Jego dumna sylweta dominuje nad zabudową ulic Pawiej i Jana Pawła. Wysokie na dwie kondygnacje arkady skrywają podcienia, kolejne wieńczy imponujący gzyms. Opaski wokół okien cieszą nie tylko przechodniów, ale i mieszkańców. Przypominają im, że mieszkają w jednym z zabytkowych domów Muranowa. I zieleń! Barwna elewacja w kolorze intensywnego seledynu wyraźnie odbija się na tle piaskowoszarych domów. Kilka tygodni temu budynek będący częścią zabytkowego zespołu osiedla na Muranowie przeszedł remont elewacji. Po 28 czerwca kolejne budynki znajdujące się w gminnej ewidencji zabytków będą szykowane do remontu. Socrealistyczne domy na Muranowie, modernistyczne bloki na Kole, kamienice na Mokotowskiej czy Apartment House Juliusza Żórawskiego przy Nowowiejskiej pokryją warstwy styropianu, udekorowane na koniec barwnymi pasami różu, błękitu czy seledynu. I koniecznie modnym ostatnio tynkiem mozaikowym, popularnie zwanym „marmurkiem”.

20150608_081747[1]

Na szczęście ten scenariusz to póki co tylko hipoteza. Ale nie jest to niestety sen pijanego cukiernika, tylko realny wariant tego, co może się stać po wprowadzeniu nowego prawa budowlanego. Prawa, w którym jak nigdy dotąd potrzebna będzie współpraca nie tylko urzędów konserwatora, ale także urzędników z dzielnic czy plastyka miejskiego. I dużej świadomości społecznej.

Pułapka ewidencji

Wprowadzona ustawą z 2003 r. o ochronie zabytków gminna ewidencja zabytków dość szybko stała się niepisaną formą ochrony. Kolejne zmiany prawa pozwoliły konserwatorom w znacznie większym stopniu kontrolować to, co działo się w zabytkach ewidencyjnych, bez potrzeby wpisywania ich do rejestru zabytków. Całe fragmenty miasta zostały objęte taką formą nadzoru. Miało to swoje dobre i złe strony. Do dobrych bez wątpienia można zaliczyć nowe narzędzie dbałości o stan i stopień zachowania substancji zabytkowej. Nierzadko ewidencja stawała się jedyną metodą jako takiej ochrony ładu przestrzennego. W Warszawie udało się także w pewnym stopniu ograniczyć szalejącą „styropianizację” i „pastelozę”, które od kilku lat skutecznie niszczyły nierejestrowe zabytki. Można jednym tchem wymienić modernistyczne i wcześniejsze kamienice, które pod warstwą styropianu straciły nie tylko fakturę tynku, ale także cały detal i podziały elewacji.

Wprowadzona w 2003 r. gminna ewidencja zabytków dość szybko stała się niepisaną formą ochrony. Całe fragmenty miasta zostały objęte taką formą nadzoru konserwatora. Miało to swoje dobre i złe strony. | Michał Krasucki

Ewidencja w wydaniu warszawskim miała także swoje złe strony. Oto nagle „zasób zabytkowy” zwiększył się z ok. 2 do prawie 12 tys. obiektów. Z czasem przyzwyczajeni właściciele i zarządcy, ale także inni urzędnicy, zaczęli przysyłać do konserwatora każdą najmniejszą zmianę. I tak nierzadko konserwator – zamiast na skuteczniejszą ochronę najcenniejszych obiektów rejestrowych albo budowanie większej świadomości społecznej – czas poświęcał zarówno przebudowom zabytków wpisanych do rejestru, jak i uzgodnieniom dot. montażu kolców na gołębie na osiedlach dolnego Mokotowa. Liczba drobnych, często irracjonalnych spraw zaczęła rosnąć nie w setki, a w tysiące. Stosownie do liczby obiektów w warszawskiej gminnej ewidencji zabytków. System się zatkał!

Trudne prawo

Nowelizacja ustawy o ochronie zabytków z 2010 r. dała konserwatorowi możliwość uzgadniania wszystkich pozwoleń na budowę przy budynkach ujętych w gminnej ewidencji. Jest to regulacja, która w znacznym stopniu gwarantowała (przynajmniej w sensie prawnym) kontrolę nad remontami i przebudowami obiektów ewidencyjnych. W znacznym, bo nie dotyczyła sytuacji, gdy zamiast pozwolenia na budowę wystarczało jedynie zgłoszenie, czyli np. gdy remont elewacji prowadzony był na zasadzie odtworzenia stanu poprzedniego albo gdy ocieplany budynek był niższy niż 12 metrów. Oczywiście wydziały architektury mogły nałożyć obowiązek uzyskania pozwolenia na budowę także w takich sytuacjach, ale korzystały z tego raczej rzadko.

