Błażej Popławski: Jak pan ocenia wydarzenia, do których doszło w redakcji „Charlie Hebdo”?

Bartosz Sztybor: To barbarzyński akt terroryzmu, którego niestety można było się spodziewać już niemal dekadę temu, kiedy magazyn po raz pierwszy opublikował rysunek satyryczny Mahometa. Już wtedy pojawiły się pierwsze groźby. W 2011 r. z kolei redakcja postanowiła w sposób dowcipny, choć dla niektórych i skrajnie kontrowersyjny, zażartować i na krótko przemianowali się z „Charlie Hebdo” na „Charia Hebdo”. Satyrycy od dłuższego czasu rozsierdzali część społeczności muzułmańskiej – nie tylko we Francji. Do czasu pierwszego nieudanego zamachu bombowego to były jedynie groźby. Od kilku lat policja cały czas patrolowała okolice redakcji, utworzono także coś na kształt straży obywatelskiej, która miała dbać o bezpieczeństwo dziennikarzy.

Od lat jest pan aktywny w polskim środowisku komiksowym. W ostatnim wywiadzie udzielonym „Kulturze Liberalnej” wspomniał pan o współpracy z francuskimi rysownikami. Czy miał pan bezpośredni kontakt z redakcją „Charlie Hebdo”?

Korespondowałem kilkukrotnie z Charbem, redaktorem naczelnym. Próbowałem nawiązać z nim współpracę. Nagle okazuje się, że przez niedający się usprawiedliwić w żaden sposób akt terroru, osoba ta ginie. Trudno mi na chłodno komentować te wydarzenia.

Nad Sekwaną komiks to nie zjawisko niszowe, tylko jeden z filarów kultury – zarówno wysokiej, jak i popularnej. | Bartosz Sztybor

Jak wytłumaczyć brutalność ataku?

Od lat 70. redakcja celowo prowokowała różne środowiska. Magazyn nigdy nie ukrywał swojej lewicowości i antyreligijności. Atakowano wszystkie wyznania, nie tylko islam. Mnie osobiście ten libertyński profil nie przeszkadzał, szanuję wolność słowa. Nie ukrywam jednak, że wielokrotnie drażnił mnie przesyt krytykanctwa i szyderstw z religii, które biły z rysunków publikowanych na łamach „Charlie Hebdo”. Oni nigdy nie zdecydowali się na publikację pracy, która pokazywała wizję świata z odmiennej perspektywy – a to uważam za błąd. Lepiej, by media – zwłaszcza powiązane ze światem artystycznym – funkcjonowały jako platformy wymiany poglądów, a nie dyskredytowały konkurencyjne spojrzenia.

Opowiada pan jednym tchem o radykalizmie przekazu, idei wolności słowa oraz o zapewnianiu ochrony artystom i dziennikarzom przez policję – za którą płacili francuscy podatnicy, w tym osoby wyznania muzułmańskiego. Jak to wszystko pogodzić?

Sami Francuzi nie są w tej sprawie jednomyślni. Jacques Chirac skrytykował „Charlie Hebdo”, przestrzegając przed potencjalnymi skutkami takiej właśnie linii redakcyjnej. Natomiast Nicholas Sarkozy i François Hollande mówili wprost: będziemy do końca bronili wolności słowa, satyra polityczna i komiks gazetowy stanowią część naszego dziedzictwa, o które trzeba dbać. Odwołali się wówczas nie tylko do zasady wolności słowa. Otóż nad Sekwaną status komiksu jest zupełnie inny od tego, do którego przywykli Polacy. To nie zjawisko niszowe, tylko jeden z filarów kultury – zarówno wysokiej, jak i popularnej. Francuscy rysownicy są najlepsi na świecie, cieszą się ogromną rozpoznawalnością i prestiżem społecznym. Stąd atak na „Charlie Hebdo” jest dość powszechnie odbierany jako zamach na kulturę, a może i cywilizację francuską, którego dokonali „obcy”.

Czy to zabójstwo stanie się jakąkolwiek cezurą dla społecznej percepcji tego, czym jest satyra polityczna oraz – patrząc szerzej – dla postrzegania muzułmanów we Francji?

Obawiam się, że wydarzenia te mogą być wodą na młyn dla wszelkiej maści prawicowych fanatyków we Francji. Hasło „bronimy swojej kultury” zyska na aktualności w szerszych kręgach społecznych. Zawłaszczanie wartości świata artystycznego przez demagogów zwykle kończy się źle. Pierwsze tego symptomy dostrzegam w reakcjach wielu artystów, w ich komentarzach, które zamieszczają w mediach społecznościowych w związku z akcją #JeSuisCharlie. Za wysuwanymi przez nich gestami solidarności z ofiarami ataku często przebija zwykła, nieuzasadniona nienawiść wobec całej społeczności muzułmańskiej. Nie usprawiedliwiam oczywiście aktu terroru – widzę za to, że w dyskusji medialnej często myli się przyczyny ze skutkami i niepotrzebnie generalizuje. Teraz „Charlie Hebdo” – a zapewne i inne magazyny satyryczne – uderzą jeszcze mocniej, ponieważ będą miały za sobą całe rzesze artystów i legitymizację polityków. W przeciągu kolejnych miesięcy z gazet mogą zniknąć żarty polityczne, które zostaną zastąpione kolejnymi niewybrednymi dowcipami z Mahometem w roli głównej. Redukowanie takiej formy przekazu do dbania o kulturę narodową i wolność słowa przeczyłoby idei satyry politycznej.