Z dużym zaskoczeniem przyjęłam reakcję na mój tekst o mizoginii Michela Houellebecqa. Nie zdawałam sobie sprawy, że moja teza jest aż tak kontrowersyjna i spotka się z taką krytyką, w tym ze strony Łukasza Kowalczyka, który zadał sobie trud merytorycznej polemiki, za co jestem mu serdecznie wdzięczna, nawet jeśli zarzuca mi „spore intelektualne nadużycie” i usiłuje wykpić moje argumenty.
Analizowanie twórczości Houellebecqa pod kątem mizoginii nie jest doprawdy żadnym rewolucyjnym ani niedorzecznym pomysłem, zważywszy chociażby na wynik najpopularniejszych haseł z Google’a zawierających nazwisko francuskiego pisarza. Ale, jak widać, w Polsce jednak jest.
W mojej odpowiedzi ograniczę się do wyjaśnienia dwóch zasadniczych zarzutów, które stawia mi Kowalczyk. Po pierwsze, że nie wiadomo, skąd wysnuwam taką, a nie inną „tezę” (bo ma ona „arcysłabe podstawy”) oraz że równie niesłusznie utożsamiam Autora, czyli Michela Houellebecqa, z jego bohaterami. Mam przy tym wrażenie, że polemista nie do końca uważnie wczytał się w mój tekst i momentami próbuje albo włożyć mi w usta nie moje poglądy i argumenty, albo przekonać do czegoś, na co sama zwracałam uwagę.
Autor ≠ narrator
Zacznę od kwestii drugiej. Co prawda w czasie studiów nie uczęszczałam na zajęcia z powieści czy teorii literatury, ale skądinąd wiem, że autor nie zawsze równa się główny bohater czy narrator. To wiedza na poziomie szkoły podstawowej, więc mam ją w miarę przyswojoną.
W moim tekście również nie utożsamiam samego Houellebecqa z bohaterem „Uległości”. To byłoby zbyt proste. Jego bohaterowie są różni w różnych powieściach, aczkolwiek, jak Kowalczyk sam zauważa, wszyscy mają wspólne jądro – są „nieszczęsnym, choć nieźle utrzymanym półtrupem”. Czy to jądro nie ma nic wspólnego z samym autorem? Świat przedstawiony i główne postaci powieści to przecież twory wyobraźni autora i w dużym stopniu odzwierciedlają jego sposób patrzenia na świat. Oczywiście toutes proportions gardées. Na takiej samej zasadzie kobiece postaci też są wyrazem tego, jak autor patrzy na kobiety i swoje relacje z nimi.
Więc nie, nie utożsamiam bohatera-narratora książek Houellebecqa z samym Houellebekiem, natomiast ich poglądy – w dużym stopniu tak! I jest to w moim przekonaniu uzasadnione. Zresztą sam Houellebecq do tego zachęca, nie tylko używając narracji w pierwszej osobie liczby pojedynczej, ale również broniąc w wywiadach poglądów swoich bohaterów, które ewoluują w każdej kolejnej powieści.
Sam Houellebecq jeszcze do niedawna uchodził za pierwszego obrazoburcę islamu. Na początku pierwszej dekady XXI w. przy okazji publikacji „Platformy” pisarzowi wytoczono proces za nazwanie islamu „najgłupszą religią świata”, ale już w radiowym wywiadzie z Patrickiem Cohenem, w dniu premiery „Uległości” i w ślad za swoim bohaterem, autor zupełnie poważnie mówił o islamie jako o realnej opcji i światopoglądzie, który byłby gotów pod pewnymi warunkami rozważyć.
Piękna, oddana i seksualnie dyspozycyjna
Przechodząc do mojej tezy o mizoginii Houellebecqa, mam wrażenie, że mój adwersarz miesza tu dwie rzeczy. Być może z mojej winy, gdyż niedostatecznie wyraźnie je oddzieliłam. Odróżnijmy zatem stosunek do kobiet Houellebecqa, który rekonstruuję na podstawie postaci kobiecych obecnych w całej jego twórczości i znajomości pewnych faktów biograficznych (w tym niedobrej mamy; tu czekam na sensowny kontrargument, a nie lekceważące prychnięcie), od „nawoływania” do powrotu do tradycyjnego modelu rodziny, który można znaleźć w „Uległości” i który, na pierwszy rzut oka, być może się z mizoginią nie kojarzy.
