Polski sposób myślenia o sprawach wschodnich – w tym o sprawach ukraińskich – drażni swoim schematyzmem. Pisałem zresztą o tym na łamach „Kultury Liberalnej” wielokrotnie [https://kulturaliberalna.pl/2012/06/05/jasina-patrzenie-na-wschod-jest-ciagle-wazne-po-%E2%80%9Ewroclaw-global-forum/]. Nic więc dziwnego, że i przed wyborami na Ukrainie – a więc przed 27 października – zaserwowano nam sporą dawkę takiego sposobu myślenia. Mieliśmy „dobrych” i „złych”: rząd i rządzącą Partię Regionów uzależnioną od Rosji oraz „proeuropejską” opozycję; Janukowycza i Julię Tymoszenko, reprezentanta popkultury, Witalija Kliczkę, i lęki o jego sukces oraz skopiowane żywcem z debat o łamaniu praw człowieka i demokracji na Białorusi – dyskusje o fałszowaniu wyborów.
Rzeczywistość okazuje się jednak nieco bardziej skomplikowana. Parafrazując lekko niemojego klasyka Józefa Mackiewicza – „Trzeba o tym głośno mówić…”. Zacznijmy więc może od kolejnej klęski polsko-ukraińskiego pojednania.
„Swoboda”
O tym, że pojednanie nie bardzo nam wychodzi też już pisaliśmy [https://kulturaliberalna.pl/2009/08/31/riabczuk-szporluk-jasina-wigura-szewczenko-polska-ukrainaukraina-polska-emocje-stereotypy-pojednanie/]. Teraz jednak – w zachodnich obwodach Ukrainy – czyli w tych miejscach, które stanowią wspólne polsko-ukraińskie dziedzictwo kulturowe, spory sukces odnosi „Swoboda” – ruch który w najlepszym razie można uznać za nacjonalistyczny i skrajnie ksenofobiczny. Wobec ruchów znacznie bardziej umiarkowanych – choćby na Węgrzech – wysuwa się u nas ostre oskarżenia, tym razem jest jednak inaczej. Dlaczego? Czyżby sukces partii nawołującej do czynności powszechnie uznawanych za rewanżyzm historyczny oraz jawnie wskazującej na niesprawiedliwość obecnej polsko-ukraińskiej granicy państwowej nie był niczym złym? Jest to przecież wyraźny dowód na to, że ukraińska tożsamość narodowa budująca się przez ostatnich dwadzieścia lat – jeśli nawet została jakoś zbudowana, to przynajmniej w sporej części nie podąża w dobrym kierunku. Jest to także wotum nieufności wobec polityki polsko-ukraińskiego pojednania. W poprzednim numerze pisaliśmy o tym, jak niewielki postęp dokonał się w ukraińskim myśleniu o historii – co udowodnił nam wystawiony w Lublinie polsko-ukraiński spektakl. Teraz widzimy, że nacjonalizm ma się dobrze i to właśnie na naszym pograniczu.
Opozycja bez pomysłu
W majowym numerze „KL” [https://kulturaliberalna.pl/2012/05/08/jasina-bodnar-koziel-pilka-nozna-czy-prawa-czlowieka/] dowodziliśmy, że polityka na Ukrainie jest daleka od „czarno-białych” schematów. Przez sześć miesięcy niewiele się w tej sprawie zmieniło. Prezydent Ukrainy Wiktor Janukowycz wygłasza te same deklaracje, a Julia Tymoszenko nadal przebywa w więzieniu. W kraju brakuje również prawdziwej debaty. Nie może jej wygenerować pozbawiony talentów koncepcyjnych prezydent wraz ze swoim dworem, a uwięziona (ale i wcześniej pozbawiona wyżej wymienionych talentów) była premier, przywódcy opozycji, tacy jak Arsenij Jaceniuk czy Witalij Kliczko są albo typowymi „graczami”, to znaczy umieją jedynie walczyć politycznie i nie mają żadnego pomysłu na przyszłość, albo są zjawiskiem kulturowym, jak Kliczko.
Co robić?
Kolejne wybory na Ukrainie udowadniają nam, że w kraju tym panuje marazm, i że zarówno sami Ukraińcy, jak i my – ich sąsiedzi – nie mamy pomysłów, które by mogły ten stan rzeczy zmienić. Pozostaje nam tylko czekanie, może wtedy coś nam przyjdzie do głowy. Życie jednak nie znosi próżni i nie wiadomo, czy doczekamy się lepszych czasów.