To nie nasza sprawa, bo nas… zamazano 

Zacznijmy od dwóch najbardziej zawstydzających uzasadnień, do jakich odwołują się obrońcy „honoru Polski”. Oba padły z ust Adama Szostkiewicza na antenie Radia TokFM (Poranek Radia TokFM, 11.12.2014), ale w podobnym tonie wypowiadał się chociażby Jarosław Gowin. Logika stojąca za ich wywodem jest – mówiąc najdelikatniej – ułomna.

Po pierwsze, zwraca się uwagę, że w senackim raporcie nazwy krajów biorących udział w programie tajnych więzień są utajnione, a zatem formalnie nikt Polski palcem nie wskazuje. Pełna zgoda, lecz powoływanie się na ten argument w sytuacji, gdy Józef Pinior od lat wymienia dowody amerykańskiej obecności w Polsce; gdy nawet Leszek Miller i Aleksander Kwaśniewski przyznają, że takie więzienie w Polsce funkcjonowało; gdy wreszcie Trybunał Praw Człowieka uznał winę naszego kraju – w takiej sytuacji udawanie, że nic się nie stało, bo w raporcie nie widać słowa „Polska”, budzi okrutny niesmak.

Argument drugi – podzielany przez Szostkiewicza i Gowina – stwierdza, że publikacja raportu jest tak naprawdę elementem rozgrywki politycznej w USA. Dokument uchwalono głosami Demokratów, a i termin jego ujawnienia jest nieprzypadkowy. W styczniu władzę w Senacie przejmą Republikanie, którzy na publikację z pewnością by się nie zgodzili. Jak odpowiedzieć na ten zarzut?

Nie jest to pierwsza sprawa, w której Republikanie i Demokraci nie mogą dojść do porozumienia. Słynna ustawa Obamacare, fundamentalnie reformująca amerykański system opieki zdrowotnej, została zatwierdzona bez jednego (!) republikańskiego głosu. Zgodnie z logiką przedstawioną przez redaktora Szostkiewicza, również tę ustawę musielibyśmy uznać za nieważną. Mało tego, właściwie każdą uchwałę podejmowaną np. w Polsce głosami wyłącznie koalicji PO-PSL, a przy sprzeciwie wszystkich pozostałych klubów, możemy wyrzucić do kosza – nie ma ona wszak poparcia wszystkich sił politycznych.

Zasłużyli sobie

Trudno zdobyć się na współczucie dla terrorysty współodpowiedzialnego za śmierć tysięcy ludzi. Jeszcze trudniej usprawiedliwiać jego metody. „Nie powinniśmy zapominać o tym, kto był w tych więzieniach” – mówi były polski minister sprawiedliwości i krytykuje Amerykanów za ujawnienie raportu. Czy to jednak oznacza, że więźniowie zasłużyli sobie na tortury? Ten argument należy do najczęstszych, a zarazem najlepiej rezonujących w sferze publicznej. Szczególnie jeśli po nim następuje dodatkowy: „Nie można stosować praw człowieka wobec osób mających je w pogardzie”. Prawo nie może chronić wrogów prawa!

Argument to tylko z pozoru mocny i wystarczy chwila zastanowienia, by zorientować się, do jak absurdalnych wniosków prowadzi. Jeśli prawo nie powinno mieć zastosowania wobec osób notorycznie je łamiących, jak w takim razie powinniśmy traktować „naszych” przestępców? Czy polski złodziej, bandyta lub morderca również powinien być wyłączony spod ochrony prawa? Jeśli tak, to dlaczego rodzime dzieciobójczynie, gwałcicieli i rabusiów stawiamy mimo wszystko przed sądem, a nie zamykamy w tajnych więzieniach? Dlaczego Mariuszowi Trynkiewiczowi czy kobiecie, która zwłoki swoich kolejnych dzieci chowała w beczkach na kiszoną kapustę, pozwoliliśmy na obronę podczas procesu? Czy nie łatwiej byłoby ich po prostu wtrącić do lochu, podwiązać łańcuchem do sufitu i ubranym w pieluchy kazać stać tak aż do utraty przytomności? Z pewnością sobie na to „zasłużyli”. Dlaczego więc zachowaliśmy się inaczej? Bo takie mamy prawo, a ono obowiązuje także tych, którzy je łamią, nawet jeśli czasami wolelibyśmy sami wymierzyć sprawiedliwość.

Gdzie drwa robią…

Co więcej, argument spod znaku „mają za swoje” można odnieść tylko do tych spośród zatrzymanych, którzy faktycznie okazali się winni planowania zamachów lub też czynnego w nich udziału. Co jednak z tą – całkiem liczną (26 na 119 osób) – grupą zatrzymanych omyłkowo? Oto ludzie w prawdziwie kafkowskiej sytuacji – aresztowani, których nie można skazać, lecz nie sposób ich również wypuścić, choćby dlatego, by nie skompromitowali Agencji ujawnieniem stosowanych przez nią metod, czy dlatego, by po wyjściu z więzienia nie przyłączyli się do terrorystów. Bo po tym, w jaki sposób zostali potraktowani, z pewnością nie pałają miłością do świata Zachodu.

Może więc dla świętego spokoju powinni się przyznać i odbyć karę? Okazuje się, że i to nic nie da. Amerykański system prawny nie dopuszcza do procesu zeznań złożonych pod wpływem tortur, a więc nawet gdyby po którymś podtopieniu wzięli na siebie całą winę, nigdy nie staną przed sądem. Wpadli w szczeliny systemu, z których właściwie nie ma wyjścia. Pozostaje Guantanamo.

