ikona_wpisu_smakując

Cisza, ciemność. Przejawy aktywności symuluje jedynie rozjarzona lampka i stękający procesorem wysłużony laptop. Za oknem osamotnione płatki śniegu opadają miękko i rachitycznie. Nieśmiało podejmują walkę z mrokiem miejskiego podłoża.

Wskazówki zegara, zazwyczaj leniwe, spieszą się przedziwnie do jakiegoś nieokreślonego finału. Zbliża się termin oddania artykułu.

Monitor świeci się jasno, niezmiennie. Biała kartka, od której zawsze zaczynam pisanie, tym razem jest bielsza niż zwykle.

O dziwo nie martwi mnie to szczególnie. Wspinam się więc na wyższy poziom troski: przyglądam się sobie samej jak pacjentowi. Zatroskane studium przypadku.

Czyżby nadszedł ten moment? Wyciszenia, spokoju, pauzy? Zatrzymania rozhuśtanych wątków, zobojętnienia na samoistnie pączkujące sprawy, przerwy w narracji.

Otulenia miękką, białą watą niczym akustyczną kołderką.

Łagodnieje, zaokrągla się interakcja ze światem, wyostrza się introspekcja. Wracam do ciała, bo przecież to ono jest „miejscem wszystkich odniesień, pamięci, wyobraźni i integracji” [1].

Szukam więc odniesień, zanurzam się w pamięci.

[yt]HypmW4Yd7SY[/yt]

29 sierpnia 1952 r. w Maverick Concert Hall w Nowym Jorku miał miejsce niezwykły koncert. Pianista David Tudor dał znak do rozpoczęcia utworu przez z a m k n i ę c i e klapy fortepianu, ale z instrumentów muzyków nie wydobył się żaden dźwięk. Cztery minuty ciszy zaserwowane zdumionej publiczności były nie tylko próbą pokazania, że muzyka nieustannie płynie z otoczenia, ale także sygnałem do zmiany perspektywy, wyostrzenia zmysłów, wrażliwości. John Cage, kompozytor owego historycznego już przesunięcia, zamknął się pewnego razu na Uniwersytecie Harvarda w dźwiękoszczelnym pomieszczeniu, całkowicie izolującym od wszelkich hałasów zewnętrznych. Co usłyszał? Dwa odgłosy – niższy – pochodzący od krwi pulsującej w tętnicach, wyższy – wywołany przez komórki nerwowe w uchu wewnętrznym. „Odkryłem, że cisza nie jest akustyczna”, skomentował to Cage. „To jest zmiana świadomości, przemiana. Temu poświęciłem moją muzykę. Moja praca stała się rekonesansem w sferę tego, co nieumyślne” [2].

W większości chcemy i lubimy leniuchować. Problemem staje się poczucie winy, które towarzyszy relaksowi równie często, co spokój i odprężenie. | Agata Dąbrowska

Program muzyczny Cage’a był także programem społeczno-politycznym. Poprzez kontestację zewnętrznych reguł warto wypracować własne, oddolne, demokratyczne. Bez narzucającego zasad gry dyrygenta. Podstawą jest swoboda ruchu – anarchistycznie inspiruje Cage.

Sylwetkę Cage’a przywołuje w swojej książce „Sztuka leniuchowania. O szczęściu nicnierobienia” Ulrich Schnabel. Autor pyta o to, o czym filozofowie debatowali już od dawna, ale co wraca na pole naukowej refleksji ze zdwojoną siłą godną współczesnego przyspieszenia. Błyskawiczny rozwój nauki i techniki, kultura silnych doznań i polityczne burze nad naszymi głowami sprawiają, że działamy jak w gorączce: byle więcej, szybciej, wydajniej. „Mówiąc drastycznie: wszyscy wiemy, że musimy umrzeć, ale przedtem chcemy jeszcze możliwie (nieskończenie) wiele załatwić” [3]. A cisza, okresy jałowego (czyżby?) biegu i zwykła bezczynność potrzebne są nam jak powietrze. Na prawie trzystu stronicach książki Schnabel diagnozuje współczesne burnout i daje szereg przykładów, jak sobie z nim radzić. Namawia do programowego lenistwa!

