Izrael napina muskuły

Z Patrycją Sasnal, ekspertką Polskiego Instytutu Spraw Międzynarodowych, rozmawia Karolina Wigura

Karolina Wigura: Co się dzieje w Gazie?

Patrycja Sasnal: Z regionalnego i międzynarodowego punktu widzenia można powiedzieć, że Izrael testuje otoczenie. Napina muskuły, chce pokazać, że nie zniknął z mapy regionu. W ostatnich dwóch latach widać było przede wszystkim kraje arabskie. Do tego Egipt – jedno z dwóch państw, z którym Izrael ma podpisane porozumienie pokojowe – przeszedł rewolucję, w wyniku której do władzy doszło Bractwo Muzułmańskie. Jest ono do rządu w Tel Awiwie nastawione mniej przychylnie niż Hosni Mubarak. Także Palestyńczycy sporo zmienili. Hamas osłabił swoje powiązania z Iranem – co prawda przymusowo, ponieważ utracił państwo-łącznik, czyli Syrię. Biuro polityczne Hamasu wcześniej znajdowało się w Damaszku, dziś jest w Kairze. Zawiązano współpracę także z Katarem i nowymi władzami w Egipcie. Z kolei Mahmud Abbas na Zachodnim Brzegu ponownie wyszedł z pomysłem poproszenia Zgromadzenia Ogólnego ONZ o status obserwatora dla Autonomii Palestyńskiej. Izrael patrzył na to wszystko po cichu przez ostatnie dwa lata. Teraz Beniamin Netanjahu uznał, że czas działać, by obie frakcje palestyńskie i otoczenie nie wymknęły się całkowicie spod kontroli.

Czy moment działania jest nieprzypadkowy? Po pierwsze, w Izraelu niedługo odbędą się wybory do Knesetu. Być może Netanjahu chce pokazać Izraelczykom, że zabijając Al-Dżabariego, dba o ich bezpieczeństwo, zapobiega dalszemu wysyłaniu rakiet przez Hamas na terytorium Izraela. Po drugie, już za kilka dni, 29 listopada, ma odbyć się głosowanie w sprawie statusu Autonomii Palestyńskiej w ONZ.

Zgadza się. Ale trzeba zwrócić uwagę na to, że ten konflikt jest znacznie bardziej skomplikowany, niż się to zazwyczaj przedstawia. To nie było tak, że Hamas nagle zaczął wystrzeliwać ogromną ilość rakiet na terytorium Izraela, w związku z czym zabito Al-Dżabariego. Tak naprawdę od wojny na przełomie 2008 i 2009 roku wymiana ognia trwała – w różnym natężeniu – przez cały czas. Do września tego roku w różnych potyczkach na granicy strefy Gazy z Izraelem zginęło 260 Palestyńczyków i trzech Izraelczyków. Piątego listopada tego roku na granicy został zabity palestyński cywil. Potem Palestyńczycy zaatakowali izraelski patrol graniczny. W następnym tygodniu z Gazy wysłano 150 rakiet. Izrael rozpoczął ataki lotnicze – zginęło sześciu Palestyńczyków. Potem mieliśmy chwilowe uspokojenie. 12 listopada rzecznik Hamasu mówił o chęci wstrzymania ognia, a dwa dni później izraelski minister Benny Begin stwierdził, że wymiana ognia się zakończyła i przyszedł czas na porozumienie. I wtedy zabito Al-Dżabariego…

Szewach Weiss twierdzi, że ostatnie bombardowanie ze strony Gazy to w istocie prowokacja irańska.

Izrael jest na tym kraju kompletnie zafiksowany. Bardzo chce pokazać, że Iran rękami Hamasu zabija Izraelczyków. Jednak jak już mówiłam, Palestyńczycy rozluźnili swoje więzy z Iranem. Prawda jest niestety taka, że to Izrael wytworzył obecną sytuację w Gazie. I to Izrael prowadzi teraz operację militarną. Rola Iranu należy do specjalnej retorycznej gry, mającej przekonać społeczność międzynarodową, jak bardzo zagrożeni są Izraelczycy. Nie ma to zbyt wiele wspólnego z prawdą. O ile Izrael zasadnie boi się programu atomowego i retoryki Iranu, o tyle w najbliższym sąsiedztwie w rzeczywistości to niesłychanie potężny militarnie i bezpieczny kraj, który dałby sobie radę w wojnie ze wszystkimi sąsiadami naraz.

Co zmieniłby nowy status Autonomii Palestyńskiej w ONZ?

W sytuacji formalno-prawnej na arenie międzynarodowej nie zmieni niczego. Niektórzy twierdzą, że status obserwatora-państwa nieczłonkowskiego umożliwi Palestyńczykom pozywanie Izraela do Międzynarodowego Trybunału Karnego. Że będzie można go osądzić za przeszłe winy. To nie jest w pełni zgodne z prawdą, choć po zwycięskim głosowaniu rzeczywiście Palestyńczycy prawdopodobnie łatwiej znajdą sponsorów dla swojej sprawy w MTK. Ponadto uznanie tego statusu da Mahmudowi Abbasowi zwycięstwo wizerunkowe.

