Koncepcja bed and breakfast jest prosta: klient ma dostać schludny pokój z wygodnym łóżkiem, a po nocy – śniadanie. Śniadaniowy bufet jest przedłużeniem hotelowego łóżka, a pierwszy posiłek ma płynnie przenieść gości ze snu do jawy. Z termosu z kranikiem niespiesznie sączy się kawa, w podgrzewaczu stoi gumowa nieco jajecznica, ewidentnie zmęczona tym podgrzewaniem od świtu, a obok niej – podsmażony boczek, który trzeba sobie nałożyć szczypcami na talerz. Francuzi i Hiszpanie po nalaniu kawy kierują się od razu do kosza z croissantami, a Anglicy kompulsywnie szukają fasolki w sosie pomidorowym albo i kaszanki, żeby dobrze rozpocząć nowy dzień black puddingiem.
A czego my szukamy? Właśnie w takich okolicznościach, tęskniąc za prawdziwie domowym śniadaniem, uświadomiliśmy sobie, że w centrum naszego ulubionego śniadania znajdują się świeżo upieczone bułki – puszyste, zarumienione i obsypane różnymi ziarnami.
Długo zbieraliśmy się, żeby je upiec. Łatwiej jest przecież pójść o poranku do okolicznej piekarni. Kupujemy tam często i w porannym pośpiechu, nie zastanawiamy się za wiele nad naszymi zakupami. Ale któregoś dnia spostrzegliśmy, że pięć białych bułek – nomen omen śniadaniowych– wygląda identycznie, zupełnie identycznie. Jakby wyszły z fabrycznej formy. Albo jakby ktoś je wydrukował w drukarce 3D. Ważyły tyle samo, miały ten sam kolor i nawet pęknięcia skórki były w tym samym miejscu. Nie nadawałyby się do dziecięcej łamigłówki „znajdź pięć szczegółów”, bo nie miały żadnych szczegółów, które pozwoliłyby je od siebie odróżnić.
Współwłaściciel jednej z warszawskich piekarni wyjaśniał nam kiedyś: „klienci chcą powtarzalności, pieczywo codziennie musi wyglądać i smakować tak samo, stąd te wszystkie gotowe mieszanki do wypieku pieczywa i drogie maszyny, których używamy”. Postanowiliśmy sobie wtedy, że następnego dnia zrobimy sami bułki na śniadanie. I że będą miały po kilka szczegółów – nierówny bok, krzywy wierzch, przyrumieniony spód, zapieczoną jajeczną politurę i różne posypki na wierzchu. A gdy okazało się, że to nie zajmuje wcale tak dużo czasu, to pieczemy je częściej. Żeby wybić się z piekarnianej rutyny. I żeby nasz domowy bed and breakfast utrzymywał swoją renomę.
Składniki:
250 ml mleka
50 g masła
400 g mąki orkiszowej
100 g mąki orkiszowej pełnoziarnistej
2 łyżeczki soli
15 g świeżych drożdży
1 łyżka cukru
1 jajko
1 łyżka wody
2 łyżki maku
2 łyżki sezamu
2 łyżki otrąb owsianych
W rondlu podgrzewamy mleko i masło do momentu, aż się prawie zagotuje. Studzimy do takiej temperatury, by móc włożyć do mleka palec i czuć, że nie parzy.
Drożdże rozpuszczamy razem z cukrem. Mieszamy mąkę, sól, drożdże zmieszane z mlekiem i masło. Wyrabiamy ciasto hakiem, aż stanie się elastyczne i będzie odchodzić od misy miksera. Przykrywamy je czystą ściereczką i odstawiamy w ciepłe miejsce na godzinę. Po tym czasie wyrośnięte ciasto dzielimy na 12 części. Z każdej formujemy w dłoniach kształtną kulkę i układamy na blaszce do pieczenia. Uformowane bułeczki przykrywamy ściereczką i odstawiamy do wyrośnięcia na 20 minut.
Piekarnik nagrzewamy do 200 stopni. W misce rozbijamy mleko z jajkiem i smarujemy wierzch każdej bułeczki. Posypujemy makiem, sezamem lub otrębami. Wstawiamy do piekarnika i pieczemy ok. 7 minut do zezłocenia. Gotowe bułki można mrozić (gdy ostygną).