Co do postaci kobiecych, zgódźmy się – ja je en bloc odbieram tak, mój polemista widzi je inaczej. W mojej ocenie te postaci czy rozbudowane opisy seksu mówią coś raczej o samym bohaterze, a nie o kobietach. Kobiety z powieści Houellebecqa są dla mnie płytkie, papierowe, nierealne i mało wiarygodne psychologicznie. Stanowią dziwny wzorzec: wyjątkowo piękny, wyzbyty oczekiwań, bezgranicznie oddany i seksualnie dyspozycyjny. Połączenie Matki Boskiej i wyuzdanej aktorki porno. I taką konstrukcję kobiecych postaci uważam za mało przychylną dla kobiet oraz podszytą osobistymi uprzedzeniami autora. C’est tout.
Dalej, pan Łukasz wydaje się zbulwersowany poglądem, że funkcją tradycyjnej rodziny jest „pognębienie kobiety”. Mój polemista nie może też zrozumieć, że kobiety mogą być nieszczęśliwe w tradycyjnej, a nawet poligamicznej rodzinie. Proszę Pana, zmartwię Pana. Tak, instytucja rodziny nuklearnej, zwłaszcza w czasach kapitalizmu, była instytucją patriarchalną i opresyjną dla kobiet, a rodziny poligamicznej – tym bardziej. Zwłaszcza gdy kobiety nie mają własnych środków materialnych i zależą wyłącznie od męża. Przez stulecia mąż miał nieograniczone prawo do darmowej pracy żony i do jej ciała. Nawet w krajach Europy Zachodniej gwałt w małżeństwie został skryminalizowany dopiero w II poł. XX w. Praca zawodowa często jeszcze pogarsza sytuację kobiet, bo są wtedy obciążone podwójnie: pracą zawodową i domową. To naprawdę nie jest żaden rewolucyjny pogląd i nie ja to wymyśliłam, więc proszę nie kierować ostrza kpiny i niedowierzania w moją stronę. Odsyłam do pierwszych z brzegu pozycji: „Kontraktu płci” Carole Pateman, „Mistyki kobiecości” Betty Friedan czy „Justice, Gender and the Family” Susan Moller Okin. O ile, oczywiście, takie feministyczne lektury Pana nie brzydzą.
Mizogin to nie stary kawaler
Nie rozumiem też zdziwienia Łukasza Kowalczyka tym, że mężczyzna mizogin może chcieć ożenić się i założyć rodzinę. Najwyraźniej mój polemista myli mizoginów ze starymi kawalerami. Wyjaśniam w takim razie: mizogini to nie mężczyźni, którzy nie mają żon, żyją w celibacie lub których kobiety nie pociągają. To mężczyźni, którzy nie lubią kobiet, są wobec nich uprzedzeni lub traktują je z pogardą. Również własne żony, jeśli takowe mają.
Islamizacja jako program społeczno-polityczny w powieści Houellebecqa sprowadza się wyłącznie do odrzucenia ateizmu i humanizmu, podporządkowania kobiety mężczyźnie i powrocie do patriarchatu (s. 263). Oto trzy cele programowe, które naznaczą nowy, organiczny etap rozwoju cywilizacji i jej odrodzenie. Że jest to opresyjne dla kobiet, to kwestia dla bohatera zupełnie marginalna. W swojej decyzji o przyjęciu nowej wiary kieruje się on wyłącznie własną wygodą i korzyścią, a pod wpływem Redigera przekonuje się następnie, że taki krok jest również zbawieniem dla całej Francji, a nawet Europy. Nie rozumiem więc, co Kowalczyk widzi niedorzecznego w moim twierdzeniu. Houellebecq nie jest bowiem mizoginem, bo proponuje islamizację, ale proponuje islamizację, bo jest mizoginem i uważa, że tylko uległa kobieta zapewni sens życia zblazowanym mężczyznom w dekadenckiej Europie.
Powtórzę, Houellebecq swoją mizoginię, czyli jeśli nie pogardę, to przynajmniej silne uprzedzenie do kobiet, wyraża w konstrukcji kobiecych postaci we wszystkich swoich książkach, przedstawianiu poglądów na emancypację kobiet w XX w. oraz treści, jaką nadaje „islamizacji” w „Uległości”. Oto moje trzy „arcysłabe” podstawy. Voilà.
A jednak nawołuje
I wreszcie ostatnia kwestia – kwestia „nawoływania” autora „Uległości”. Jeśli nie nawołuje, to jak nazwać to, co robi? Przedstawia propozycję do rozważenia? Sugeruje w przewrotny sposób? Podsuwa myśl? No bo przecież nie straszy.