ILUSTRACJA 2

Projektantka Karolina Kotowska w ramach pracy dyplomowej zajęła się właśnie leniuchowaniem. Dlaczego? To już jej drugi dyplom projektowy (pierwszy z projektowania książek na warszawskiej ASP). Zmęczona własnym pracoholizmem, zadała najpierw sobie, potem innym, szereg pytań o istotę pracy i relaksu. Wyniki ankiety, która wciąż jest otwarta są bardzo ciekawe. Niemalże wszyscy ankietowani uważają się za wrażliwych lub „raczej wrażliwych”, prawie połowa deklaruje osłabienie któregoś ze zmysłów w ostatnim czasie i zauważa pozytywny związek między ilością odpoczynku a wrażliwością zmysłów: „Odpoczynek wyostrza zmysły, sprawia, że więcej i głębiej odczuwamy. Praca, chroniczny pośpiech stępiają odbiór rzeczywistości. Nakładają mglisty filtr…”. W większości chcemy i lubimy leniuchować. Problemem staje się poczucie winy, które towarzyszy relaksowi równie często, co spokój i odprężenie. Czy to nierozerwalny pakiet?

Jedna z bohaterek książki Schnabela, inspirujących „leniuchów”, reżyserka i pisarka Doris Dörrie jest, a raczej bywała, w permanentnym stanie „włączenia”: „Człowiek nieustannie ma w głowie scenariusz, jakąś historię, cały czas coś pisze i zastanawia się: jeżeli teraz zrobi to, wtedy stanie się to i tamto, ale wówczas mogłabym przecież coś innego, a potem zamiast tego musiałabym…” [4]. Otrzeźwienie było dla Dörrie drastyczne – przyszło wraz z nagłą chorobą i śmiercią męża. W osamotnieniu i rozpaczy doszła do skrajnego punktu: ostatnią ostoją życia, deską ratunku okazała się medytacja. I wcale nie w dekoracjach klasztoru zen, ale zwyczajnie: „usiąść, zamknąć się i koncentrować na własnym oddechu, nic poza tym”. W rozdarciu pomiędzy przeszłością a przyszłością, tym, co zrobione a tym, co jeszcze do zrobienia, między własnymi ambicjami a cudzymi oczekiwaniami, tracimy umiejętność kontaktu z samymi sobą, widzenia rzeczy takimi, jakimi są naprawdę. Powrót do aktualnej chwili i kilka świadomych oddechów bywają zbawienne, pozwalają wrócić do równowagi. Jak i chwile – pozornej – bezczynności. Moczenie nóg w jeziorze czy zagapienie się w krajobraz za oknem potrafi obnażyć perspektywę codziennej gonitwy – wypełnionych po brzegi setkami rzeczy dni i tygodni. „Na końcu nie wie się już, co się robiło”, mówi Dörrie. „Odwracamy się na chwilę, a nasze życie już minęło” [5].

Wszyscy wiemy, że musimy umrzeć, ale przedtem chcemy jeszcze możliwie (nieskończenie) wiele załatwić. | Ulrich Schnabel

Być może zaczyna wisieć nad nami przekleństwo multitaskingu, wielości kompetencji? A może coraz trudniej nam wybrać? Będąc trochę tu, trochę tam, mamy iluzję większego wachlarza możliwości. Tyleż kuszące, co grożące rozproszeniem jaźni. I przewlekłym stresem. Schnabel nazywa to „kosztami oportunizmu”.

A może skupić się, raz i porządnie, popracować, a potem programowo dać sobie wolne? Wybrać. Tu i teraz.

I piszę te słowa pośród mentalnych i materialnych stosów zaczętych, nieskończonych, nie-do-przemyślanych spraw, projektów, prac.

Wybieram pisanie artykułu. Z pełną świadomością. Tu i teraz.

ILUSTRACJA 3

*

Tekst powstał dzięki dialogowi z Karoliną Kotowską. Dziękuję!

Ilustracje Karolina Kotowska – ilustratorka, graficzka http://karokoto.blogspot.com/.

 

Przypisy:

[1] Juhani Pallasmaa, „Oczy skóry. Architektura i zmysły”, przeł. Michał Choptiany, Instytut Architektury, Kraków 2012, str. 15.

[2] Ulrich Schnabel, „Sztuka leniuchowania. O szczęściu nicnierobienia”, przeł. Viktor Grotowicz, Warszawskie Wydawnictwo Literackie MUZA SA, Warszawa 2014, str. 151- 152.

[3] Tamże, str. 246.

[4] Tamże, str. 140-141.

[5] Tamże, str. 142.