Jakub Krzeski
Koniec wieku radykałów
Z perspektywy czasu trudno nie spoglądać na XX wiek z pewną dozą melancholii. Zaczynając od upadku XIX-wiecznego ładu społecznego i politycznego wraz z nadejściem I wojny światowej, a kończąc na polskiej transformacji ustrojowej ‘89 roku – lista niespełnionych nadziei i żali, które nigdy nie znajdą ukojenia, zdaje się nie mieć końca. Chcielibyśmy, żeby wiele spraw potoczyło się po prostu inaczej – zwłaszcza my, potomkowie mieszkańców „skrwawionych ziem” [1], przez które przetoczyły się wszelkie możliwe formy konfliktów.
W tle wszystkich tych wydarzeń przewija się niezmiennie wielka ideologia towarzysząca kolejnym przemianom. Dla wielu intelektualistów minionego stulecia przyjęła ona wręcz formę millenarystycznego kultu czy eschatologicznej wiary – mowa oczywiście o komunizmie. Ideologii, która podobnie jak nazizm odcisnęła niewyobrażalne piętno na ostatnich stu latach naszej historii.
Potyczki z komunizmem
Dzięki Marci Shore, znanej w Polsce z intelektualnej biografii polskich literatów początku XX wieku („Kawior i popiół. Życie i śmierć pokolenia oczarowanych i rozczarowanych marksizmem”), dostajemy do ręki kolejną intellectual history odnoszącą się do losów naszego regionu świata. Tym razem jest to opowieść o całych pokoleniach radykalnych inteligentów – demokratów, komunistów, syjonistów, rewolucjonistów i dysydentów – wywodzących się z Europy Środkowo-Wschodniej. Dla tych pokoleń komunistyczna ideologia i praktyka stanowiły centralny punkt odniesienia, a wydarzenia, które dziś wzbudzają w nas niepokój i rozczarowanie swoim przebiegiem, były przedmiotem ich troski lub stanowiły obietnicę lepszego jutra. W swojej najnowszej książce „Nowoczesność jako źródło cierpień” amerykańska historyczka podnosi komunizm do rangi międzypokoleniowego doświadczenia, które połączyło kolejne generacje intelektualistów naszego regionu. W siedmiu esejach pisanych w latach 1998–2012 udaje się jej dokonać czegoś imponującego. Uwzględniając w swojej pracy historię niemal całego stulecia i zachowując przy tym indywidualny rys i niepowtarzalność swoich bohaterów, przedstawia jednocześnie czytelnikowi wspólnotę losu, którą przyszło im dzielić.
Wraz z Marci Shore wkraczamy między innymi w świat Edmunda Husserla czy Stefana Zweiga oraz wszystkich tych, którzy wprowadzali Europę w nowy, XX wiek. Będzie to świat zarówno przedwojennych komunistów, jak i wybitnych postaci drugiej połowy ostatniego stulecia, takich jak Milan Kundera, Leszek Kołakowski czy Adam Michnik. Z przedstawionego świata wyłania się fascynująca historia ludzi, którzy toczą często bolesne potyczki z nowymi realiami, własną tożsamością, a przede wszystkim – komunizmem. Dla jednych, jak dla Jakuba Bermana, był on celem, swoistą obietnicą nowego jutra, z kolei dla innych, na przykład dla Adama Michnika i jego środowiska, punktem wyjścia, rozczarowaniem i traumą, z której trzeba się otrząsnąć.
Opowiadając o politycznym zaangażowaniu w Europie Środkowo-Wschodniej, Shore poświęca szczególną uwagę Czechosłowacji i Polsce. Autorka, skupiając się na naszej historii, zajmuje się przede wszystkim wątkiem żydowskim i mitem „żydokomuny”. Interesuje ją droga, która dla wielu przedwojennych żydowskich inteligentów wiodła wprost do komunizmu jako jedynej możliwej formy politycznego zaangażowania. A po wojnie sprawiła, że ci, którzy uchowali się z jednej strony przed Zagładą, z drugiej zaś przed stalinowskimi czystkami, byli wśród głównych twórców komunistycznej rzeczywistości. „Nowoczesność jako źródło cierpień” jest kolejnym dowodem na to, jak niezwykle cenna okazuje się zewnętrzna perspektywa przy badaniu i opowiadaniu o zawiłej polskiej historii. Wolna od rodzimych sporów i zaangażowania w toczące się w Polsce debaty, których temperatura potrafi skoczyć bardzo wysoko (wystarczy przywołać ostatni spór o książkę Pawła Śpiewaka „Żydokomuna”), autorka podejmuje znane wątki, nie bojąc się przepracować ich na nowo. Śledząc losy braci Bermanów, Szymona Zachariasza czy Grzegorza Smolara, oddaje niezwykłą dramaturgię uwikłania polskich Żydów w komunizm. O ich rozterkach wspomina Aleksander Wat, opowiadając, jak trudno było tym ludziom – nawet w obliczu namacalnych dowodów na zbrodnie stalinizmu, takich jak procesy moskiewskie będące kulminacją wielkiego terroru lat 30. – odżegnać się od komunizmu. Równało się to dla nich z przekreśleniem swojej młodości i wyrzeczeniem się wiary, którą żyli [2]. Jak pisze sama Shore: „Żydokomuny nie należy rozumieć jako antysemickiego stereotypu ani jako socjologicznej skłonności. Należy ją pojmować jako biografię, jako epicki dramat człowieka, w którym skala eksperymentu szokuje równie mocno, co skala jego klęski” [3].
