiej ich znam, bo codziennie czytam. W serwisie Wyborcza.pl niestandardowa, bogata reklama świetnie by się sprawdziła. Ale produkty typu Plotek, Lula, czy Groszki są zbudowane pod display. Agora boi się, że wchodząc w Power Content zyska w Wyborczej.pl, ale może stracić w innych miejscach, więc nie ryzykuje. Gdyby duzi wydawcy zdecydowali się działać, wówczas rynek wyglądałby inaczej i moim zdaniem powinien wyglądać inaczej. Byłoby to z pożytkiem dla branży internetowej i dla reklamodawców. Obecny model premiuje niskiej jakości treści i niskiej jakości reklamę.

A jednak coś się zmienia. Czy uważasz, że wprowadzenie przez kilkanaście polskich gazet Piano Media, czyli systemu opłat za dostęp do serwisów internetowych to dobry pomysł?

Moim zdaniem dobry.

Sądzisz, że ludzie będą chcieli płacić za dostęp do treści, które do tej pory mieli za darmo?

Wątpię.

A więc to rozwiązanie dobre dla kogo?

Dla mnie na przykład i to z kilku powodów. Po pierwsze duzi wydawcy wysyłają silny sygnał – jakościowe treści są wartością. To leży w moim interesie, bo NaTemat tworzy wartościowe treści. Po drugie, im mniej takich treści jest łatwo dostępnych i bezpłatnych w internecie, tym wartościowsze stają się te moje, które ja zamierzam nadal udostępniać za darmo.

Ale wybierając taki model biznesowy stawiasz się w roli…

Łamistrajka?

Gorzej, oszusta, dlatego że sam będziesz korzystał z płatnych treści, a następnie, po przerobieniu, udostępniał je za darmo.

Nasz model tworzenia treści nie polega na przerabianiu treści innych, ale szukaniu własnych historii reporterskich. Ja mówię tylko, że jeżeli duże wydawnictwa zamkną dostęp do swoich jakościowych materiałów, a ludzie nadal będą szukali takich materiałów w internecie, to nie znajdując ich u nich, przyjdą do mnie. Zresztą ja nad wielkimi wydawcami biadolić nie będę, dlatego że przez lata nie potrafili się porozumieć w sprawie edukowania ludzi co do płatnych treści, przez lata nie zrobili nic wspólnie, a wyłącznie się kłócili. Oni trochę tak jak Kodak – który przez lata ignorował fotografię cyfrową – przegapili koniec pewnej epoki.

I skończą też tak jak Kodak?

Mam nadzieję, że nie, bo wiele z ich treści cenię i codziennie czytam. Ale jeśli im się nie uda, to sorry, czasy się zmieniły. Nie sądzę, by przetrwali wszyscy. Przy tak dynamicznie zachodzących zmianach trzeba podejmować decyzje szybkie i zdecydowane, a wielkie wydawnictwa są do tego niezdolne.

Czy całkowita rezygnacja z wydań papierowych byłaby taką decyzją?

Aż tak radykalne rozwiązania wcale nie są potrzebne. Czasem wystarczy dobrze uporządkować bieżące modele biznesowe. Wiesz, że Gazeta.pl zanotowała w zeszłym roku 100 mln przychodu, a jednocześnie wygenerowała milion złotych straty? To oznacza, że coś tam zupełnie nie gra, skoro Grupa o2 z 47 milionów przychodu zdołała wypracować 16 milionów zysku. Oczywiście ich sposób pozyskiwania treści i jakość tych treści delikatnie mówiąc budzą pewne wątpliwości, ale powodzenie tej firmy to prztyczek w nos dla wszystkich, którzy twierdzą, że w internecie nie da się zarobić. A skoro da się zarobić na marnych treściach, to może da się również na tych lepszej jakości.

A jak Wasz serwis wystartował i jak funkcjonuje obecnie pod względem finansowym?

NaTemat zostało założone prze grupę udziałowców – Tomka Lisa, Roberta Jędrzejczyka i firmę Nextweb Media – którzy stworzyli spółkę, włożyli w nią pieniądze i z tych środków wystartował serwis. Po 7 miesiącach działalności nasze wpływy reklamowe sięgnęły kilkuset tysięcy złotych.

Wyszliście już na plus?

Jeszcze nie, ale to kwestia czasu.

Narzekasz tak na polskich wydawców, ale przecież gazety na świecie także nie wypracowały jednego, cudownego środka na przetrwanie w nowej rzeczywistości internetowej. Niektóre nadal są dostępne w sieci bezpłatnie, inne jak „The Economist” pozwalają za darmo przeczytać kilka artykułów w miesiącu, a za kolejne wymagają opłaty, jeszcze inne jak „The Times” mają całkowicie płatne serwisy.