Mówi pani, że to Izrael stworzył obecną sytuację konfliktu. Jednak istnieje i inny, bardzo głęboki konflikt: między Fatah a Hamasem. Wielu jego obserwatorów nie jest przekonanych, czy Palestyńczycy istotnie gotowi są na niepodległość…

Trudno na to pytanie odpowiedzieć w sposób prosty. Autonomia Palestyńska jest gotowa, by stać się państwem – twierdzi tak Bank Światowy, MFW i inni – ale rzeczywiście, sprawę palestyńską osłabia głęboki podział wewnętrzny. Hamas powstał w 1987 roku, wraz z pierwszą intifadą, jako ruch oporu przeciw Izraelowi i oczywiście nigdy istnienia tego państwa nie uznał. Fatah po 1991 r. nastawiony był przeciwnie – na współpracę, licząc na jakieś sensowne porozumienie w przyszłości. Jest to podział ideologiczny, dodatkowo wzmacniany geograficznie, bo Hamas rządzi Gazą, zaś Fatah – Autonomią Palestyńską. Zewnętrzni organizatorzy często podkreślają także różnicę charakterów obu organizacji (islamistyczny i terrorystyczny vs. sekularny i pokojowy), ale to jednak uproszczenie. Gdy przyjrzymy się historii Arafata i jego organizacji, okaże się, że Fatah jeszcze w latach 70. był organizacją terrorystyczną i państwa takie jak Stany Zjednoczone nie utrzymywały z nim bezpośrednich kontaktów, tak samo jak dziś nie utrzymuje się kontaktów z Hamasem. Dlatego nie jest wykluczone, że Hamas przejdzie jeszcze ewolucję ku bardziej umiarkowanej formie. Bywało już zresztą, że dawał do zrozumienia, że jest gotów uczestniczyć w pewnych porozumieniach. Do tego potrzebne byłoby jednak mądre i silne przywództwo polityczne, a takiego na razie nie widać. Szkoda, bo akurat po stronie Fatah trudno obecnie o bardziej gotowego do porozumienia lidera niż Mahmud Abbas.

Nie ma co zatem marzyć o pokojowym rozwiązaniu konfliktu izraelsko-palestyńskiego?

Myślę, że to prawie niemożliwe. Poza Jerozolimą jedyna sytuacja, w której szary Izraelczyk spotyka się z szarym Palestyńczykiem, to taka, w której w punkcie kontrolnym na granicy między terenami izraelskimi a palestyńskimi pierwszy upokarza, a drugi jest upokarzany. Społeczeństwa obywatelskie, organizacje pozarządowe, inteligencja niemal w ogóle się nie spotykają: ze względu na wzajemny bojkot (trwa kampania BDS – Boycott, Divestment, Sanctions) albo zwykły strach – w końcu na placu głównym Ramallah za „kolaborację z Izraelem” wieszano ludzi jeszcze kilka lat temu, podczas drugiej intifady. Obecnie nie wierzę zatem w pojednanie oddolne. A jak widać, odgórne porozumienie polityczne również nie mieści się w horyzoncie racjonalnych oczekiwań.

Jak wobec tego powinna zachować się Polska podczas głosowania 29 listopada w ONZ?

Od lat stosujemy strategię trzymania się od tej sprawy z daleka i można się pewnie spodziewać wstrzymania się od głosu. Jako państwo znajdujemy się w trudnej sytuacji. Dopiero co ustanowiliśmy silne związki z Izraelem. Tak też jesteśmy postrzegani w Unii Europejskiej. Z drugiej strony podczas konfliktów staramy się zachować równowagę: na przykład w 2009 roku wydaliśmy bardzo dobre oświadczenie o wojnie w Gazie – że potępiamy nieproporcjonalną odpowiedź Izraela na ataki Palestyńczyków, która skończyła się 1400 ofiarami po stronie palestyńskiej i 13 po izraelskiej. Polska uczy się zajmować coraz bardziej wyważone stanowisko, myśląc o naszym interesie przede wszystkim jako członka Unii Europejskiej.

* Patrycja Sasnal, kierowniczka projektu „Bliski Wschód i Afryka Północna” w Polskim Instytucie Spraw Międzynarodowych, sekretarz redakcji „PISM Strategic Files”. 

** Karolina Wigura, członkini redakcji „Kultury Liberalnej” i adiunktka w Instytucie Socjologii Uniwersytetu Warszawskiego. 

*** Współpraca: Matylda Tamborska, Tomasz Sawczuk.

„Kultura Liberalna” nr 202 (47/2012) z 20 listopada 2012 r.