Sama zaznaczyłam w moim tekście, że dla François islam Redigera jest logicznie spójny, lecz konwersja wymaga nie tylko intelektualnej akceptacji, ale również pozaracjonalnej decyzji, której ostatecznie François nie podejmuje Jednakże na poziomie intelektualnym Rediger go przecież przekonał. On tę wizję świata kupił. To, czy rzeczywiście będzie szczęśliwszy i spełniony w nowym porządku, to insza inszość. Autor pozostawia tę kwestię otwartą, o czym piszę w ostatnim akapicie. Kowalczyk musiał widocznie to przeoczyć. Podobnie zresztą przeoczył to, że kiedy piszę, iż treścią życia bohaterów Houellebecqa jest niemożność kochania i samotność (akapit 3), to nie jest to sprzeczne, ale zgodne z moją tezą, że bohater Houellebecqa też definiuje się przez relacje z innymi, z którą polemista raczył się zgodzić.
Sam Kowalczyk podkreśla, że „różnie można odczytać sens i znaczenie” niejednoznacznych warstw i wątków powieści Houellebecqa, ale jednocześnie odbiera mi prawo do odczytania takiego jak moje. Z tego wynika, że różnie można odczytać sens i znaczenie „Uległości”, pod warunkiem, że nie tak jak ja! A dlaczego nie? Bo to się panu Łukaszowi nie podoba.
Dla mnie Houellebecq to autor, który przede wszystkim prowokuje do wyrażania różnych opinii (sam swoją powieść nazwał przecież satyrą). W tym również takich jak moje, których nie formułuję zresztą na podstawie jednej tylko powieści. Dochodzę do swoich wniosków na podstawie całej twórczości Houellebecqa, jego biografii (pióra Denisa Demonpiona) i wywiadów, których udzielił.
Czy aż tak bardzo kochamy Houellebecqa?
Na koniec muszę przyznać, że wciąż zastanawia mnie, co takiego oburzyło mojego polemistę oraz rzesze innych czytelników w moim stwierdzeniu, że Michel Houellebecq jest mizoginem? Czy aż tak bardzo kochamy Houellebecqa i jego twórczość, że nie dajemy szargać jego dobrego imienia? Czy może mizoginia jest na tyle poważnym zarzutem, że nie możemy jej, ot tak, bezkarnie i bezpodstawnie, nikomu przypisywać, bo przecież wszyscy kochamy, szanujemy kobiety i popieramy równość? A może zwyczajnie drażni nas sytuacja, w której ktoś zwraca uwagę na coś, co dla nas nie ma znaczenia, ale ma mimo wszystko pejoratywny wydźwięk? Za to właśnie nie lubimy feministek: „Uderz w stół, a nożyce się odezwą”.
Jedno jest pewne, mężczyźni czytają „Uległość” inaczej niż kobiety i zwracają uwagę na inne rzeczy. Kobiety dostrzegają coś, czego nie widzą tak jaskrawo mężczyźni. Na przykład tego, jaki jest wydźwięk Houellebecqowskiej „islamizacji” dla kobiet. Mnie samej przed lekturą „Uległości” i niedawną, ponowną lekturą „Platformy” specyficzny stosunek Houellebecqa do kobiet aż tak bardzo nie raził. Ale jeśli mój adwersarz zwraca uwagę na inne elementy twórczości autora „Cząstek elementarnych” niż ja, czy to naprawdę oznacza, że w twórczości Houellebecqa nie ma w ogóle tego, co ja tam znajduję? Nie sądzę.
Powyższy tekst jest odpowiedzią na polemikę pióra Łukasza Kowalczyka, która ukazała się w „Kulturze Liberalnej” nr 360 (48/2015) z dn. 1 grudnia 2015 r. w serii tekstów poświęconych mizoginicznym wątkom w twórczości Michela Houellebecqa. Pierwszym tekstem na ten temat, który ukazał się na łamach „Kultury Liberalnej”, był tekst Magdaleny Grzyb pt. „Feministka czyta Houellebecqa, czyli o mizoginii autora «Uległości»”.
Przeczytaj pozostałe teksty:
Magdalena Grzyb „Feministka czyta Houellebecqa, czyli o mizoginii autora «Uległości»”
Tak jak feminizm nawołuje do rekonstrukcji instytucji rodziny jako źródła nierówności i podległości kobiet, tak Houellebecq nawołuje do powrotu do patriarchalnego modelu rodziny jako „leku” na kryzys moralny Europy. Oto prawdziwe przesłanie „Uległości”.
Łukasz Kowalczyk „Gdzie ta mizoginia?”
Nie wiem, czy Houellebecq identyfikuje się ze swoimi męskimi bohaterami. Takie założenie byłoby równie jaskrawym uproszczeniem, jak to, które stało się udziałem Magdaleny Grzyb. Bohaterowie z zasady stają się ofiarami powieściopisarzy – bo tym się pokrótce różni beletrystyka od publicystki, że przekuwa tezy w ludzkie losy. Fakt, że autor każe protagonistom nosić takie, a nie inne kostiumy, nie znaczy przecież, że sam je po nich donasza w życiu prywatnym.