Agnieszka Doberschuetz: Miałam szczęście wychowywać się u boku starszego brata, który był punkiem, a wakacje od najmłodszych lat spędzać w bardzo ważnym dla tej kontrkultury miejscu – u cioci w Jarocinie. Wcześnie się to u mnie zaczęło, ale bohaterka książki Malú i jej rówieśnicy (trzynasto- i czternastolatkowie) wydają się bardziej zdeterminowani i świadomi w swoich postawach niż ja w ich wieku. Organizują się, zakładają zespół, piszą protest-songi, petycje… Dzisiejsze dzieciaki są chyba inne. Masz nastoletniego syna, prawda?

Sylwia Chutnik: Tak, szesnastoletniego.

Punka?

Co ty?! Hip-hopowca. Nie będzie jak mamusia, to przecież obciach [śmiech].

Ale sama czujesz się punkiem? Bo Malú bardzo kojarzy mi się z tobą, choć oczywiście nie znam twojej historii.

Tak! Czytając „Pierwszą zasadę punka”, wiele razy myślałam – wow! To opowieść o mnie! Nawet napisałam do Celii [autorki] na Instagramie. To także historia jej dzieciństwa.

I co, też byłaś taką zbuntowaną, ale twórczą nastolatką?

Byłam… przepraszam – jestem punkiem, odkąd skończyłam jakieś 14 lat. To znaczy wtedy już oficjalnie mogłam, ale pierwsze próby wyróżnienia się wizualnie podejmowałam już w wieku 11 lat. Ja nie miałam się na kim wzorować, nie miałam starszego rodzeństwa. Ale pamiętam, jak pierwszy raz zobaczyłam na ulicy prawdziwego punka. To było w ówczesnej Polsce objawienie! Nie mogłam spać, przestać o nim myśleć. Na szczęście można już wtedy było podglądać zachodni świat w MTV albo w czasopiśmie „Bravo Girl”. Trafiła się tam kiedyś fotohistoria pewnej punkówy, która zakochała się w „normalsie”. Powycinałam jej zdjęcia, chciałam się do niej upodobnić, między innymi przez kolorowe ciuchy czy kolczyki w uszach (po kilka w każdym).

Rodzice ci na to pozwolili? Czy – jak to kiedyś bywało w zwyczaju – koleżanki igłą przekłuwały?

A wiesz, że nie były wtedy potrzebne żadne zgody i zrobiła to normalnie kosmetyczka. Potem przyszedł czas na eksperymenty z włosami. Reakcja mamy na mojego pierwszego irokeza została przypadkiem zarejestrowana na filmie. W ósmej klasie pojechałam na ostatnie w moim życiu kolonie. Mama pożyczyła kamerę, żeby nagrać mój powrót. Wysiadłam wygolona, a raczej wystrzyżona do skóry przez koleżanki. A pierwszy tatuaż zrobiłam sobie w wieku 16 lat, kompletnie bez niczyjej zgody.

Ojej! Ja to wytnę! Bo się przed córką nie wytłumaczę – kolczyki ma i kolorowe włosy też, ale akurat tatuaż jej odradzam, bo przecież może kiedyś żałować swojego wyboru…

Pewnie, że wiele jej się jeszcze odmieni – tego pierwszego tatuażu dziś bym pewnie sobie nie zrobiła, ale traktuję go jak moją mapę. Patrzę na niego i przypominam sobie siebie z tamtych lat. Tatuaże są jak pamiętniki. A świadomość własnej historii jest bardzo ważna – w końcu to coś, co mnie zbudowało. To są moje zmarszczki! [śmiech]

Dziś tatuaże, kolczyki czy kolorowe włosy są akceptowane nawet w szkołach. Trudno się wyróżnić.

