Szanowni Państwo!
Już dwa lata minęły od momentu, w którym ówczesny wicepremier i minister rozwoju Mateusz Morawiecki zapowiedział plan rozwoju elektromobilności. Według jego słów, program miał stanowić „koło zamachowe polskiej reindustrializacji”, stawiając przy tym czoła wyzwaniom wynikającym z postępu technologicznego. Na polskich drogach do roku 2025 miał się pojawić milion aut elektrycznych. I choć nie wszystkie miały zostać w całości wyprodukowane w Polsce, to jednym z elementów projektu była właśnie budowa polskiego samochodu elektrycznego. Cały plan miał jednak znacznie szerszy charakter, wymagał bowiem przede wszystkim stworzenia infrastruktury do obsługi nowego typu pojazdów, której dziś nie mamy. Cóż z tego, że nowe modele aut mogą przejechać coraz dłuższe dystanse po jednym ładowaniu, skoro w Polsce nie sposób znaleźć miejsca, gdzie można by je naładować ponownie? Koszty realizacji programu szacowano na miliardy złotych, ale skorzystać z tych wydatków miało wiele sektorów polskiej gospodarki.
Obecnie znajdujemy się już w innej rzeczywistości politycznej. Morawiecki nie tylko został szefem rządu, ale i w sprawach gospodarczych rzekomo zyskał jeszcze większą swobodę, czego dowodem miały być nominacje na szefów resortów inwestycji i rozwoju, finansów czy przedsiębiorczości i technologii. Mimo to blask ekonomicznej gwiazdy premiera mocno przygasł. Nawet sztandarowy projekt – słynna „Strategia na rzecz Odpowiedzialnego Rozwoju” – w rządowej retoryce ustąpiła miejsca znacznie skromniejszej „Piątce Morawieckiego”.
W podobnym stanie jest program rozwoju polskiej elektromobilności. Już rok temu pisaliśmy na naszych łamach o tym, że projekt jest realizowany w sposób chaotyczny i nieprzemyślany. Wyniki szeroko reklamowanego konkursu na wizualizację nadwozia polskiego samochodu elektrycznego w najlepszym razie wywoływały konsternację, system przyznawania dotacji dla podmiotów z branży elektromobilnej pozostawał niejasny, a tarcia wewnątrzresortowe wpływały na niekorzystną atmosferę wokół całej sprawy. Być może jednak wszystko stanowiło efekt początkowych problemów infrastrukturalnych, a nowy premier zdoła pociągnąć za wszystkie sznurki i efektywnie poprowadzi program? Czy po wymianie szefa rządu i części kierownictwa, w odpowiedzialnych za realizację projektu spółkach, coś się zmieniło?
Nic bardziej mylnego. Polska elektromobilność to konglomerat mniej lub bardziej przemyślanych pomysłów, które nie składają się na spójną całość. Z jednej strony, rząd ma na koncie pewne sukcesy. Udało się wprowadzić Ustawę o elektromobilności, która przewiduje budowę punktów ładowania, a także wprowadza ułatwienia w użytkowaniu samochodów elektrycznych – w tym zwolnienie z akcyzy, opłat parkingowych czy prawo do jazdy po buspasach. Zapleczem finansowym dla realizacji projektu ma być Fundusz Niskoemisyjnego Transportu finansowany z nowej opłaty paliwowej.
Co jednak z deklarowanym patriotyzmem gospodarczym? Czy sukcesem będzie wyłącznie powstanie w Polsce firm produkujących na ten rynek – nawet jeśli będą to firmy zagraniczne – czy też chcielibyśmy, by elektromobilność stała się polską specjalnością?
„W Polsce największą w Europie fabrykę baterii do pojazdów tworzy firma LG Chem. Z kolei belgijska firma Umicore jest poważnie zainteresowana, aby właśnie w Polsce produkować najistotniejszy składnik baterii do pojazdów elektrycznych. […] My się tego nie boimy, bo te firmy będą korzystać z polskich zasobów, w tym pracy polskich inżynierów i będą tworzyć całą sieć kooperantów.”, przekonuje minister przedsiębiorczości i technologii Jadwiga Emilewicz w rozmowie z Łukaszem Pawłowskim.
LG to jednak firma koreańska. Tymczasem premier Morawiecki wielokrotnie krytykował sytuację, w której zagraniczne firmy wyprowadzają zyski wypracowane w Polsce do centrali. Podczas Europejskiego Kongresu Gospodarczego w Katowicach premier mówił, że zagraniczne firmy czerpią z polskiej gospodarki zyski wysokości 100 mld złotych rocznie. Dlatego Morawiecki zapowiadał, że przez „następne 25 lat chcę wspierać polską własność, chcę wpierać polski kapitał. Chcę przede wszystkim doprowadzić do tego, żeby było jak najwięcej takich firm małych, które stają się większe, wybijają się na innowacyjność”.