Jakub Berman i cena empatii
Marci Shore zdążyła nas przyzwyczaić do zadawania bardzo celnych pytań, które – domagając się odpowiedzi – niestety często bez niej pozostają. Trudno się temu dziwić w sytuacji, w której pytania dotyczą tak zawiłych kwestii jak przyczyny ideologicznych uwikłań i wyborów całych kolejnych pokoleń. W ostatnim eseju „Czy możemy zobaczyć idee? O ewokacji, doświadczeniu i empatii”, krytycznie przyglądając się swojej pracy, autorka na nowo definiuje swoją rolę jako historyczki, odżegnując się od tworzenia wielkich narracji: „Nasze zadanie ma tu konkretny, ściśle określony charakter: nasi czytelnicy powinni móc poczuć ten ciężar, móc rzeczywiście dotknąć tego brzemienia” [4]. Z czego zresztą dzięki swojemu doskonałemu pisarstwu świetnie się wywiązuje. Czytelnik ma naprawdę poczucie obcowania z bohaterami z krwi i kości. Nie należy spodziewać się więc znalezienia prostych odpowiedzi na te „wielkie” pytania. W zamian dostajemy indywidualne i pogmatwane historie ludzi, które zamiast odpowiedzi zawierają raczej wskazówki i poszlaki.
Kierunek obrany przez Shore ma jednak swoją cenę. Polskiego czytelnika może wprowadzić w niemałe zdumienie niezwykła empatia, jaką autorka obdarza swoich bohaterów. Naturalnie potrzeba jej dużo, żeby przywrócić ich do życia jako autentyczne postaci historyczne, ale w przypadku autorki „Kawioru i popiołu…” sposób opisu przybiera dosyć skrajną postać. Przejawia się to przede wszystkim w historii Jakuba Bermana, który zdaje się mówić niemal tym samym głosem usprawiedliwienia co w wywiadzie udzielonym w latach 80. Teresie Torańskiej (w książce „Oni”). Oczywiście Shore nie ma zamiaru podpisywać się pod poglądami swoich bohaterów, ale zarazem trudno nie dostrzec braku dystansu u autorki, która pozwoliła bez skrępowania opowiedzieć Bermanowi jego wersję własnej historii. Postać człowieka tworzącego z Bierutem i Mincem triumwirat rządzący niepodzielnie Polską do roku 56 jest na wskroś tragiczna, ludzka. Berman ma swoje rozterki i wątpliwości. Zna niepewność i strach przed stale wiszącym nad nim zagrożeniem ze strony „czerwonego cara” i jego moskiewskiego „dworu”. Wie, czym jest upokorzenie i odrzucenie przez własne środowisko, utrata legitymacji i miejsca w partii, bez możliwości rehabilitacji. Wie, że trafił na śmietnik historii, a jednak wierzy do końca.
Bardzo szkoda, że Shore nie opisała szerzej pobytu Bermana w ZSRR, niemal go bagatelizując. Dla wielu był to punkt zwrotny, naoczna możliwość przejrzenia radzieckiej rzeczywistości i fałszu, który zawierał się w stalinowskiej obietnicy budowania nowego wspaniałego świata. Shore, która zwykle nie rozliczając swoich bohaterów, stawia im jednak trudne pytania, tu zdaje się pominęła coś niezwykle istotnego. Zachowanie prometejskiej wiary w obliczu doświadczenia sowieckiej codzienności i praktyki, przez tak wielu bezpowrotnie straconej, pozostaje niewyjaśnionym fenomenem, którego częścią jest właśnie Jakub Berman. Warto przypomnieć sobie, że mowa o człowieku, którego niechlubnego dorobku nie da się sprowadzić wyłącznie do odpowiedzialności za stalinowski aparat represji. Jak zauważa inny zachodni historyk zajmujący się dziejami Europy Środkowo-Wschodniej, Timothy Snyder (prywatnie mąż Marci Shore): „Nikt nie uczynił więcej niż on [Berman], by żydowska pamięć o niemieckich masowych mordach w okupowanej Polsce wyblakła” [5]. Co może stanowić zresztą kolejny dowód na istotność powracającego u Shore wątku dramatycznych problemów z tożsamością i przynależnością, jakie były udziałem bohaterów jej książki.
