Błażej Popławski
Agonia Afryki
Znany amerykański pisarz i reportażysta zabiera nas w podróż do Afryki, w której w latach 60. pracował jako nauczyciel. Podróż jego wiedzie przez Egipt, Sudan, Etiopię, Kenię, Ugandę, Tanzanię, Malawi, Zimbabwe, Mozambik i RPA. To wyprawa sentymentalna i refleksyjna, prowokująca do zastanowienia się na źródłami kryzysu na Czarnym Lądzie.
Groteska i orientalizm
W decyzji Paula Theroux o wyjeździe do Afryki na początku XXI w. kryje się perwersyjna ciekawość zetknięcia się z „nieznanym”. Motywacja ta nie wydaje się szczególna oryginalna – pojawia się ona w większości reportaży z wojaży po Czarnym Lądzie. We wspomnieniach z podróży spisywanych przez takie autorytety dziennikarskie jak Piotr Kraśko czy Martyna Wojciechowska figura „obcego” i „nieznanego” wprowadzana jest najczęściej w celu ukrycia niewiedzy, ignorancji tudzież naiwności autora. U Theroux „obcy” posiada inne, o wiele bardziej złożone znaczenie.
Amerykański reportażysta już we wstępie stwierdza: „Wszystkie wiadomości z Afryki są niedobre. To sprawiło, że zapragnąłem tam pojechać (…), czując, że ten kontynent jest tak olbrzymi, zawiera tak wiele nieopowiedzianych historii, a także nadzieję, komedię i słodycz – czując, że w Afryce panują nie tylko udręka i terror” (s. 11). W wielu miejscach reportażu dostrzec można zamiłowanie pisarza do groteski, odnajdywanie przyjemności w przestrzeniach, gdzie tradycja zderza się z nowoczesnością, a patos i tragedia z komizmem i szyderstwem.
Przykładem doszukiwania się sensów w sytuacji pozornie absurdalnej jest opowieść o losach Nebiya Makonnena, który przeszło dekadę spędził w etiopskim więzieniu. W czasie tym przetłumaczył na język amharski „Przeminęło z wiatrem”, zapisując ponad trzy tysiące bibułek i z trudem przemycając je za mury karceru. Po wyjściu na wolność Nebyi Makonnen poświęcił trzy lata na odnalezienie współwięźniów i odtworzenie kolekcji fiszek z przekładem amerykańskiego romansidła i przygotowanie tekstu do wydania. Theroux podsumowuje wysiłki Etiopczyka w charakterystyczny dla siebie sposób: „Komizm tym bardziej przerażający, że prawdziwy: sześć lat wypatrywania oczu nad Scarlett O’Harą w etiopskim więzieniu” (s. 178).
Na przykładzie tym widać, że Theroux podejmuje grę z czytelnikiem. Pokazuje różne oblicza „obcości”, tworzące wieloznaczeniową, pełną kontrastów mozaikę relacji społecznych i politycznych. Reportażysta czyni z groteski narzędzie opisu, oceny i poznania Afryki. Ucieka dzięki temu od europocentrycznych stereotypów i redukowania obrazów Czarnego Lądu do chaosu, brudu i barbarzyństwa. Zrywa także z niechlubną tradycją pisarstwa orientalistycznego – kreacji literackich, które eksponują egzotykę, tworząc świat podległy spojrzeniu Europejczyka.
Ten swoisty „antyorientalizm” najłatwiej zauważyć w opisach Egiptu – „kraju, który symbolizuje to, co orientalne, egzotyczne, zmysłowe i pogańskie” (s. 19), który „plądrowano i gapiono się na niego” (s. 19). Theroux wyśmiewa europejskie dążenie do dominacji, zauważalne przez niego i w brutalnej kolonizacji, i w groteskowych przykładach seksturystyki nad Morzem Czerwonym. Pisarz patrzy na Egipt jako na połączenie antycznych ruin i pleksiglasowych kurortów, pełnych (m.in.) „oszczędnych Polaków” (s. 79). Pisze: „ruiny stanowią wyjątkowo bogatą pożywkę dla wymysłów, są bowiem niekompletne; uzupełniamy je w wyobraźni” (s. 25). Sfinks z oderwanym nosem staje się dla Theroux „esencją orientalizmu” (s. 119). Na egipskim bazarze reportażysta „posila się bochenkami chleba w tym samym kształcie, jaki widział w muzeum” (s. 53). Pisarz, świadom konieczności zachowania dystansu wobec wydestylowanej rzeczywistości „safari” turystycznego, zagłębia się w ten sztuczny świat, celem jego demitologizacji i wyszydzenia.