W obecnej regulacji zmienia się niby niewiele. W zasadzie nowe prawo budowlane będzie skupiać się na budowie altan czy domków działkowych. Między artykułami czai się jednak prawdziwe niebezpieczeństwo. Oto wspomniane wcześniej 12 metrów urasta nagle do wysokich 25! A to już zmiana bardzo poważna, bo nagle obejmuje prawie 90 proc. wszystkich zabytków ujętych w gminnej ewidencji. I nagle okazuje się, że bez żadnego pozwolenia konserwatora, mając w garści tylko „milczącą zgodę” dzielnicy, można ocieplać i malować, co się da. Widmo znowu krąży nad Warszawą, widmo styropianu…I zielonych elewacji.

Poligon

Czy 28 czerwca (data wprowadzenia nowelizacji prawa budowlanego) stanie się początkiem nowej epoki chaosu przestrzennego w Warszawie? Pozbędziemy się reklam wielkoformatowych, a uderzą w nas ze zdwojoną siłą wszystkie kolory tęczy z elewacji stołecznych kamienic? Warszawa ma szanse stać się jednym z najbarwniejszych miast kraju. I wcale nie będzie nam z tym do śmiechu.

Ustrój ochrony zabytków opiera się na więcej niż jednej ustawie. To system naczyń połączonych, w których równie dużą rolę grają także prawo budowlane, ustawa o planowaniu czy nowa ustawa krajobrazowa. Bez synergii nie tylko ustaw, ale także urzędów się nie obejdzie. Cała nadzieja w wydziałach architektury. To na nich w dużym stopniu zacznie ciążyć odpowiedzialność za rozsądne i skuteczne stosowanie tych nielicznych zapisów prawa, które pozwolą na jakąkolwiek kontrolę nad szalonymi remontami. W sytuacji, gdy urzędnik stwierdzi, że planowane prace będą szkodziły zabytkowi, może przecież nałożyć obowiązek uzyskania pozwolenia na budowę. A wtedy sprawa trafia do konserwatora. Tylko wtedy zapanujemy nad szaleńczym pędem do termomodernizacji. Ale żeby to się stało, urzędnicy muszą mieć jasno określone sytuacje, w których taka „szkoda dla zabytku” może mieć rzeczywiście miejsce. Bo z drugiej strony może nam grozić kolejny paraliż z nadmiaru spraw. I znowu będzie klęska urodzaju.

Nagle „zasób zabytkowy” zwiększył się z ok. 2 do prawie 12 tys. obiektów, a konserwator czas poświęcał zarówno przebudowom zabytków wpisanych do rejestru, jak i uzgodnieniom dot. montażu kolców na gołębie na osiedlach dolnego Mokotowa. | Michał Krasucki

 

W większości przypadków sprawy, które trafiają do urzędów dzielnic, można rozwiązać opracowanymi standardami, według których później podejmuje się decyzje bez pytania konserwatora o zdanie. A wtedy problem np. kolców na gołębie, położenie instalacji elektrycznej w domu z lat 50. czy wymiana nawierzchni w altance śmietnikowej przestaną być problemem. A staną się nim tylko te prace, które faktycznie poważnie ingerują w charakter zabytków. Opracowanie standardów to nie tylko problem konserwatora. Takie samo zadanie stoi przed wydziałem estetyki czy przed nowym ogrodnikiem miejskim. Jasno określone reguły gry pomogą zarówno samym urzędnikom, jak i użytkownikom oraz zarządcom przestrzeni. Będzie wiadomo, czego się trzymać. To powinno się sprawdzić już przy zapowiedzianej niedawno rewitalizacji Pragi. W końcu dla ponad 100 zabytkowych kamienic warto wypracować dobre standardy. Jak je przygotować? Nie tylko w gronie urzędów, ale także podczas właściwie prowadzonych konsultacji społecznych. Konsultacji, które – bazując na rozwiązaniach urzędników i ekspertów – wykorzystają także zgłaszane przez mieszkańców i użytkowników postulaty.

Co potem? Chyba czeka nas prawdziwa praca u podstaw. Na początku zacznijmy od stołecznych szkół. Czy nie nadszedł czas, żeby uczyć o dziedzictwie, ale też estetyce i krajobrazie miejskim? W końcu: czego Jaś się nie nauczy, tego Jan nie będzie umiał.