Tym większy pech, skoro prezydent Duda – według Marcina Króla – „bardzo mało umie”, a w ciągu 5 lat będzie „pozornie aktywny, a faktycznie bierny”. „Kultura Liberalna”, publikując tuż po zaprzysiężeniu prezydenta blok tekstów pod tytułem „Kult Dudy?”, dała sygnał, że w tytule pisma stawia na drugi jej człon – o kulturze nieco chyba zapominając.

Obywatelskość w praktyce

Zacznę na wspak, od tego, że cenię Marcina Króla. Zajęcia z historii idei, na które uczęszczałem fakultatywnie w 2007 r., będąc kimś od słuchaczy profesora starszym i niejako „z zewnątrz”, w pamięci zostawią mi chyba na zawsze dowcip o amerykańskim piwie sączonym z Leszkiem Balcerowiczem. Ale nie tylko to – o wiele lepiej zapamiętałem bowiem, jak wykład toczony na Żurawiej, w wypełnionej po brzegi sali, przerwał telefon. Studentka siedząca w drugim rzędzie, tuż przed profesorem, nie wyciszyła go, podniosła się z miejsca i odwróciła w kierunku drzwi, przechodząc bez pośpiechu całą salę i rozmawiając w tym czasie przez komórkę. Profesor – nie wiem, czy przymykający oko na brak szacunku w studenckich ławach, machający w duchu ręką na dziewczynę, być może nieświadomy, do czego przed chwilą doszło – nie dał po sobie nic poznać, po prostu ciągnął wykład, o ile się nie mylę, na temat Thomasa Hobbesa.

Dzień przed zaprzysiężeniem Andrzeja Dudy wybrałem się z dwójką dzieci na spacer. O Marszu Pamięci, organizowanym tego dnia przez Muzeum Powstania Warszawskiego, nie wiedziałem nic – poza tym, że upamiętnia on poległych w 1944 r. cywilów. Z przystanku „Sowińskiego” wracałem do domu. Akurat, tuż po uroczystościach, zebrało się na nim wiele osób wracających z Cmentarza Powstańców Warszawy. Rozpoznanie ich nie było trudne, wszyscy mieli w rękach foldery albo flagi z kotwicą. Widać z nawiązką wypełnili obywatelską powinność, bo ani nie widzieli nic złego w paleniu papierosów na przystanku, mimo że palić tam nie wolno, ani nie widzieli potrzeby, aby zwolnić w tramwaju miejsce przeznaczone na wózek.

Ot, dwie historie, trudno uznać je za normę, a mimo to coś one mówią – i to mówią niemało o miejscu, jakie w sercach Polaków zajmuje obywatelskość. Da się je zamknąć klamrą: obejmują one okres od przejęcia władzy w kraju przez PO do roku, w którym – wiele na to wskazuje – PO tę władzę, i to na własne życzenie, bezpowrotnie utraci.

Duda to oszust?

Zanim wyjaśnię, dlaczego o tym wspominam, dodam, że mimo wszystko zdumiewa mnie, jak wiele miejsca Andrzejowi Dudzie poświęcają – kolejno – Adam Michnik, Tomasz Lis, Marcin Król, Aleksander Smolar (dwaj ostatni na łamach „Kultury Liberalnej”). Efekt, chcąc nie chcąc, a może jak wolą niektórzy, „kult Dudy” – rodzaj „przyciągania” i zainteresowania, któremu w jakimś stopniu „Kultura Liberalna” uległa, poświęcając mu tyle miejsca – staje się faktem. Dokąd nas to doprowadzi? Uczciwie mówiąc, sam prezydent nie może tego wiedzieć. Marcin Król przypuszcza, że donikąd, akcentując tak: „po prezydenturze Andrzeja Dudy nie spodziewam się praktycznie niczego”.