Przekrój pionowy Afryki
Poprawna politycznie nowomowa działaczy organizacji pozarządowych zakazuje posługiwania się wobec Afryki Subsaharyjskiej pojęciem „Trzeciego świata”, oferując w zamian równie esencjonalistyczne pustosłowie „globalnego Południa”. Theroux nie sili się na tego rodzaju „afrooptymistyczną” kurtuazję słowną. Afryka jest dla niego kontynentem w stanie pogłębiającego się kryzysu i anomii. „Afryka jest w gorszym położeniu [niż w latach 60.] – głodniejsza, biedniejsza, bardziej pesymistyczna, bardziej skorumpowana, nie sposób odróżnić polityków od znachorów” (s. 11).
Reportażysta skupia się na analizie sfery ekonomicznej i politycznej. Warto zauważyć, że jego diagnozy są jednak powierzchowne, często opierają się na wnioskach z kilkugodzinnego zaledwie pobytu w danym miejscu. Przykładowo, po spędzeniu w Mwanzie (drugim co do wielkości mieście Tanzanii, ważnym ośrodku gospodarczym i głównym porcie nad Jeziorem Wiktorii) mniej niż pół dnia, określa miasto jako zapadłą dziurę (s. 332), redukując funkcje ośrodka do przejścia granicznego.
Narracja Theroux ma w wielu miejscach charakter anegdotyczny, opiera się na cytowaniu zasłyszanych i niesprawdzonych plotek. Często można odnieść wrażenie, że dany temat zainteresował pisarza w trakcie podróży, ale nie przyciągnął jego uwagi w trakcie dalszej pracy nad książką po powrocie do domu. Przykładowo, w kilku miejscach książki pojawiają się opisy pól minowych. Autor uważa je za główny czynnik niskiego stopnia urbanizacji na terenach dzisiejszego Sudanu Południowego (Theroux odwiedza ten region przed podziałem Sudanu w 2011 roku). Podczas podróży przez Mozambik wspomina z kolei o ruchomych polach minowych, które miały zmieniać swoje lokalizacje po gwałtownych ulewach. Oba fakty są nieprawdziwe i opierają się na opiniach naiwnych informatorów pisarza. Zapewne gdyby Theroux poświęcił czas na sprawdzenie tych doniesień po wyjeździe z Afryki, informacja o nich nie trafiłaby do książki.
Jedynym stałym i w pełni wiarygodnym punktem odniesienia w reportażu Theroux jest wizerunek Afryki sprzed czterech dekad. Dziennikarz z uporem maniaka i widoczną dozą nostalgii wielokrotnie stwierdza, że Afryka „jaką znał, znikła” (s. 243). Stwierdzenie to – z racji nieobecności pisarza na Czarnym Lądzie w okresie czterech dekad transformacji ekonomiczno-politycznej – nie wydaje się specjalnie odkrywcze. Jeremiada Theroux nie wynika jednak z żalu, że nie miał szansy obserwowania procesów zachodzących w subsaharyjskim laboratorium geopolitycznym. Dziennikarz skupia się na opisie „lat straconych” (s. 310). Roztacza fatalistyczny obraz „starzenia się Afryki” (s. 275), który – być może podświadomie – zostaje skontrastowany z witalnością sześćdziesięcioletniego podróżnika, beztrosko przemierzającego bezdroża Czarnego Lądu.