To kwestia zmieniającej się estetyki, pewnej mody, emancypacji. Faktycznie, widuję bardzo młode dziewczyny mocno wytatuowane, a różowe włosy nikogo już dziś nie dziwią. Ale są inne rodzaje „inności”, niekoniecznie związanej ze strefą estetyczną. A odbieganie od społecznie uznanej „normy” zawsze jest na cenzurowanym. Im człowiek młodszy, tym bardziej to przeżywa. I w konsekwencji wybiera albo drogę bardziej konformistyczną, albo zostaje na barykadzie i boryka się z różnego rodzaju szykanami, czy wręcz odrzuceniem. Nie każdy jest w stanie na tej barykadzie wiecznie trwać i to też jest zrozumiałe. Ja akurat nie czułam się wyalienowana, miałam wokół siebie pokrewne dusze. Około 14. roku życia trafiłam do Klubu Ludzi Artystycznie Niewyżytych (w skrócie KLAN) prowadzonego przez nieżyjącą już poetkę Danutę Wawiłow. Przychodziły tam praktycznie same punki. Poczułam się jak w raju – nareszcie poznałam swoich „dziwnych ludzi”, z którymi mogłam robić „dziwne rzeczy”. Polecam się takimi osobami otaczać.

Ale na początku tej drogi i ty, i Malú byłyście całkiem same. Nie zdecydowałyście się jednak dostosować do masy, mimo nieuchronnych, mało przyjemnych konsekwencji. Ileż to wymaga odwagi, żeby – jak bohaterka książki – pójść pierwszego dnia do nowej szkoły z makijażem à la szop pracz!

Miałam to samo. Oczywiście czułam wstyd, strach, miałam poczucie odstawania od normy. Ale chęć podkreślenia własnej indywidualności była od tego wszystkiego po prostu silniejsza. Może był to pewien egocentryzm – pokazać wszystkim, że mam rację, taka jestem i basta.

To trudne także dla rodzica.

Tak, rodzic również potrzebuje wsparcia w wychowaniu „dziwaka” czy też „dziwaczki”. Bywają problemy z nauką (ja nie uczyłam się za dobrze, szkoda mi było czasu – za to pisałam wiersze!), albo inne, bardziej poważne „wybryki”, jak na przykład zaangażowanie społeczne, polityczne, udział w demonstracjach. Taki rodzic porównuje swoje dziecko do dzieci znajomych i może wstydzi się, nie rozumie. Ale nie musi rozumieć, by akceptować odmienność.

Jak mama Malú. Przecież dobrze wie, że córka się sparzy, paradując w swoim punkowym outficie na inauguracji roku szkolnego, ale jednocześnie zdaje sobie sprawę, że za pierwszym razem jej córka otrzyma tylko pouczenie i nie poniesie poważnych konsekwencji. Pozwala jej więc tego wszystkiego doświadczyć. Odruchowo często chcemy dzieci chronić przed nieprzyjemnościami. Pewnie stąd bierze się część rodzicielskich zakazów i ograniczeń.

To jest bardzo trudne! Nawet dla mnie, choć sama wyróżniam się wyglądem i obserwując styl mojego syna, strasznie się cieszę z jego odwagi i oryginalności. Myślę sobie – super, yeah! Moja krew, takie kolorowe ciuchy, różowa bluza… Ale jednocześnie martwię się, że będzie w szkole szykanowany, ktoś przyklei mu krzywdzącą łatkę. Wydaje się silny, jak ja w jego wieku. Ale kto wie, może to tylko twarda skorupa, a wewnątrz wrażliwość łatwa do skaleczenia…?

Niczym kokos – w książce symbol właśnie takiej dwojakiej natury…

W ogóle odnajduję w tej książce bardzo wiele podobieństw – nie tylko mojej i Malú historii, ale też emocji, odczuć, dylematów, jakie wtedy miałam. I nadal mam!

Takie same? Nic się nie zmieniło?

Wszystko się zmieniło i zarazem nic. Oczywiście nie jestem jak piętnastolatka – mam nadzieję! [śmiech], ale jednak moja natura i temperament pozostają niezmienne. Mimo kredytu, rodzicielstwa, życia w systemie, ja po prostu robię swoje i żyję, jak chcę!

Jesteś wierna „pierwszej zasadzie punka”: zawsze i na zawsze pozostań sobą…?

To coś więcej niż tylko zasada punka. To dewiza ludzi wolnych. Bycie punkiem za młodu ukształtowało we mnie właśnie te wartości – niezależność, otwartość na różnorodność, tolerancję, ale też pewnego rodzaju grubą skórę, dystans i luz.

Punk’s not dead?

Punk’s not dead!

 

Książka:

Celia C. Pérez, „Pierwsza zasada punka”, tłum. Sylwia Chutnik, wyd. Zielona Sowa, Warszawa 2019.

Rubrykę redaguje Paulina Zaborek.