Zgoda, nie ma jednego, cudownego sposobu, ale w Polsce tak naprawdę aż do dziś nie wypróbowano żadnego. Obecnie ludzie są przekonani, że wydanie papierowe gazety jest płatne, a w sieci to samo można dostać za darmo. Odzwyczajenie ich od tego sposobu myślenia potrwa bardzo długo.

Ale za wykreowanie tego sposobu myślenia wydawcy papierowi winią właśnie serwisy internetowe, które odciągają czytelników, przyzwyczajają do „darmochy”, innego formatu treści, a często do gorszej jakości.

Wiesz, jeśli ktoś używa sformułowania „winny jest internet”, brzmi to niesamowicie staroświecko. Od razu stają mi przed oczyma ci wszyscy starzy wydawcy, którzy z rozrzewnieniem wspominają, jaką byli potęgą w latach 90. Internet jest wyzwaniem dla prasy papierowej, ale banalne utyskiwanie do niczego nie prowadzi. Równie dobrze na początku XX wieku właściciele dorożek mogli pomstować na samochód Forda. Zaczyna się robić zabawnie, gdy dziennikarze gazety teraz przy okazji Piano pomstują na agregowanie treści, które do perfekcji doprowadził portal należący do tego samego wydawnictwa, co gazeta tych dziennikarzy. Czasy się zmieniają i trzeba iść do przodu, a nie biadolić „Gdyby nie ten cholerny internet…”.

Pytanie tylko, czy my naprawdę idziemy do przodu. Czy uważasz, że dziennikarstwo dzięki internetowi stało się lepsze?

W Polsce jakość dziennikarstwa jest w ogóle bardzo niska, ale nie jestem w stanie powiedzieć czy winien jest internet, malejące przychody, miałkość naszego życia politycznego, lenistwo umysłowe czy jeszcze jakieś inne powody. Niezależnie od tego widzę, że w Stanach Zjednoczonych, Niemczech czy Wielkiej Brytanii, a więc państwach z o wiele bardziej rozwiniętą infrastrukturą internetową, jakościowe dziennikarstwo nie umiera. „The Economist”, „New Yorker”, „The New York Times” – czytam wszystkie i jestem pod wielkim wrażeniem. Nie można stawiać znaku równości między internetem a upadkiem dziennikarstwa.

Wróćmy jednak do Polski. Czy uważasz, że tradycyjne media w naszym kraju nadal zasługują na miano „czwartej władzy” kontrolującej trzy pozostałe?

A czym różnią się tradycyjne media od NaTemat?

Choćby tym, że tam piszą profesjonalni dziennikarze, a u ciebie ludzie z zewnątrz, których można nazwać dziennikarzami obywatelskimi.

Słabo nas znasz. Nie mam żadnych dziennikarzy obywatelskich – zatrudniam ponad 20 pełnopłatnych dziennikarzy. Publikacje ludzi z zewnątrz w dziale wiadomości stanowią niewielki ułamek tych, które tworzymy sami. Dziennikarstwo obywatelskie w Polsce na razie sprawdza się tak sobie. Przyznają to nawet ci, którzy prowadzą takie serwisy.

Ale jak sam mówiłeś macie na stronie ponad 400 blogów!

Blog nie jest dla mnie dziennikarstwem obywatelskim. To inna forma. Dziennikarstwo jest pisaniem maksymalnie obiektywnych tekstów, docieraniem do rozmówców, zbieraniem faktów. Blogowanie to subiektywne wyrażanie opinii. Choć przyznaję, że dyskusja, czy bloger to dziennikarz to temat rzeka i nie zaczynajmy jej teraz.

Słuchaj, to na jakie potrzeby ty właściwie odpowiadasz?

Na te same, które ludzie mają w stosunku innych mediów – chcą się czegoś dowiedzieć, przeczytać coś interesującego, czasem się rozerwać, otrzymać jakąś poradę. To pewien uniwersalny zestaw potrzeb i ja niczego nowego w tej kwestii nie wymyśliłem. Po prostu staram się odpowiadać na oczekiwania ludzi lepiej, niż robią to inni.

Czyli proponujesz inną formę odpowiedzi na potrzeby o niezmiennej treści?

Tak, ale akurat w tym wypadku forma jest wszystkim. To jak z potrzebą przemieszczania się. Kiedyś pieszo, potem na koniu, potem dorożką, wreszcie pociągiem, samochodem i samolotem.

*Tomasz Machała, dziennikarz, pracował m.in. dla TVN24, Polsat News i sekcji polskiej BBC; publikował we „Wprost” i „Newsweeku”. Od stycznia 2012 jest redaktorem naczelnym serwisu NaTemat.pl.

**Łukasz Pawłowski, z wykształcenia psycholog i socjolog; doktorant w Instytucie Socjologii Uniwersytetu Warszawskiego; członek redakcji „Kultury Liberalnej”.

„Kultura Liberalna” nr 190 (35/2012) z 28 sierpnia 2012 r.