Agenci cnoty
Zwiedzanie egzotycznych krajów dla Theroux nie stanowi synonimu wypoczynku. Czytelnik może odnieść wrażenie, że pisarzowi przyświecają dwa zasadnicze cele: ciekawość zmian i ucieczka od cywilizacji. Theroux pisze: „Mojej podróży do Afryki przyświecały najlepsze intencje – jechałem jako odkrywca; a także najniższe – po prostu chciałem zniknąć, rozpłynąć się we mgle” (s. 15). Odbiorca tekstu może poczuć się urażony tą pisarską nonszalancją, sugerowaniem, że obszerny reportaż powstaje niejako na marginesie ważniejszych projektów (warto dodać, że podczas pobytu w Afryce Theroux spisywał jedynie notatki z podróży, pracując jednocześnie nad powieścią erotyczną).
W trakcie podróży w Theroux dokonuje się jednak przemiana. Z marudnego i grymaśnego tetryka przeistacza się w dociekliwego detektywa szukającego źródeł kryzysu Czarnego Lądu. Eskapizm i zgorzknienie schodzi na drugi plan. Czytelnik po pierwszych dwustu stronach (czyli jednej trzeciej tekstu), a więc po przekroczeniu przez autora granicy Sahary, zaczyna dostrzegać główną tezę książki – wyjaśnienie źródeł polityczno-gospodarczego niedorozwoju kontynentu.
Według Theroux „organizacje charytatywne i programy pomocowe zamieniały afrykańskie trudności w stan permanentny” (s. 93). Ich pracownicy to „chamskie, przewrażliwione na swoim punkcie ciołki, a często skończeni skurwiele” (s. 207). Ich praca to „udzielanie rad, rozdawanie jedzenia i prezerwatyw” (s. 265). Theroux uważa, że międzynarodowe organizacje pozarządowe przyzwyczaiły Afrykanów do roli odbiorców pomocy, zabijając zmysł przedsiębiorczości. Przykładowo, w Mozambiku „Afrykanie modlą się o katastrofę po to, by zostali zauważeni” (s. 586).
Reportażysta, atakując działalność organizacji charytatywnych, tworzy obraz jednowymiarowy. Krytyka instytucji pomocowych staje się obsesją pisarza. Wini „agentów cnoty” (s. 374) za całe zło Afryki: „Darczyńcy nie przyczyniają się do rozwoju, ale utrzymują status quo. Politykom to bardzo odpowiada, bo nienawidzą zmian. Tyrani uwielbiają pomoc. Pomoc pozwala im utrzymać się przy władzy i hamuje rozwój” (s. 430).
Warto zauważyć, że krytycyzm autora może być wzmocniony przez rozczarowanie i złość z niemożliwości zrealizowania jednego z celów podróży. Theroux pragnął wrócić do Malawi, które pamiętał z okresu rządów Hastingsa Bandy. W 1965 roku został wydalony z tego kraju pod zarzutem udziału w spisku. Mimo to pisarz planował zbudować szkołę w Malawi i na starość poświecić się edukowaniu Afrykanów (s. 397). W pewnym momencie reportażysta zrozumiał, że jego plan nie różni się zbytnio od działalności instytucji pomocowych, które krytykował: „Kim właściwie byłem, proponując, że mogę uczyć lub wygłaszać wykłady, jeśli nie kolejnym agentem cnoty?” (s. 402).
Rimbaud, Kurtz, Theroux
Autor nie wydaje się w pełni świadomy wpływu, jaki na jego wizję Afryki wywarła lektura Josepha Conrada. Wspomina, że w trakcie podróży dwanaście razy czytał „Jądro ciemności” (s. 71). W książce wielokrotnie odnosi się do postaci Kurtza i Marlowa. Opis rzek na granicy Malawi i Mozambiku przypomina Kongo – „na wybrzeżu brakowało tylko Kurtza i jego ludzkich czaszek” (s. 461). Najbardziej wyrazista inspiracja Conradowską wizją Afryki została jednak wyrażona implicite.
