Tuż przed mistrzostwami Europy Mandy Mazliah na łamach brytyjskiego „Metra” dokonała efektownego zestawienia narodowych potraw państw biorących udział w turnieju: od albańskiej tave kosi, czyli zapiekanki z baraniny, i austriackiego sznycla, przez belgijskie mule, francuskie naleśniki i portugalskiego dorsza bacalhau, aż po walijski cawl, czyli potrawkę z jagnięciny i warzyw, węgierski gulasz i włoski makaron alla puttanesca.

Jako najbardziej charakterystyczną potrawę Polski wskazała pierogi z kapustą i grzybami. Gdy spojrzeć pod kątem tego zestawienia na grupę C i kraje, z którymi mierzyła się polska reprezentacja, można odnieść wrażenie, że znaleźliśmy się w jednym bufecie – do grupy z pierogami trafiła również kiełbasa (bratwurst), barszcz ukraiński i irlandzki black pudding, czyli ni mniej, ni więcej, tylko kaszanka. Nieodległa okazała się również Szwajcaria, którą w kulinarnym zestawieniu reprezentował rösti – smażony placek ziemniaczany.

Wbrew niesprawiedliwemu podziałowi ani oglądanie piłki nie jest zajęciem wyłącznie dla mężczyzn, ani gotowanie nie jest dziedziną wyłącznie dla kobiet. Powoli odchodzi w zapomnienie idiotyczny podział ludzi na połowę, która nie wie, co to jest spalony, i drugą, która przypala nawet wodę. Nie trzeba daleko szukać, żeby znaleźć osobę, która lubi gotować, a przy tym znakomicie zna się na piłce – wystarczy spojrzeć chociażby na kapitana polskiej reprezentacji Roberta Lewandowskiego.

Polskie zawody

Postawa Polaków, wytrzymałość fizyczna i psychiczna, skupienie i gra drużynowa mogą się nareszcie podobać. Słowo „zawód”, które od mundialu w Korei i Japonii po Euro w Polsce i na Ukrainie przywodziło na myśl wyłącznie zawód przeżywany przez kibiców, teraz może się odnosić do zawodowstwa piłkarzy. Do próby odpowiedzi na pytanie, co się takiego stało, że piłkarze nauczyli się wygrywać, skłoniła mnie seria artykułów o kucharzu kadry Tomaszu Leśniaku.

Szef zaczął prowadzić kuchnię reprezentacji dziesięć lat temu, tuż przed mistrzostwami świata w Niemczech. To był drugi mundial po Korei i Japonii, na który polska reprezentacja dostała się po udanych eliminacjach i niepozbawiona jest szans. Jednak mimo że trybuny były biało-czerwone, a nadzieje wielkie, po porażce z Ekwadorem ustąpiły one poczuciu fatalizmu. Reprezentację czekał już tylko mecz o wszystko z gospodarzami i ewentualna walka o honor z Kostaryką.

Na konferencji prasowej po przegranej pojawiło się dwóch działaczy PZPN i Tomasz Leśniak, od niedawna kucharz reprezentacji. Wydelegowanie kucharza zamiast trenera opinia publiczna odebrała jako wyraz arogancji sztabu, w efekcie czego nikt szefa kadrowej kuchni o nic nie zapytał. A może właśnie trzeba było, bo najwidoczniej to, co jedzą piłkarze, wpływa na to, jak grają.

Zmiana, jaka nastąpiła w ostatnim okresie we współpracy na linii kuchnia – kadra, być może wyjaśnia, dlaczego podczas trwających mistrzostw Europy idzie piłkarzom tak dobrze. O ile na jej początku Tomasz Leśniak, jak przystało na profesjonalnego restauratora, dopasowywał menu do oczekiwań zawodników, teraz uczynił je jednym z elementów przygotowania do gry. Każdy piłkarz przeszedł serię badań, na podstawie których ustalono, jakie jedzenie mu służy, a jakie nie, a polska kadra zaczęła się zdrowo odżywiać.

W opublikowanym niedawno artykule Jerzego Filipiuka z AIP czytamy, jak zmieniły się piłkarskie upodobania: Artur Boruc, który wcześniej najbardziej lubił kanapki z żółtym serem, teraz jest zakochany w hummusie; Wojciech Szczęsny zamienił masło orzechowo-czekoladowe na sushi; Kamil Glik nad ciężką roladę wołową z sosem przedkłada włoskie makarony, a Bartosz Kapustka, który po meczu z Irlandią Północną jest nazywany największą nadzieją piłkarskiej Europy, „przepadał za pizzą, teraz lubi warzywa, a ziemniaki zastąpił brązowym ryżem i brązowym makaronem”. Jest więc bardziej niż pewne, że za tym, że reprezentacja naszego kraju wreszcie gra jak należy, kryje się to, że wreszcie również jada jak należy.

Zwycięska kapustka

Skojarzenie to powinienem raczej zostawić komentatorom sportowym, szukającym w brzmieniu nazwisk piłkarzy okazji do soczystego żartu. Jednak z głową zaprzątniętą zdrowym jedzeniem, które zmieniło oblicze polskiej reprezentacji, a z drugiej strony pierogami, które reprezentowały Polskę na liście europejskich potraw narodowych, trafiłem na kapustkę i stało się jasne, że wezmę udział w tej grze słów.

Wróciłem z targowiska z kapustką, lekko i krótko kiszoną młodą kapustą, która jest tym wobec kapusty kiszonej, czym ogórki małosolne w porównaniu z ogórkami kiszonymi. To jeden z najciekawszych smaków przełomu wiosny i lata, obok młodych ziemniaków, truskawek, czereśni i bobu. Jeżeli na najbliższym targowisku nie znajdą Państwo takiej kapustki, łatwo można znaleźć w sieci proste przepisy, które pozwalają w ciągu kilku dni osiągnąć porównywalny efekt samodzielnie.

Kapustka będzie obok posiekanych i podduszonych grzybów podstawą farszu. Trafiłem na ładne boczniaki, ale gdzieniegdzie pojawiają się już kurki, które też się tutaj doskonale sprawdzą. Na każdy pieróg potrzeba ok. 100 gramów grzybów i tyle samo kapustki, już samej w sobie dosolonej i doprawionej koperkiem.

Żeby powstało spójne, sprężyste ciasto, szklankę mąki gryczanej wymieszać proszę z kilkoma łyżkami wody i szczyptą soli. Ciasto należy rozwałkować na grubość dwóch, trzech milimetrów. Do środka nakładamy farsz, zawijamy i wstawiamy na kwadrans do rozgrzanego piekarnika. Po wyjęciu rozprowadzamy po wierzchu tłoczony na zimno olej lniany. Teraz pozostało już tylko wygrywać.