Czy to prawda, że ruchy miejskie mogą uzdrowić polską partyjną politykę – pytają mnie redaktorzy „Kultury Liberalnej”. Zadajmy pytanie inaczej: Czy to prawda, że obywatele mogą funkcjonować bez partyjnej polityki? Bez uwzględniania takich aspektów działania politycznego, jak wiedza, strategiczne planowanie i realizacja celów, umiejętność zarządzania finansami miasta, znajomość mechanizmów władzy i funkcjonowania urzędów? Można w to poważnie wątpić. Aktywiści miejscy to najczęściej animatorzy i działacze kulturalno- społeczni, niewątpliwie wrażliwi na nierówności społeczne, na bylejakość funkcjonowania niektórych urzędów, na brak wizji lub skuteczności obecnych władz. Proponują oni postawę służby, niesłychanie istotną w sprawach publicznych. Ale nie tożsamą z ubijaniem partyjnych interesów i alternatyw programowych. Dlaczego tak jest?
Nie jest możliwy sukces uniwersalnej partii aktywistów lub wyabstrahowany od szerszej ogólnopolskiej polityki ruch społeczny, który zmieni miasto. Rządy animatorów kultury i społeczników to bajka. | Hanna Nowak-Radziejowska
Po pierwsze, nieprzekładalność ról. Aktywiści walczą o oczywiste i słuszne sprawy, jak estetyka przestrzeni miejskiej, dobrze zarządzane instytucje, budżet partycypacyjny czy ścieżki rowerowe. Posługują się wiedzą, jak pewne rzeczy „powinno się robić” z perspektywy działań oddolnych. Potrafią zmieniać i wymuszać drobne, powolne zmiany niczym najsprawniejsza opozycja. To prawdziwa siła demokracji. Jest oczyszczające, że w przestrzeni publicznej coraz częściej mówi się o dobru wspólnym i o tym, że miasto jest dla wszystkich. Przywracanie systemu wartości w świecie polityki jest niewątpliwie nie do przecenienia. Jednak nie jest możliwy sukces uniwersalnej partii aktywistów lub ruch społeczny, który wyabstrahowany od szerszej ogólnopolskiej polityki, jest w stanie zmienić miasto. Rządy animatorów kultury i społeczników to bajka.
Oczywiście, wspaniale byłoby mieć kompetentnych w sprawach kultury urzędników, radnych, przedstawicieli władz. Ale wprowadzenie aktywistów do przestrzeni władzy bez uczestnictwa w polityce partyjnej może być równie niebezpieczne, jak słabe czy niefunkcjonujące dziś właściwie w kontekście lokalnym wielkie partie polityczne. Aktywiści miejscy nie są jednorodną grupą, mają w wielu sprawach odmienne poglądy – jako ludzie o konserwatywnych czy lewicowych poglądach. Łączy ich potrzeba uczciwości, przejrzystości czy troska o dobro wspólne. Kiedy jednak stają przed bardzo konkretnymi problemami wykraczającymi poza zwykłą i drobną codzienność – muszą się różnić w proponowanych rozwiązaniach, zgodnie ze swoimi przekonaniami. Dlatego utopijne jest wyobrażenie skutecznego i spójnego zarządzania miastem przez taki ruch społeczny. Mechanizmy władzy działają zawsze tak samo. Trudności w zarządzaniu ludźmi, prowadzeniu urzędu i budżetów nie znikną wraz z pojawieniem się w nich osób, które potrafią za bardzo małe pieniądze robić znakomite społeczne projekty.
Po drugie, społeczna niewiedza o polityce lokalnej. Większość ludzi wciąż nie zna i nie rozumie funkcjonowania samorządów, nie rozumie jaki wpływ i na co mają dzielnice, a na co prezydenci miast. Nie mówiąc już o rozumieniu mechanizmów politycznych. Obywatele głosują raczej na ogólne wyobrażenie programu, na system wartości, który dana partia reprezentuje. W przypadku ruchów miejskich mielibyśmy wybierać znawców miasta, przekonani, że rozwinięty system partycypacyjny wyjdzie nam wszystkim na zdrowie. Ale czy mieszkańcy sami z siebie na pewno wiedzą wszystko najlepiej? A co zrobimy z tą mniejszością, która nie będzie chciała tego samego, co większość, gdy nie będzie miała możliwości głosowania w sprawie projektów? Nie należy tracić zaufania do obywateli i ich intuicji. Jednak likwidacja lokalnej polityki partyjnej w imię zastępowania przez bliżej niesprecyzowany ruch społeczny aktywistów miejskich może okazać się wylewaniem dziecka z kąpielą. Partycypacja i konsultacje społeczne mają na celu ulepszenie polityki, a nie abdykację od brania odpowiedzialności za wizję polityczną dla danej wspólnoty.
Warto postawić pytanie: jak ci wszyscy w większości absolwenci kulturoznawstwa i socjologii, którzy animowali trudne podwórka i osiedla na blokowiskach, będą sobie teraz radzić z naciskami wielkiej polityki i biznesu? | Hanna Nowak-Radziejowska
Po trzecie: brak doświadczenia. Oczywiście nie ma nic dziwnego w tym, że pokolenie miejskich aktywistów – bo zaznaczmy, to sprawa pokoleniowa – brzydzi się polityką partyjną. Część z nich jest zapewne przekonana, że trzeba działać, wziąć odpowiedzialność, ale trudno im odnaleźć się w którymkolwiek z istniejących ugrupowań. Warto jednak postawić pytanie: jak ci wszyscy, w większości absolwenci kulturoznawstwa i socjologii, którzy animowali trudne podwórka i osiedla na blokowiskach, będą sobie teraz radzić z naciskami wielkiej polityki i biznesu? Można zamknąć oczy i udawać, że nigdy ich to nie spotka, ale przecież taka jest rzeczywistość. Warszawa to wielkie miasto, wielkie pieniądze i w związku z tym – silne grupy interesów. Zaś grupy te nie składają się z osób, które biorą udział w akcjach miejskich, chodziły na Chłodną i piją piwo przy Placu Defilad.
Moda na miejskie ruchy społeczne to świadectwo braku działania dobrych partii opozycyjnych. Ale co dalej? To zapewne kwestia czasu, kiedy duże partie przymuszone sukcesami opiniotwórczymi ruchów społecznych zaczną włączać aktywistów w swoje szeregi. Wtedy to, czy wyniknie z takich działań coś więcej poza dobrymi zmianami kadrowymi, będzie zależało od odwagi i skuteczności samych aktywistów.