W pobliżu nie było tafli szkła, lustra ani żadnej powierzchni generującej zdolność multiplikacji, a mimo to barwne przedmioty mnożyły się w sposób niekontrolowany, powodując narastającą duszność żołądka. Gdybym jeszcze miał coś na sumieniu, jakieś szaleństwo, jakąś skrywaną kulinarną niesubordynację, a jedyne wspomnienie dnia wczorajszego to ukryta w fałdach szalika niesłabnąca aromatyczna woń panierki. I moja spontaniczna na nią reakcja. Madame Micallef tak! Panierka nigdy!

Zaszantażowany okolicznościami Lecker został zmuszony do dokonania podziału na „ja” cierpiące i „ja” owo cierpienie wspierające. Augustowi przypadła rola numer dwa. Kiedy już po długich godzinach walki z rybnym wspomnieniem stołecznej gastronomi przyszedł czas na konkretne działania zaradcze, Augustowi nie pozostało nic innego, jak zdać się na los natchnienia, które nader wydatnie wzmogły pracujące na powrót miarowo soki trawienne. Natchnienie musiało się nieco wysilić, gdyż w spiżarni zgłodniałego smakosza znajdowały się tylko surowe ziemniaki. Nie wypadało ich zlekceważyć, bo to ziemniaki krajowe, białe, sypkie i zdrowe, czyli irga.

Chcąc przynieść ulgę trzewiom sponiewieranym przez złowrogi, nieświeżością pachnący tłuszcz lub podobne w skutkach dolegliwości, należy ziemniaki obrać, pokroić w drobną kostkę i zalać dużą ilością wody źródlanej. Wsypać odrobinę więcej soli, niż sypiemy zazwyczaj (ważne jest, by była to sól morska), gotować. Długo, ponad godzinę, bo w tym właśnie tkwi cała tajemnica. Kiedy potrawa przybierze już kształt wodnistego krochmalu, przystępujemy do jedzenia. W zależności od stanu naszego pacjenta możemy dodać odrobinę masła lub świeżego kopru. Sami towarzysząc w tej wykwintnej biesiadzie spróbujmy skropić naszą kartoflankę olejem z pestek dyni i posypać listkami bazylii. August za każdym razem zdumiony jest smakową urodą tego prostego dania.