Łatwiej powiedzieć, trudniej zrobić. W dziedzinie elektromobilności to zadanie miała spełniać spółka ElectroMobility Poland, której zadaniem jest opracowanie, stworzenie, a także skierowanie do masowej produkcji polskiego samochodu elektrycznego, zdolnego do wolnorynkowej konkurencji z projektami koncernów wielkości Volkswagena, Volvo, czy nawet Tesli. Choć zgodnie z pierwotnymi planami firma miała – uwaga! – już wyprodukować kilka wybranych prototypów, do tej pory jest w lesie. Nie udało się bowiem znaleźć podmiotu, z którym EMP mogłaby współpracować. Dlaczego?
„Biorąc pod uwagę wszystkie kompetencje potrzebne od dzisiaj aż do momentu, kiedy produkt zjedzie z taśmy produkcyjnej, wśród uczestników postępowania nie było konsorcjum spełniającego w pojedynkę wszystkie wymagania”, zdradza prezes zarządu spółki Piotr Zaremba w rozmowie z Łukaszem Pawłowskim. „W konsekwencji takiego rozstrzygnięcia musieliśmy również przemodelować swój sposób działania jako spółka”. Mimo to Zaremba utrzymuje, że prototyp polskiego auta elektrycznego zobaczymy już wiosną przyszłego roku.
Na pewno miło byłoby zobaczyć to cudo. Czy jednak jakikolwiek prototyp ma szansę przekształcić się w seryjną produkcję? Wątpi w to Piotr Michalczyk, partner w PWC i lider zespołu doradztwa dla branży motoryzacyjnej w tej firmie. „Budowa przemysłu samochodowego od podstaw to karkołomny pomysł”, eufemistycznie mówi Michalczyk w rozmowie z „Kulturą Liberalną”. I dodaje: „Nie wierzę, żebyśmy mogli w Polsce wymyślić taki projekt, wdrożyć go do produkcji i następnie z sukcesem sprzedać. Powinno się znaleźć partnera krajowego lub zagranicznego i w porozumieniu z nim wypracować koncepcje i stworzyć linie produkcyjne”.
Rząd zdaje się mieć jednak inny ogląd rzeczywistości. Nie tak dawno okazało się bowiem, że polskie władze planują wyprodukować nie jeden, ale… co najmniej dwa samochody elektryczne! Sekretarz stanu w kancelarii premiera Piotr Naimski w kwietniu bieżącego roku ogłosił, że prototyp elektrycznego samochodu opracuje… Lotos – chociaż sama spółka odmawia komentarza w tym tej sprawie.
Słowa Naimskiego były też zaskoczeniem dla spółki ElectroMobility Poland, która ustami rzeczniczki poinformowała, że projekt Lotosu nie brał udziału w konkursie EMP. O szczegółach tych nieporozumień, sprzecznościach w wypowiedziach rządowych oficjeli i wreszcie o losie projektu piszą nasi autorzy Jakub Bodziony i Łukasz Pawłowski, który podjął się zbadania elektromobilności w praktyce już przed rokiem.
Zatem, czy bliżej nam do realizacji projektów z II RP czy raczej z Polski Ludowej? Czy elektryczny samochód nie pozostaje jedynie oddziałującym na wyobraźnię politycznym sloganem, przypominającym rozmaite pięciolatki z czasów słusznie minionych?
Wiele na to, niestety, wskazuje. Poza załamywaniem rąk nad bujaniem w obłokach przez rządzących, pozostaje nam zwrócić uwagę na odpowiedzialność premiera technokraty. Jak piszą Pawłowski i Bodziony, szef rządu „bezczynnie przygląda się, jak praca naukowców i biznesu staje się w najlepszym razie zakładnikiem politycznych rozgrywek, a w najgorszym – kolejnym przykładem tego, jak łatwo marnuje się publiczne pieniądze”.
W niniejszym numerze, zamiast mierzyć się z bombastycznymi deklaracjami PiS-u, pytamy o to, jak się rzeczy mają w praktyce – i mówimy: „sprawdzam”.
Zapraszamy do lektury!
Redakcja
Stopka numeru:
Koncepcja Tematu Tygodnia: Redakcja
Opracowanie: Łukasz Pawłowski, Jakub Bodziony, Filip Rudnik.
Ilustracje: Grzegorz Myćka.