PODMAJORDOMUS

W książce „Podmajordomus Minor”, podobnie jak w swojej poprzedniej powieści „Bracia Sisters”, pochodzący z Kanady Patrick deWitt próbuje stworzyć komedię z porozrzucanych fragmentów tradycyjnych gatunków literackich. Przepis jest prosty, złożenie konwencjonalnych elementów w niekonwencjonalną narrację wywołuje efekt komiczny, wprowadza w nastrój groteski i surrealizmu.

Taka strategia, charakterystyczna dla wielu współczesnych postmodernistycznych, opartych na zabawie formą dzieł sztuki może budzić jednak pewne kontrowersje. Problem z tego typu utworami polega na tym, że wymyślne żonglowanie konwencjami, subtelnie skonstruowana siatka odniesień, podważająca wszelką powagę ironia, nieustanne mruganie okiem do widza/czytelnika, cała zawarta w nich stylistyczna akrobatyka nie zmieniają tego, że jeśli dzieło nie mówi nam niczego o stosunku człowieka do rzeczywistości, pozostaje ono jałowe. Jest wówczas jedynie niewinną zabawą niewielkiej wagi, ćwiczeniem stylu. Najlepsi artyści postmodernistyczni składają te rozrzucone okruchy w historię o niebagatelnym znaczeniu etycznym. Inni wypracowują tylko oryginalną formułę skrywającą pustkę. Patrick deWitt balansuje na tej krawędzi pomiędzy formą podporządkowaną wyższemu celowi a manierą, w której nagromadzenie środków stylistycznych pozostaje tylko igraszką.

„Podmajordomus Minor” to jego trzecia powieść, przy czym debiutanckie „Ablutions” nie doczekały się jeszcze polskiego tłumaczenia. Natomiast od 2013 r. na półkach naszych rodzimych księgarni możemy spotkać „Braci Sisters”, drugą powieść, która, jak dotychczas, jest bez wątpienia najbardziej znaną i docenioną pozycją w dorobku literackim deWitta, a wśród licznych wyróżnień, które otrzymała, jest przede wszystkim nominacja do Nagrody Bookera. Zaszczyty, które spotkały „Braci Sisters”, były zasłużone. Powieść jest błyskotliwą i dowcipną grą z konwencją tradycyjnego westernu, nienachalną parodią, w inteligentny sposób przejaskrawiającą cechy własnego gatunku. To nie tylko karykatura westernu, ale też dobry western. Przyczyna sukcesu „Braci Sisters” tkwi w tym, że przedstawianie gatunku w krzywym zwierciadle nie ograniczało się wyłącznie do nadania utworowi cech komediowych. Autor wprowadził do niego również charakterystyczny dla opowieści z Dzikiego Zachodu nastrój melancholii i szczyptę mądrości ludowej – przerysowanej, ale wiarygodnej.

„Bracia Sisters” byli westernem, a wspomniane „Ablutions” – pamiętnikami alkoholika. W „Podmajordomusie” deWitt bierze na warsztat kolejny gatunek literacki – powieść gotycką, w której jest też coś kafkowskiego, sporo z baśni, trochę z powieści postmodernistycznej. Bardzo wyraźne są podobieństwa do „Narzeczonej dla księcia” Roba Reinera – kultowej parodii filmu płaszcza i szpady, w zabawny i wyważony sposób przejaskrawiającej typowe cechy gatunku. Pojawiające się na okładce porównanie do filmów Wesa Andersona jest raczej powierzchowne, ale rzeczywiście trudno uciec od stylistycznych skojarzeń, szczególnie z „Grand Budapest Hotel”.

Akcja „Podmajordomusa” dzieje się w bliżej nieokreślonym czasie i miejscu, najprawdopodobniej w jakimś górskim miasteczku w XIX-wiecznej Europie, okoliczności są więc dosyć typowe dla połączenia baśni i powieści gotyckiej. Głównym bohaterem jest Lucien Minor, pieszczotliwie zwany Lucym, który zostaje podmajordomusem na zamku tajemniczego barona von Aux. Przyjęcie nowej posady pociągnie za sobą „szereg konsekwencji, w tym: prawdziwą miłość, najdotkliwszy zawód sercowy, trwogę pobladłej duszy oraz przemożną żądzę mordu” (s. 20). Lucy poznaje szalonego barona, zakochuje się w lokalnej piękności, walczy o jej względy z „Wyjątkowo Przystojnym Mężczyzną”, poznaje złodziei, księży, hrabiny itd. Dość powiedzieć, że jego losy przypominają standardowe perypetie bohatera powieści przygodowej.

Istotą powieści jest jednak to, w jaki sposób deWitt bawi się formą i wykorzystuje elementy tradycyjnych gatunków literackich. Bohaterowie zostają sprowadzeni do jednej specyficznej cechy charakteru lub zachowania, które ich wyróżniają i pozwalają im odgrywać konkretną szablonową rolę, która została im przypisana – głównego bohatera, antagonisty, wybranki serca, mistrza i ucznia, tajemniczego barona, bohaterów pobocznych. Z drugiej strony, deWitt w zaskakujący i często zabawny sposób przełamuje tę szablonową jednowymiarowość. Humor, a momentami również melancholia biorą się z faktu, że postacie, skazane pozornie na odgrywanie określonej roli, w pewnym momencie ją przełamują, nabierają głębi i zupełnie nieoczekiwanie stają się ludzkie.

