Autorem „Soczi. Igrzyska Putina” jest wieloletni korespondent „Gazety Wyborczej” w Moskwie. Książka to efekt trwającego kilka lat dziennikarskiego śledztwa prowadzonego przez obserwatora zanurzonego w świecie kultury rosyjskiej. Wyróżniającą cechą narracji Radziwinowicza jest dystans, ironia, demaskatorstwo, które nie niwelują wyraźnej sympatii autora wobec mieszkańców Soczi. To cenne i rzadkie w Polsce połączenie, które pozwala nazwać dziennikarza jednocześnie rusofilem i „putinofobem”.
Książka stanowi subiektywny reporterski przewodnik po Soczi. To zbiór kilkunastu krótkich, różnorodnych gatunkowo etiud reporterskich opublikowanych wcześniej na łamach „Gazety Wyborczej” – w podobny sposób powstał wydany przez Radziwinowicza w zeszłym roku bestseller „Gogol w czasach Google’a: korespondencje z Rosji 1998–2012” (Agora, Warszawa 2013). Formuła „the-best-of” pozwala na dotarcie do tekstów Radziwinowicza osobom, które nie zwykły płacić za dostęp do cyfrowej wersji „Gazety Wyborczej”.
„Soczi. Igrzyska Putina” to kalejdoskop, przez który dostrzega się wybrane aspekty procesu przygotowywania igrzysk. Zbiór reportaży nie jest zatem dokładną analizą genezy samej olimpiady, lecz próbą odtworzenia kulturowo-politycznego kontekstu, kluczowego dla zrozumienia pozasportowego wymiaru imprezy. Radziwinowicz zabiera nas w podróż tropem upadku idei olimpijskiej. Droga nie wiedzie przez stadiony i tory sportowe, lecz przez meandry historii, geopolityki, decyzji zapadających w gabinetach Kremla i rosyjskich oligarchów, a także przez place budowy i klepiska domostw w Soczi. Z daleka od hal sportowych, tam, gdzie oko kamery relacjonującej olimpiadę nigdy nie sięgnie.
Kradzież olimpiady
Uzyskanie cichej aprobaty społeczności międzynarodowej na unicestwienie idei olimpijskiej kosztowało Moskwę stosunkowo niewiele, bo około 50 mln dolarów. Radziwinowicz powołując się na różnego rodzaju źródła zastane i informatorów, szacuje, że tyle wydano na łapówki, by zyskać głosy członków MKOl. Poparcie Afryki i Oceanii zadecydowało o tym, że igrzyska zimowe organizowane są w tym roku w mieście ulokowanym nad ciepłym morzem w strefie klimatu subtropikalnego, a w Rosji jednym z najczęściej nadawanych imion jest Olimpiada (w domyśle z ociestwem „Władimirowna”).
Poparcie oligarchów pomogło w realizacji tego szalonego projektu. Astronomiczne koszty się nie liczyły – i tak 40–50 proc. z 50–60 mld dolarów stało się przedmiotem tzw. piłowania, czyli rozkradzenia. „Oligarchowie, przygotowując olimpiadę, wyświadczają usługę Kremlowi i osobiście samemu Putinowi. I w odpowiednim momencie każdy z nich we właściwy sposób poprosi o rewanż: a to ulgę podatkową, a to korzystny kredyt czy licencję”. Olimpiada w Soczi – jak pisze Radziwinowicz – „pochłonęła więcej pieniędzy niż wszystkie dwadzieścia jeden poprzednich olimpiad. Ale tego, ile naprawdę Rosja za nią zapłaci ani świat, ani sami Rosjanie nigdy się nie dowiedzą”.
Podobnie niemożliwe jest określenie wpływu organizacji igrzysk na stan środowiska naturalnego. Radziwinowicz, który ewidentnie nie specjalizuje się w tematyce przyrodniczej, przywołuje opinie ekologów, fragmenty raportów organizacji pozarządowych oraz świadectwa mieszkańców Soczi. Dzięki temu dowiedzieć się można, że w ramach przygotowań do olimpiady zmieniono granice najbliższych parków narodowych. Zniszczono unikatowe rezerwaty przyrody na błotach Niziny Imeretyńskiej. Z rzeki Mzymta zniknęły pstrągi i łososie. Po tym jak pod topór poszły lasy bukowe okoliczne wioski są regularnie niszczone przez lawiny błotne. Dzikie plaże zamieniono na zabetonowane promenady. Chaotyczne prace ziemne uszkodziły unikatowe źródła wód leczniczych, skutkiem czego Soczi straciło swój dotychczasowy potencjał turystyczny oparty na uzdrowiskach balneologicznych. Powrót do świata natury sprzed olimpiady nigdy nie będzie już możliwy.
