Postawmy sprawę jasno: to nie smak jest w dyni najważniejszy, ale miąższ – aksamitny, żółtopomarańczowy, najlepszy po upieczeniu. Jest w dyni trochę słodyczy (wiele zależy od odmiany, tego, gdzie rosła i kiedy ją zebrano z pola), ale inne smaki z łatwością dynią owładną i poniosą w swoją stronę, wytrawną albo deserową. A dynia pokornie się podporządkuje.

Przyznajemy, że mamy słabość do pumpkin spice, czyli mieszanki przypraw korzennych, która rzuca wyzwanie tzw. „przyprawie do piernika”, monopolizującej nasze podniebienia jako wzorcowa przyprawa korzenna. W tym sezonie największy wkład w promocję „przyprawy dyniowej” (chyba tak to trzeba tłumaczyć?) mają kawiarnie, a zwłaszcza amerykański Starbucks, serwujący pumpkin spice latte. Zresztą, ich zwyczaj wypisywania szczegółów zamówienia markerem na plastikowych kubkach sprawia, że skrót „PSL” nabywa nowego znaczenia.

Związek dyni z pumpkin spice jest rzeczywiście trochę ezoteryczny – miąższ dyni pozwala bowiem tej przyprawie się wcielić – to znaczy zaistnieć w jakiejś przyzwoitej, namacalnej objętości, a nie tylko na czubku małej herbacianej łyżeczki. Zrozumie to każdy, kto próbował klasycznego amerykańskiego pumpkin pie, czyli placka z nadzieniem wykonanym z dyniowego purée i mleka skondensowanego, oczywiście z dodatkiem przypraw. I obfitym kleksem bitej śmietany na wierzchu. Pumpkin pie to jest wystarczający powód, dla którego warto, żeby jesień przyszła. I jeśli w Warszawie nie zaczną serwować w sezonie placka dyniowego zamiast „szarlotki na ciepło z lodami” i „sernika wiedeńskiego” i „panna cotty”, to złożymy chyba jakiś oficjalny protest. Albo napiszemy list otwarty.

Miąższ dyni piżmowej to również podstawa doskonałych zup-kremów, które są bodaj najprostszą formą kulinarną jaką wymyślono. Swoją drogą, zupa-krem mogłaby z powodzeniem posłużyć jako wymowna ilustracja jakiejś społecznej utopii. Wszak za sprawą blendera albo przecieraka ginie w niej wszelka odrębność i jednostkowość składników, wszystko ulega uwspólnieniu, a w zamian pojawia się nowa homogeniczna jakość.

Właśnie na taką nową jakość z wykorzystaniem dyni podajemy przepis. Żeby jednak nie było zbyt utopijnie i homogenicznie, w środku wylądowały plastry kwaśnych jabłek i chrupiący boczek. Można spróbować też uprażonych i przepołowionych orzeszków laskowych.

Składniki:

½ kg dyni piżmowejdyniowa_jablko_boczek
2-3 szklanki bulionu wołowego lub warzywnego (polecamy własnej roboty)
3 łyżki śmietany 18%
1 kwaśne jabłko (np. szara reneta)
1 łyżka masła
6 plasterków wędzonego boczku
sól
pieprz

Przyprawa dyniowa (większa porcja):
4 łyżeczki cynamonu
2 łyżeczki imbiru
1 łyżeczka gałki muszkatołowej
8 dużych ziaren ziela angielskiego

Dynię myjemy, przecinamy, pozbywamy się pestek, kroimy w grube plastry, zalewamy bulionem (tak, aby przykrywał dynię) i gotujemy przez około 15-20 minut na wolnym ogniu (aż dynia zupełnie zmięknie).

W międzyczasie przygotowujemy przyprawę dyniową: mielimy składniki na proszek w młynku do kawy lub w moździerzu. Do zupy dodajemy 1 łyżeczkę przyprawy dyniowej, resztę przechowujemy w szczelnie zamkniętym opakowaniu.

Do zupy dodajemy śmietanę, doprawiamy solą i pieprzem. Blendujemy. Na tym etapie może być konieczne dolanie dodatkowej porcji bulionu lub wody – tak, aby uzyskać pożądaną konsystencję.

Jabłko obieramy, kroimy w cienkie plastry. Na patelni rozgrzewamy masło, wrzucamy jabłko i prażymy, aż lekko zmięknie (ale nie rozpadnie). Przekładamy na talerz.

Kroimy boczek w cienkie paski i podsmażamy tak, by nabrał chrupkości.

Do miseczek nalewamy zupę, dokładamy prażone jabłka i paski boczku.