Pierwszą przychodzącą na myśl po lekturze felietonu Króla i wywiadu ze Smolarem metaforą, jaką „Kultura Liberalna” dolepia prezydentowi, jest McDonald’s. Dokładnie: McDuda’s. Kanapka na każdą kieszeń, bez wartości odżywczych, na zdjęciach ładnie wypieczona, lecz w smaku bez charakteru – jej rola często sprowadza się do roli „zapychacza”, którego można pochłonąć w biegu. Metafora ta wydaje się dodatkowo użyteczna w obliczu amerykańskiego stylu prezydenckiej kampanii wyborczej, na co w swoim czasie zwracano uwagę w mediach. A jeśli kanapkę z sieci McDuda’s „dobije się” na koniec frytkami z colą – w tej roli oczywiście PiS – kłopoty z trawieniem wydają się nieuniknione.

Co więc sprawia, że każdemu, bądź co bądź, przyszło kiedyś mierzyć się z rozczarowaniem (moralnym, etycznym, kulinarnym lub innym) po spożyciu kanapki w fast foodzie? Wrócę do tekstu Heleny Jędrzejczak, w którym autorka twierdzi, że o wyniku wyborów zdecydowały emocje. Powiem bez cienia ironii, że najlepszą ilustracją jest dla niego napis wykonany zielonym sprejem na płachcie rozciągniętej wzdłuż ogrodzenia u zbiegu ulic Twardej z Chmielną. „DUDA TO OSZUST”, z podkreśleniem pod słowem oszust. Czy oddający w wyborach głos na Andrzeja Dudę, zamiast poświęcać czas na skrupulatne porównywanie programu Dudy z programem Komorowskiego, poddali się – jak chce Jędrzejczak – emocjom? Prawdą jest, że Duda obiecywał coś, czemu w pojedynkę, bez udziału parlamentu, nie podoła, a natura tegoż pozostanie nieznana jeszcze do października. Nazywanie prezydenta oszustem chowa jednak ukrytą pretensję o to, że Duda, obiecawszy zbyt wiele, właśnie deklaracjami bez pokrycia, dla kraju finansowo nie do udźwignięcia, wygrał w drugiej turze z Komorowskim.

Nieprawda. Mówię nie tylko za siebie – to, czy rodzina otrzyma po narodzeniu dziecka 500 zł od państwa, trochę zmienia jej sytuację. To, czy dziecko pójdzie do szkoły w wieku 6 lat czy rok później, zmienia bardzo wiele. Nie chcę powiedzieć, że zmienia wszystko, lecz skala jednego i drugiego wymyka się łatwym porównaniom – druga sytuacja jest po prostu odpowiedzią na realną potrzebę społeczną, zamiataną dotąd pod dywan, z kolei pierwsza to slogan, zwykła „wyborcza kiełbasa”. Duda zatem odniósł zwycięstwo nie oszustwem, nie tym, że w narodzie wezbrały skrywane pod skórą emocje, na pewno nie obietnicą 500 zł na dziecko, lecz perspektywą zmiany jakości polityki w zakresie obywatelskości. Czy próba postawienia się na miejscu rodzin, które posyłają dzieci do szkoły, choć wcale tego nie chcą, nie wpisuje się odrobinę w obywatelską postawę, której mimo wszystko zabrakło byłemu prezydentowi? A skoro ryba psuje się od głowy, od głowy ma szansę się naprawić.

Zgodzę się z Królem w jednym. Oprócz niego nikt, chyba nikt, nie zwrócił uwagi, że nowy prezydent ma problem w momentach konfliktowych. W oczywisty sposób widać to po nim było podczas debat z Komorowskim. Owszem, trochę mnie to martwi. Lecz nie oczekuję, że Duda wygra z kimkolwiek wojnę – na pewno nie wojnę między Polską a Polską. Liczę jednak, że obudzi w nas ducha, i nie musi to być od razu Duch Święty, który nam, Polakom, da wiarę w wygraną. Nie tobie, nie mnie. Nam wszystkim, w poczuciu wspólnoty. A czym jest ta wygrana? Ano tym, aby ani profesorowi, ani mnie – nikomu – nie przydarzały się historie takie jak opisane na wstępie. Nie wyeliminuje się ich z życia publicznego ustawą. Jeśli drogą do tego jest efekt Dudy – och, przepraszam, „kult”, nie „efekt” – przez jednych nazywany pozorną aktywnością, formą sprawowania urzędu przez drugich, to w zasadzie – czemu nie?