Wywiad musi tak działać…

Nikt chyba nie ma złudzeń, że praca w służbie wywiadowczej jest zawsze „czysta” i przyjemna, a granice pomiędzy dobrem i złem są jasno wytyczone. Ale nie dajmy sobie również wmówić, że każda agencja wywiadowcza składa się z samych Jamesów Bondów i to tych z czasów od Seana Connery’ego po Pierce’a Brosnana, czyli doskonale wytrenowanych, inteligentnych i szarmanckich dżentelmenów zawsze stojących po właściwej stronie.

Raport amerykańskiego Senatu jasno pokazuje, że wśród agentów nie brakuje ludzi niedoświadczonych, niepotrafiących obchodzić się z zatrzymanymi i uzyskiwać potrzebnych danych.

„Kiedy rozpoczęto program zatrzymań i przesłuchań, CIA korzystała z personelu nieposiadającego odpowiedniego przeszkolenia i doświadczenia. CIA uruchomiła szkolenia w zakresie przesłuchań ponad siedem miesięcy po pojmaniu Abu Zubajdy i ponad trzy miesiące po tym, jak rozpoczęła stosowanie «rozszerzonych technik przesłuchań». Dyrektor CIA George Tenet wydał formalne wskazówki dotyczące przesłuchań oraz warunków przetrzymywania zatrzymanych (detainees) w styczniu 2003, kiedy 40 ze 119 spośród wszystkich znanych zatrzymanych było już w rękach Agencji”.

Tyle na temat odpowiedniego przygotowania i profesjonalizmu amerykańskich służb, w które nasi publicyści pokładają zaskakująco wielką wiarę. Gdzie podział się ów krytycyzm przelewający się przez media po ujawnieniu półnagich zdjęć agenta Tomka nad walizką państwowych pieniędzy? Czy naprawdę wszyscy uwierzyli, że w CIA nie ma miejsca dla „Tomków”?

A gdyby to wasza matka…

Kolejny argument – także z pozoru trudny do odparcia – mówi mniej więcej tyle: dzięki metodom stosowanym przez CIA udało się zapobiec wielu potencjalnym atakom, prawdopodobnie chroniąc w ten sposób życie setek lub tysięcy ludzi. Za nim zaś idzie cios ostateczny w postaci pytania – a gdyby to pan stanął przed wyborem: albo zgoda na tortury, albo śmierć wielu ludzi w tym pańskich bliskich, to co.

Zacznijmy od początku. Po pierwsze senacki raport dowodzi, że skuteczność stosowanych przez CIA metod była co najmniej wątpliwa, a uzyskiwane tą drogą informacje częstokroć błędne:

„Zgodnie z raportami CIA 7 z 39 zatrzymanych, którzy zostali poddaniu «rozszerzonym technikom przesłuchań» nie dostarczyło żadnych danych wywiadowczych w czasie przetrzymywania przez CIA. […] Liczni zatrzymani poddani »rozszerzonym technikom przesłuchań« fabrykowali informacje, co skutkowało wejściem w posiadanie fałszywych danych wywiadowczych”.

Co więcej, wystarczy zapoznać się z częstotliwością stosowania przez CIA „rozszerzonych technik przesłuchań”, by zorientować się, że nie były one specjalnie owocne. Chalid Szejk Mohammed był podtapiany 183 razy w ciągu… miesiąca, czyli średnio 6 razy dziennie. Trudno nazwać skuteczną technikę przesłuchań wymagającą tak intensywnego zastosowania.

Przyjmijmy jednak, że mamy do czynienia z prostą sytuacją – wiemy, że przetrzymywany przez nas więzień ma informacje mogące uratować życie setkom ludzi, a nie chce wyjawić ich dobrowolnie. Co wtedy? W takiej sytuacji większość z nas z pewnością dopuściłaby zastosowanie nadzwyczajnych środków. Ale to nie oznacza, że tortury byłyby w tym wypadku czymś dobrym. Zło pozostaje więc złem, nawet jeśli bywa uzasadnione i trzeba za nie ponieść odpowiedzialność. I nawet jeśli sąd odstąpiłby od wymierzenia kary, uznając, że działano w stanie wyższej konieczności, tego rodzaju naruszenia prawa muszą być poddawane niezależnej ocenie. Na polskim terytorium – za wiedzą władz czy bez niej – działy się rzeczy jednoznacznie naganne. Przyznają to amerykańskie władze, dlaczego nie potrafią się zdobyć na to władze polskie?

I tu właśnie leży istota problemu, którego wiele (większość?) wypowiadających się na ten temat osób nie chce lub nie potrafi zrozumieć. W wyjaśnieniu sprawy tajnych więzień CIA w Polsce nie chodzi o zadośćuczynienie terrorystom czy dochowanie lojalności potężnemu sojusznikowi – chodzi w niej wyłącznie o nas samych! Mleko się rozlało, popełniono błędy i pozwolono na praktyki, które nie powinny mieć miejsca. Nie mam złudzeń, że nikt – tak w Polsce, jak i w Stanach Zjednoczonych – nie poniesie za te decyzje poważnej odpowiedzialności. Zatrważające jest jednak to, że my w odróżnieniu od Amerykanów nawet nie chcemy poznać prawdy.