Nowe pokolenie zaangażowanej inteligencji
Na pokoleniu braci Bermanów historia jednak się nie kończy. Po internacjonalistycznej awangardzie schyłku ery imperialnej, po architektach i wieszczach komunizmu przychodzi pora na ostatnie pokolenie ojcobójców – rewizjonistów komunizmu, bezpośrednio odpowiedzialnych za dzisiejszy kształt i charakter naszej obecnej środkowo-wschodniej rzeczywistości.
Po upadku bloku wschodniego i porażce komunizmu amerykański politolog Francis Fukuyama postanowił w latach 90. ogłosić koniec historii, która miała rzekomo zakończyć się tryumfem zachodniego kapitalizmu i liberalnej demokracji. Jednak, jak przekonuje nas angielski myśliciel polityczny John Gray [6], to z czym mamy de facto do czynienia, to zastąpienie poprzedniej komunistycznej wiary nową eschatologią – amerykańskim kapitalizmem, a nie faktyczny koniec historii. Od swojego stwierdzenia odżegnał się zresztą sam Fukuyama. W pewnym sensie jego myślenie zawierało jednak trafną intuicję. Jeden z najważniejszych sporów ideologicznych w zachodnim świecie – dotyczący kwestii najodpowiedniejszej formy sprawowania rządów – zdecydowanie przycichł. Liberalne demokracje mogą dziś odetchnąć. Nawet w obliczu głębokiego kryzysu finansowego, politycznego i społecznego nic nie zapowiada, że na horyzoncie czeka na nas prawdziwa rewolucja.
Echo takiego myślenia zdaje się pobrzmiewać w książce Shore. Historia w pewnym momencie zwyczajnie się urywa, kończąc swój bieg na pokoleniu rewizjonistów. Wraz z obaleniem komunizmu zostaje przywrócony sens całego szeregu słów, takich jak podmiotowość czy indywidualizm. Kończy się tym samym wiek radykalizmu. Pozostaje nam już tylko mądry liberalizm i pamięć o tamtych zdarzeniach. W momencie, w którym zachodniemu światu widmo czerwonego totalitaryzmu zaczyna się kojarzyć wyłącznie z demonami przeszłości, do historii przechodzi również język wypracowany przez polskich dysydentów.
Czy słusznie? Być może pokolenie Michnika i komandosów za wcześnie zabiło w sobie ducha radykalizmu. Dzisiejsza rzeczywistość stawia nowe wyzwania, których nie sposób lekceważyć i na które poprzednie pokolenia nie mają dobrych odpowiedzi. Dziś musimy więc sami ożywić etos nowej zaangażowanej inteligencji, która dokonawszy kolejnego ojcobójstwa, przełamie zastaną niemoc. W pewnej mierze pomaga w tym książka Shore będąca przede wszystkim lekcją wrażliwości. Autorka odmalowała obraz, którego nie sposób się nie bać, ale zarazem nie podziwiać.
Książka:
Marci Shore, „Nowoczesność jako źródło cierpień”, przeł. M. Sutowski, Wydawnictwo Krytyki Politycznej, Warszawa 2012.
Przypisy:
[1] Zob. T. Snyder, „Skrwawione ziemie. Europa między Hitlerem a Stalinem”, przeł. B. Pietrzyk, Warszawa 2011.
[2] Zob. A. Wat, „Mój wiek: pamiętnik mówiony”, Warszawa 1990.
[3] M. Shore, „Nowoczesność jako źródło cierpień”, przeł. M. Sutowski, Warszawa 2012, s. 53.
[4] Tamże, s. 217.
[5] T. Snyder, dz. cyt., s. 385.
[6] Zob. J. Gray, „Czarna msza. Apokaliptyczna religia i śmierć utopii”, przeł. A. Puchejda i K. Szymaniak, Kraków 2009.
* Jakub Krzeski, członek redakcji „Kultury Liberalnej”.
„Kultura Liberalna” nr 216 (9/2013) z 26 lutego 2013 r.