Postacie w powieści deWitta ukazane są w groteskowy sposób, ale głównym źródłem ironii jest raczej przestylizowany język, którym napisany został „Podmajordomus”, niż konstrukcja bohaterów. Widać w nim resztki XIX-wiecznych powieści i opowiadań, do których odwołuje się deWitt. Autor sprawnie posługuje się archaizmami i łączy nieprzystające do siebie gatunki literackie, co wzmaga w czytelniku poczucie absurdu. Wszystko to sprawia, że połączenie z natury nieśmiesznych elementów owocuje zaskakującym dowcipem – tak jak dzieje się to na samym początku powieści, gdy tajemniczy mężczyzna rozmawia z umierającym Lucym:

Dzień dobry, Lucienie.
– Dzień dobry panu – wychrypiał Lucy.
– Co u ciebie?
– Umieram.
Mężczyzna uniósł palec.
– W tej materii akurat nie masz wiele do powiedzenia. (s. 15)

Albo we fragmencie, w którym Lucy po raz pierwszy jest oprowadzany po nowym miejscu pracy:

Pan Olderglough nie był entuzjastycznym przewodnikiem.

– Tutaj mamy pomieszczenie – rzucił, wskazując mijaną właśnie komnatę. – Niezbyt się obecnie przydaje. Lepiej, jak sądzę, w ogóle tam nie wchodzić. A tutaj, o, tu też jest pomieszczenie, zwykłe pomieszczenie, całkowicie bezużyteczne. (s. 69)

Narracja szkatułkowa pozwala deWittowi wprowadzić dodatkowe wątki komiczne, często swobodnie związane z i tak już dość luźną treścią utworu. Wybieganie przez narratora w przyszłość i próby uchylenia rąbka tajemnicy kolejnych wydarzeń zdają się budować napięcie i grozę, ale w rzeczywistości są opowiadanymi z kamienną twarzą żartami. Fragmentaryczność powieści podzielonej na króciutkie podrozdziały podkreśla tylko głębokie poczucie surrealizmu. Podobne wrażenie wywołują także tytuły rozdziałów („O tym, jak wytropiono, pojmano i ponownie ucywilizowano Barona”, „O tym, jak Dziwny Nieznajomy ze Wschodnich Stron, Bezbożnik i Deprawator, Klarę zbałamucił”). Do klasyki literatury autor nawiązuje również z przymrużeniem oka, tak jak do „Zamku” Franza Kafki, do którego odniesienia potęgują tylko poczucie tego, że groteska obecna w „Postmajorodomusie” jest jedynie zabawą symbolami. W efekcie zamiast w przewrotny sposób opisywać rzeczywistość, całość wywołuje głównie rozbawienie.

Nad całą powieścią unosi się fałszywa aura tajemniczości. DeWitt nieustannie wywołuje w czytelniku mylne wrażenie, że wydarzenia opisywane w książce mają jakieś głębokie znaczenie. W rzeczywistości nic nie ma tu sensu, nie wiadomo, skąd się wzięło ani do czego prowadzi. Nie wiadomo, skąd pochodzą mieszkańcy podzamkowej wioski, czy, z kim i w jakim celu żołnierze prowadzą nieustanną walkę. DeWitt imituje przypowieść, w której wszystkie wydarzenia mają alegoryczne znaczenie. Jest to jednak kolejna zabawa z konwencją, polegająca na tym, że za zasłoną opisanych w „Podmajordomusie” wydarzeń znajdujemy jedynie pustkę. Symbole nic u deWitta nie znaczą, tak jak nic nie znaczy odgrywająca w powieści istotną rolę „Bardzo Wielka Dziura”, której nazwa ma alegoryczny wydźwięk i wydaje się odnosić do jakichś ukrytych sensów. Tymczasem podana przez narratora charakterystyka Dziury mówi nam, że jest ona po prostu „bardzo, bardzo wielka”. I tyle. Na każdym poziomie mamy więc do czynienia z żartem. Na poziomie treści, na poziomie formy i na poziomie znaczenia, bo jeżeli powieść deWitta niesie za sobą jakieś przesłanie, to tylko takie, że doszukiwanie się wszędzie przesłań i znaczeń jest samo w sobie śmiechu warte. Ani w świecie, ani w życiu nie znajdziemy przecież żadnej logiki.

I to właśnie ten skrywany żartem brak głębi, przesłanie będące właściwie brakiem przesłania, nieustępliwa konsekwencja w przedstawianiu świata w krzywym zwierciadle, jest największą wadą książki deWitta. Ciągłe wyśmiewanie bezsensu ludzkiej egzystencji sprawia, że z każdą kolejną stroną „Podmajordomus” powoli zapada się pod ciężarem własnej formy. Żart, ironia, zabawa formą, które nadają powieściom lekkość, nie powinny przysłaniać tego, co poważne, a jedynie tę powagę równoważyć. Tymczasem czytelnik „Podmajordomusa” nie znajdzie żadnej przystani, która pozwoli mu odetchnąć i wziąć coś na serio. Niemal każdy akapit jest żartobliwy, każdy bohater mówi w ten sam, przestylizowany sposób.

Najnowsza powieść deWitta nie różni się drastycznie stylem od poprzedniej i wielu fanom „Braci Sisters” „Podmajordomus” sprawi podobną radość, ale autor niniejszej recenzji czuje się zawiedziony. Tamta książka była lżejsza i subtelniejsza. Również dlatego, że western, chociaż został potraktowany bardzo luźno, wymagał większej powagi. Baśń pozwala na znacznie więcej ironii, co ostatecznie nie wychodzi powieści deWitta na dobre. „Podmajordomus Minor” został napisany sprawnie i momentami jest bardzo śmieszny, ale brak mu ciężaru pozwalającego odeprzeć zarzuty o zachłyśnięcie się własną parodystyczną formułą. Ot, przyjemna i zabawna lektura.

 

Książka:

Patrick deWitt, „Podmajordomus Minor”, przeł. Krzysztof Majer, wyd. Czarne, Wołowiec 2016.