Przeciwnik olimpiady wrogiem Rosji
„Soczi. Igrzyska Putina” jest pełne anegdot (w kilku miejscach lekko się powtarzających) o losach Rosjan „rozgniecionych przez olimpijski walec”. Cały region konsekwentnie „oczyszczano” z ekologów, gejów, obrońców praw człowieka – osób nazywanych w Moskwie „liberastami”. Policje kozackie miały nawet możliwość dokonywania na nich publicznej chłosty.
Oficjalnie, z uwagi na obawy przed zamachem terrorystycznym, „gości XXII Zimowych Igrzysk będą śledzić tysiące oczu i uszu”. Kamery, drony, sonary, urządzenia podsłuchowe oraz dwie brygady doświadczone w bojach w Afganistanie i Czeczenii – wszystko to ma (oficjalnie) zapewnić bezpieczeństwo przed Doku Umarowem, liderem islamskiego podziemia na Kaukazie. Radziwinowicz zwraca uwagę, że procedury te nie wiążą się jedynie z antyterroryzmem. To celowa strategia dezinformacyjna i szpiegowska Kremla, inwigilacja naruszająca wolność osobistą gości igrzysk oraz odwracająca uwagę od tła wydarzeń olimpijskich.
Według Radziwinowicza w przeciągu ostatnich lat w Soczi z polecenia Putina przeprowadzono prawdziwą „czystkę etniczną”. Najpierw do miasta ściągnięto tysiące obcokrajowców z byłych azjatyckich republik ZSRR, a następnie – po wykonaniu przez nich prac przy projektach budowlanych – brutalnie się ich pozbyto. „Zatrzymywano wszystkich, którzy nie wyglądali na Słowian”. Obławy te stały się dla inwestorów „atrakcyjną metodą optymalizacji kosztów. Deportowanym z Rosji przybyszom nie trzeba bowiem wypłacać tego, co zarobili”.
Usunięto także Czerkiesów – rdzennych mieszkańców regionu wokół Soczi – których sprzeciw wobec „diabelskim tańcom na kościach przodków” Radziwinowicz porównuje do postawy Indian przy organizacji igrzysk w Vancouver czy Tybetańczyków kontestujących olimpiadę w Pekinie. Polski dziennikarz przypomina dzieje regionu – choćby toczenie przez Rosjan na początku drugiej połowy XIX w. „wojny totalnej” z autochtonami, podczas której śmierć poniosło blisko pół miliona Czerkiesów. Ich potomkowie nigdy tego Kremlowi nie zapomnieli – Putin rewanżuje się im dzisiaj kolejną „czystką etniczną”.
Na mocy wydanego przez Putina dekretu 310 skrócono procedurę przejęcia nieruchomości potrzebnych dla celów olimpiady. Władze wysiedliły kilka tysięcy rodzin. Część z nich uzyskała symboliczne odszkodowania, niewystarczające do zakupu najmniejszego nawet mieszkania w Soczi. Reszcie brutalnie zamknięto usta gwoli zasady: „O igrzyskach w Soczi mówić w Rosji należy jak o nieboszczyku – albo dobrze, albo wcale”.
Kompleks niższości i mania wielkości
W jednym z ostatnich swoich tekstów, opublikowanych już po rozpoczęciu olimpiady, Radziwinowicz nazywa igrzyska w Soczi formą psychoterapii, „prozakiem za 50 mld dolarów”, który Putin zafundował Rosjanom z ich własnej kieszeni. Dziennikarz zwraca uwagę, że sukces organizatorski ma na celu zmienić postrzeganie Rosji – zarówno przełamać kompleksy jej mieszkańców, jak i poprawić wizerunek byłego mocarstwa w opinii „pacjenta zagranicznego”. Mieć można nadzieję, że Polacy wyplują tą „pigułkę szczęścia”. Z pewnością pomoże nam w tym lektura książki Radziwinowicza.
Książka:
Wacław Radziwinowicz „Soczi. Igrzyska Putina”, Wyd. Agora, Warszawa 2014.