Szanowni Państwo!

Kiedy przed czterema laty ukazała się książka „Po południu” Roberta Krasowskiego – pierwsza z trzech części historii politycznej III RP – w środowisku dziennikarzy i publicystów politycznych zawrzało. Po pierwsze dlatego, że autor wyraźnie wskazywał najwybitniejszego jego zdaniem polityka tego okresu. I nie był nim żaden z przedstawicieli opozycyjnej inteligencji – nie Jacek Kuroń, Tadeusz Mazowiecki czy Bronisław Geremek – ale dość powszechnie krytykowany za swoją prezydenturę Lech Wałęsa. Wszystkie elementy prezydentury Wałęsy, za którą ganili go nawet dawni współpracownicy – konflikty z kolejnymi rządami, „falandyzacja” prawa, próby ręcznego sterowania rozmaitymi instytucjami – Krasowski chwalił, uznając nie za przejaw politycznego awanturnictwa, ale konsekwentną próbę stworzenia stabilnego systemu prezydenckiego.

Ostatecznie Wałęsa przegrał, ale jako pierwszy zrozumiał, że wraz z upadkiem PRL-u do Polski zawitała prawdziwa polityka i szeroki konsensus działaczy dawnej opozycji musiał się skończyć. To, co inni postrzegali jako patologie towarzyszące narodzinom nowego państwa – twardą walkę o władzę pomiędzy poszczególnymi partiami – Wałęsa uznawał za istotę demokratycznej polityki.

I właśnie ten obraz rywalizacji politycznej w narracji Krasowskiego budził największe zastrzeżenia. Zwłaszcza w połączeniu z tezą, że owa brutalna rywalizacja ma niewielkie przełożenie na życie przeciętnego obywatela. Ważne wydarzenia, przekonywał autor książki „Po południu”, mające realny wpływ na losy kraju, zdarzają się w polityce niezwykle rzadko, a większość informacji, które do nas docierają, to medialny szum niemający żadnego przełożenia na rzeczywistość.

„Zbyt długo pracowałem w mediach i wiem, jak się zaspokaja potrzeby odbiorców”, mówił w rozmowie z „Kulturą Liberalną”. „Każdego dnia trzeba opisać siedem, dziesięć wydarzeń. Jeżeli nic się nie dzieje, media muszą nudzie dodać koloru. Podretuszować rzeczywistość, wyolbrzymić błahy konflikt, znaleźć autora wyrazistej prognozy. Sam uczestniczyłem w budowaniu nieistniejącej podaży dla istniejącego popytu”.

Co więcej, nawet te fakty, które w danym momencie wydają się istotne – jak zmiana na stanowisku premiera czy przetasowanie na scenie politycznej – z perspektywy kilku lat okazują się całkowicie pozbawione znaczenia. To z kolei wynik innego przekonania Krasowskiego – że władza polityczna jest bardzo słaba, a sprawczość ograniczona. Nawet najpotężniejszy polityk musi się zmierzyć z szeregiem ograniczeń instytucjonalnych, prawnych, administracyjnych, a w kraju takim jak Polska – średniej wielkości i o małym znaczeniu – także międzynarodowych. Rywalizację polityczną były redaktor naczelny „Dziennika” przedstawia więc jako walkę o „papierową koronę”, co jednak nie czyni jej mniej okrutną.

W trzecim tomie historii III RP Krasowski przygląda się dwóm politykom najbardziej za polaryzację dzisiejszej Polski odpowiedzialnym – Jarosławowi Kaczyńskiemu i Donaldowi Tuskowi. I choć z pozoru dzieli ich bardzo wiele, Krasowski pokazuje, jak bardzo w rzeczywistości są do siebie podobni – łączy ich zrozumienie dla wagi, jaką dla polityka ma spójna i zdyscyplinowana partia, słuch społeczny, dystans do elit III RP, umiejętność rozgrywania ambicji swojego otoczenia.

Krasowski podważa także część cech przypisywanych obu politykom – rzekomą odwagę Tuska, zarzucając mu paniczny strach przed Jarosławem Kaczyńskim, a legendarne zdolności analityczne prezesa PiS-u, podkreślając niezdolność do przewidywania skutków swoich działań, która zawsze kończy się kompromitacją i utratą władzy. Kaczyński „od początku swojej kariery ciągle był obalany przez ludzi, których wcześniej śmiertelnie wystraszył. On ciągle zmaga się z wrogami, których sam sobie tworzy” – mówi Robert Krasowski w rozmowie z Łukaszem Pawłowskim i Tomaszem Sawczukiem. Wszystko wskazuje na to, że sytuacja powtórzy się i tym razem. Tym bardziej, że jak dodaje Krasowski: „Kaczyński kocha słyszeć jęki swoich ofiar”, a wówczas mniej troszczy się o konsekwencje swojej polityki.

Jarosław Flis, komentarzu do powyższej rozmowy o dzisiejszych rezultatach pojedynku Tusk–Kaczyński, stwierdza: „Kaczyński nie jest jakimś ewenementem. I on, i Tusk są produktami panujących w Polsce warunków instytucjonalnych. Obaj stali się też ofiarami tego samego paradoksu, który wiąże się ze zmianą wszystkich systemów politycznych – jeżeli ktoś zostaje wyniesiony przez dany system do władzy, staje się jego beneficjentem i niespecjalnie ma powody, żeby go zmieniać”.

Socjolog podkreśla obsesyjne skupienie obu polityków – zarówno prezesa PiS-u, jak i dawnego lidera PO – na zachowaniu kontroli nad partią, co w dłuższej perspektywie uniemożliwiało im egzekwowanie realnej władzy. Flis porównuje ich do marnych pszczelarzy, którym większą radość daje poczucie kontroli nad życiem mieszkańców pasieki niż jakość i ilość produkowanego miodu.

Czy to znaczy, że Polska, w której walkę o rząd dusz toczyli Donald Tusk i Jarosław Kaczyński, w istocie czeka na kogoś trzeciego? A może obaj politycy okazali się idealni na miarę ambicji większości Polaków?

Zapraszamy do lektury!

Łukasz Pawłowski


 

Stopka numeru:

Koncepcja Tematu Tygodnia: Redakcja.

Opracowanie: Łukasz Pawłowski, Tomasz Sawczuk, Adam Suwiński, Konrad Kamiński, Piotr Rojewski, Joanna Derlikiewicz