Theroux nie ustalał a priori marszruty. Jednym z niewielu miejsc na trasie, które „pisarz zawsze chciał odwiedzić” (s. 132), był etiopski Harer – miasto, w którym przez kilka lat żył Arthur Rimbaud. Zdaniem części literaturoznawców, to właśnie francuski poeta stanowił pierwowzór Conradowskiego Kurtza. Człowiek, który wyjechał na koniec świata, by zacząć nowe życie; poète maudit, który przeistacza się w handlarza bronią. W biografii Rimbaud cierpienie splata się z chęcią poznania „innego”, a nawet zespolenia się z nim. „Życie w Afryce naśladowało jego twórczość” (s. 157). „Rimbaud czuł się tu taki szczęśliwy. Afryka podobała mu się jako anty-Europa, anty-Zachód. Faktycznie taka jest, czasami wyzywająca, czasami leniwa. Podobało mi się tu z tych samych powodów, ponieważ nic nie było takie jak w domu. Życie w Afryce przypominało pobyt na mrocznej gwieździe” (s. 168).
Theroux, identyfikując się z Rimbaud, nie zdawał sobie sprawy z wpływu, jaki biografia poety wywarła na twórczość Conrada. To ważny fakt przy interpretacji przesłania reportażu, którego autor – mając świadomość niebezpieczeństwa przemiany i próbując jej uniknąć (s. 449) – przeistacza się de facto w Conradowskiego Kurtza.
Język pisarza czy błędy tłumacza
Cechą wszystkich reportaży Theroux (w przeciągu ostatnich trzech lat nakładem Wydawnictwa Czarne ukazał się „Wielki bazar kolejowy”, „Pociąg widmo do Gwiazdy Wschodu” oraz „Stary Ekspres Patagoński”) jest mieszana narracja – przeplatanie opisów naturalistycznych, miejscami nawet prostacko-wulgarnych, z lirycznymi przedstawieniami piękna krajobrazu. W wielu miejscach odnieść można wrażenie, jakby tekst współtworzyło kilku autorów. Może to wynikać z techniki pracy nad tekstem – przepisywania brulionów notatek po powrocie do domu. Czytelnik musi także szybko przywyknąć do specyficznego poczucia humoru, opartego na autoironii i szyderstwie (np. porównywania fatalnego stanu kolei w Afryce do pociągów do Auschwitz (s. 135).
Theroux jest twórcą niezwykle płodnym literacko. W jego dorobku znajduje się ponad 30 obszernych reportaży i powieści (np.: „Wybrzeże Moskitów”, „Akta konsula”, „Koniec świata” i „Pętla”). W dziełach tych liczne są odniesienia do historii najnowszej i polityki. Wielość wątków poruszanych w książce nie zwalnia jednak tłumacza z zachowania poprawności w przekładzie. Szkoda, że Wydawnictwo Czarne nie zdecydowało się na zatrudnienie afrykanisty, gotowego zweryfikować tłumaczenie. Wtedy można by uniknąć pomyłek, za które ewidentnie odpowiada nie reportażysta, lecz polski tłumacz i korektor. Przykładowo, w sposób dziwny przetłumaczono kenijskie White Highlands na Białe Wyżyny (poprawne tłumaczenie – Białe Wzgórza). Ugandyjskiego władcę – kabakiego – zapisano wielką literą, co sugerować może, iż to postać historyczna, a nie tradycyjny tytuł. Sytuacji tego typu mnożyć można bez liku. Błędy te nie burzą narracji książki. Czytelnik może jednak stracić zaufanie do treści reportażu – a szkoda, bo „Safari mrocznej gwiazdy” stanowi miłą, lekką, wakacyjną książkę do pociągu, jak można chyba określić dzieło autora znanego z reportaży o podróżach kolejowych.
Książka:
Paul Theroux „Safari mrocznej gwiazdy. Lądem z Kairu do Kapsztadu”, przeł. Paweł Lipszyc, Wydawnictwo Czarne, Wołowiec 2013.
* Błażej Popławski, doktor historii, socjolog, członek Polskiego Towarzystwa Afrykanistycznego.
** Na zdjęciu przystanek autobusowy w Chimanimani, Zimbabwe. Fot. Ralf Ellerich. Źródło: Wikimedia Commons.
„Kultura Liberalna” nr 242 (35/2013) z 27 sierpnia 2013 r.